O tym, jak Jose Giovanni wpłynął na historię kina kryminalnego
Autorem artykułu jest Piotr Adamski.
17 listopada 1948 roku francuski sąd skazał na karę śmierci dwóch młodych mężczyzn. Ówczesny prezydent Francji, Vincent Auriol, nie zdawał sobie zapewne sprawy, że decydując się na skorzystanie z prawa łaski, zmienił na zawsze oblicze kina kryminalnego.
Jednym ze skazanych wówczas mężczyzn był Jose Giovanni. Uczestniczył wówczas w napadzie rabunkowym, w trakcie którego zginęło troje ludzi. Dwóch wspólników – jego brat i wujek – oraz ofiara napadu. Sam Jose nie odebrał nikomu życia, ale nie ma to większego znaczenia. Na dobrą sprawę tło tego wydarzenia, jego przebieg, oraz udział innych osób schodzą na dalszy plan. Najistotniejszy jest fakt, że 33 letni wówczas Giovanni otrzymał nowe życie, a także to, czemu postanowił je poświęcić.
W młodości Giovanni był min. oberżystą, górnikiem, drwalem i kelnerem, a w trakcie drugiej wojny światowej działał w ruchu oporu. Spędził osiem lat w więzieniu i cudem uciekł przed zimną stalą gilotyny. Nic nie wróżyło mu jakiejkolwiek kariery, ani tym bardziej rozgłosu, przynajmniej w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jednak wszelakie rozważania na temat jego ówczesnej sytuacji mijają się z celem. Któż może wiedzieć, co czuje człowiek, który otarł się o śmierć. Jedno jest pewne – Jose przeżył swoje i miał o czym opowiadać. I właśnie ten prosty i z pozoru karkołomny, dla stereotypowego, prostego bandziora, pomysł okazał się być strzałem w dziesiątkę, który na zawsze odmienił jego życie.
W 1957 roku światło dzienne ujrzała powieść „Le Trou”. Książka była autentyczną historią niedoszłej ucieczki z więzienia, której próbował dopuścić się autor. Dziś możemy jedynie zgadywać, jak mieszane uczucia mieli wówczas czytelnicy, którzy wiedzieli kto kryje się pod nazwiskiem widniejącym na okładce. Niemniej jednak, kto mógłby zdradzić bardziej pikantne szczegóły z życia gangstera, jeśli nie sam gangster? Powieść została wydana z pomocą Antoine’a Blondina i Alberta Camusa, którym przedstawił ją prawnik Giovanniego. Mając takie „plecy” ciężko byłoby pozostać niezauważonym. Co prawda brak kunsztu literackiego był widoczny gołym okiem, ale umiejętności zaciekawienia czytelnika oraz budowania napięcia tuszowały ten brak z nawiązką. Twórczość literacką Giovaniego cechował autentyzm wynikający z doświadczeń życiowych. Książki zawierały mocne, realistyczne opisy sytuacji, których świadkiem mógł być tylko człowiek żyjący poza prawem.
Wkrótce Giovannim zainteresowało się wydawnictwo Série norie, a historią z „Le Trou” – świat filmu. Ekranizacja debiutanckiej powieści Francuza weszła do kin w 1960 roku. Reżyser – weteran francuskiego kina – Jacques Becker, zmarł kilka tygodni po premierze. Nie zdawał sobie zapewne sprawy, że przyczynił się do powstania nowego trendu w świecie filmowego kryminału.
