JFK: DROGA DO PRAWDY. Kto zamordował prezydenta Kennedy’ego?
Za tydzień minie 58 lat od śmierci Johna F. Kennedy’ego – 35. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Pomimo upływu ponad pół wieku sprawa jego morderstwa wciąż wydaje się nierozwiązana, zdecydowanie więcej w niej znaków zapytania niż klarownych, satysfakcjonujących odpowiedzi. Czy Lee Harvey Oswald naprawdę działał w pojedynkę? A może był zwykłym kozłem ofiarnym, niemającym z zamachem nic wspólnego? Czy teoria „magicznego pocisku”, który najpierw miał przeszyć szyję prezydenta Kennedy’ego, a następnie bark i nadgarstek gubernatora Connally’ego, powodując aż siedem różnych obrażeń, ma jakikolwiek sens? Oliver Stone i jego eksperci poszukują w JFK: Droga do prawdy odpowiedzi na te pytania, niejednokrotnie wkraczając w sferę teorii spiskowych.
Zresztą śmierć Kennedy’ego to jeden z tych niewielu tematów, w których snucie teorii spiskowych jest jak najbardziej uzasadnione. Oficjalna wersja wydarzeń, opracowana przez niesławną Komisję Warrena, jest niewiarygodna, niespójna, a miejscami po prostu niedorzeczna. Według badań przytaczanych w dokumencie Stone’a nie wierzy w nią ponad 75 procent Amerykanów. Co istotne, autor Plutonu już raz oficjalnie podważył ustalenia Komisji Warrena, realizując pamiętne, trzygodzinne widowisko JFK, oparte na kontrowersyjnej książce prokuratora Jima Garrisona, w którego na potrzeby filmu wcielił się Kevin Costner. JFK: Droga do prawdy rozwija przedstawione wcześniej teorie, uzupełniając je o dokumenty odtajnione już po premierze filmu z 1991 roku.
Stone buduje swój dokument z bardzo różnych materiałów. Oczywiście, pojawiają się archiwalia, ze słynnym, kilkunastosekundowym filmem Abrahama Zaprudera na czele – po raz pierwszy zaprezentowanym publicznie dobrych kilka lat po zamachu. Na ekranie widzimy też co jakiś czas samego reżysera, przechadzającego się po Dealey Plaza i zwracającego się wprost do kamery – w ten sposób Amerykanin wyraźnie podkreśla autorski wymiar swojego projektu. Tajemnica zabójstwa Johna Kennedy’ego to również jego osobista obsesja, z którą próbuje uporać się od wielu lat. Poza tym Stone korzysta również z poczciwej konwencji „gadających głów”, zapraszając przed kamerę niezależnych ekspertów oraz inne osoby związane ze sprawą, w tym m.in. Roberta F. Kennedy’ego Jr. – syna Roberta Kennedy’ego – wspominającego wydarzenia z 1963 roku z cennej perspektywy członka rodziny prezydenta. Do tego dochodzą jeszcze: zdjęcia różnorakich dokumentów, animowane wizualizacje, fragmenty oryginalnego JFK (traktowane niemalże jak obiektywne źródło historyczne), nagrania audio, w których usłyszeć możemy poufne rozmowy najważniejszych osób w państwie, oraz narracja z offu, prowadzona na zmianę przez Whoopi Goldberg i Donalda Sutherlanda (swoją drogą, bardzo sprytny ruch – dodatkowo uwiarygodnić narrację swojego filmu poprzez zaproszenie do współpracy uznanych aktorów, obdarzonych społecznym kredytem zaufania). Ogólnie rzecz biorąc, Stone nie szczędzi nam dowodów oraz poszlak – zasypuje widza nazwiskami, informacjami i ekspertyzami. JFK: Droga do prawdy to miejscami doświadczenie niezwykle przytłaczające, wymagające sporej dozy skupienia, nigdy jednak nie nudne.
Reżyser pozostaje przy tym oddanym fanem Johna Kennedy’ego, który jest w dokumencie kreowany na bodajże najlepszego prezydenta w historii Stanów Zjednoczonych, obrońcę wolności i ucieleśnienie amerykańskich ideałów. Momentami trudno zareagować na te patetyczne peany inaczej niż pobłażliwym uśmiechem. Jak nietrudno się domyślić, niczego tutaj nie usłyszymy o mafijnych powiązaniach rodziny Kennedych (wyraźnie wspomnianych chociażby w Irlandczyku Martina Scorsesego) albo licznych romansach prezydenta, mających bardzo wyraźne przełożenie na jego podupadające małżeństwo z Jackie Kennedy. Oliver Stone stoi na straży dobrego imienia Johna Kennedy’ego i w pewnym sensie rozumiem jego postawę. W porównaniu ze sporą częścią ówczesnej sceny politycznej (nie tylko amerykańskiej) JFK rzeczywiście wydaje się ucieleśnieniem wszelkich cnót. Charyzmatycznym przywódcą i znakomitym mówcą, który nie bał się zabierać głosu w wyjątkowo palących, kontrowersyjnych kwestiach – to m.in. za jego sprawą Afroamerykanie mogli wreszcie zacząć uczęszczać na uniwersytety położone na południu Stanów Zjednoczonych. W swoim słynnym, telewizyjnym przemówieniu, wygłoszonym w czerwcu 1963 roku (a zatem