Co prawda tematyka nie była nowa, żeby wspomnieć choćby „Brutalną siłę” Dassina, ale jakże nowa była wymowa i jakże odmienni byli bohaterowie. Pomińmy może fakt zastosowania naturszczyków w głównych rolach, jako że nie sposób nazwać takie zabiegi niuansem w 1960 roku. Choć i tu warto wspomnieć, iż odtwórca jednej z głównych ról brał udział w prawdziwej próbie ucieczki razem z Giovannim! W kwestiach samego filmu, można mówić o autentycznych bohaterach i historii. Bandyci nie są tu, jak to było u Dassina, idealizowani i usprawiedliwiani, czy wręcz uniewinniani. Ponadto patrzymy na nich spojrzeniem zimnym, nie skażonym sugestiami co do oceny postaw i zachowań bohaterów. W filmie nie da się odczuć propagowania poglądów twórców, jak to miało miejsce w obrazie Dassina. Giovanni, pisząc „Le Trou”, nie krył się z faktem, że był przestępcą, nie wybielał swojej postaci. Amerykanie zawsze lubili bohaterów pozytywnych, zawsze musieli być „ci źli” i „ci dobrzy”. Zło było piętnowanie, szemrane typy zawsze źle kończyły w kinie noir. Stąd też Dassin kręcąc „Brutalną siłę” w Hollywood, musiał nawet więźnia – jako głównego bohatera – uczynić niewinnym. W Europie klasyczne kino również trzymało się „jasnej strony mocy”. Główny bohater mógł być przestępcą, ale musiał zdobyć czymś sympatię widza. A tu raptem powstaje zupełnie zimny film. Becker nie walczył o empatię widza. Nie zdradza nam kim co mają na sumieniu bohaterowie. A widzowie i tak przeżywają ich losy z przejęciem. Był to delikatny sygnał nadchodzącej rewolucji, jaka miała dokonać w najbliższych latach we francuskim kinie.
W kolejnych latach Giovanni pisał następne powieści i scenariusze do filmów, ćwicząc kunszt literacki. Z jego historii korzystali tacy reżyserzy jak Jean Becker (syna Jacquesa), Claude Sautet, Jean-Pierre Melville, Jacques Deray czy Henri Verneuil. Tworzy historie o przestępcach z krwi i kości, których – jak to w życiu – nie zawsze spotyka kara. Powstawało coraz więcej takich filmów, nie tylko na podstawie scenariuszy Giovanniego. Wielu autorów, jak choćby Pierre Lesou czy Joan McLeod, poszło za ciosem pisząc bandyckie historie, które odnosiły większe sukcesy na ekranie, niż na papierze. Większość tych filmów unika jakiejkolwiek oceny moralnej bohaterów. Jeśli już jakieś spojrzenie jest sugerowane – tyczy się ono honoru gangstera, kodeksu postępowania, zasad takich jak „nie sprzedaje się na psach” („Szpicel” Melville’a) , „nie okrada się wspólników” („Symfonia na cześć masakry” Jacquesa Deray). Są to filmy, w których widz trzyma kciuki za przestępców, złodziei i nie rzadko – morderców. Dotychczas tylko ci pierwsi zyskiwali sympatię widza, i to jedynie w komediach. Świat stanął na głowie – normalni, przyzwoici spokojni ludzie obgryzali z nerwów paznokcie kibicując bandytom ściganym przez policję.
Jednak Giovanni, który z czasem sam wziął się za reżyserkę, miał większe ambicje, niż „kibicowanie bandytom”. Będąc żywym przykładem, że resocjalizacja czasem jednak przynosi efekty, poruszał tematy przestępczości w dwojaki sposób.
Z jednej strony reżyserował obrazy takie jak „Dwóch ludzi z miasta”. Przesłanie filmu jest jasne – zresocjalizowany przestępca, poczciwy, wyrozumiały kurator, obywatel dający mu szansę i bezduszny policjant, niemalże siłą spychający bohatera z powrotem na drogę przestępstwa. Jest to gorzka refleksja nad piętnem bandyty, nad źle funkcjonującym wymiarem sprawiedliwości i nieludzką, w jego mniemaniu, karą śmierci. Z drugiej strony mamy obrazy takie jak „Cygan”, gdzie Giovanni nie tylko porusza, dość pobieżnie, problem Romów, rzekomo skazanych przez społeczeństwo na byt po za prawem. Reżyser rozlicza się też z własną przeszłością– jemu się udało i nie wraca na drogę zbrodni, ale ten film pokazuje jego wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony czuć tu tęsknotę za takim życiem, pewien sentyment, a nawet szacunek dla przestępców. Film ten ukazuje z namaszczeniem fach i zasady gangsterów. Z drugiej zaś strony, jak by po oddaniu się marzeniom i wspomnieniom, na koniec schodzi na ziemię i karci się. Uśmierca kilku głównych bohaterów, jakby chciał sobie – i widzom – przypomnieć, dlaczego nie warto schodzić na drogę występku.
Giovanni kręcił różne filmy o ludziach żyjących poza prawem, nie oceniając ich, ale patrząc na nich to z rozrzewnieniem, to z troską, a czasem nawet lekko karcącym wzrokiem. Jednak cechą, która spina w klamrę jego twórczość jest poważny stosunek do tematu. Vernueil kręcił czasem komedie kryminalne, a Godard tworzył wydumane, odrealnione, nowofalowe historie, w których bohaterowie–przestępcy są tyko pretekstem dla pewnej konwencji artystycznej. Giovanni, podobnie jak Melville i z reguły Deray, traktował temat przestępczości z powagą i szacunkiem. Jego filmy, a także scenariusze i książki, często poruszały problemy społeczne, starając się może nie tyle odpowiedzieć, co naświetlać pewne możliwe odpowiedzi, na nurtujące go pytania. Dlaczego tylu młodych ludzi schodzi na złą drogę, przez co giną tak młodo i tragicznie? Dlaczego wymiar sprawiedliwości nawala na całej linii? Jak temu zapobiegać? Należałoby jednak zaznaczyć, że pomimo szczerych chęci, Giovanni był daleko od uzyskania odpowiedzi i stworzenia filmu, który choćby zbliżał się do wyczerpania tematu. Udało się to dopiero Claude’owi Sautetowi za sprawą „Maxa i ferajny”. Sautet miał z resztą okazję adaptować powieść Giovaniego „Classe tous risques” w 1960 roku, tak więc był zaznajomiony z twórczością Jose.
Pomimo, iż nakręcił niespełna 20 filmów, Giovanni miał wielokrotnie okazję współpracować na planie z wielkimi, francuskimi – i nie tylko – aktorami. Alain Delon, Jean-Paul Belmondo, Lino Ventura, Jean Gabin, Claudia Cardinale, Paul Meurisse, Annie Girardot czy Mimsy Farmer to tylko niektóre z nazwisk.
W ostatnich latach życia aktywność Giovanniego, zarówno jako pisarza, jak i reżysera stopniowo malała. Nakręcił dwa filmy telewizyjne, dwa odcinku serialu „Série norie”, po czym wrócił na wielki ekran, wieńcząc swoją filmowa karierę 2001 roku adaptacją własnej powieści – „Mon père, il m’a sauvé la vie”. W przypadku tej historii można mówić o rozliczeniu z własnym życiem, z dojrzałym spojrzeniem na ten kluczowy moment, kiedy miał je stracić. Powieść opowiada bowiem historię ojca starającego się o uniewinnienie syna skazanego na karę śmierci.
Pobyt w celi śmierci wywarł na Giovannim bardzo silny wpływ. Oprócz kręcenia filmów i pisania historii o kryminalistach, Francuz poświęcił się też działalności na rzecz zniesienia kary śmierci, walki z przestępczością młodocianych i pomocy więźniom w powrocie społeczeństwa.
Dziś pamiętany jest jedynie przez zapaleńców, lubujących się w francuskim kinie gangsterskim. Jego filmy nie odnosiły zbyt wielkich sukcesów (z wyjątkiem „Dwóch ludzi z miasta”), w kartach historii kina zapisali się za to reżyserzy, którzy wiele zawdzięczają jago scenariuszom i powieściom. Można by rzec, że to niezbyt uczciwe, ale można też doszukiwać się w tym karmy lub dobrowolnej pokuty byłego przestępcy.
A pomyśleć, że ten człowiek miał umrzeć i nie zostawić po sobie nic, poza odciskami palców…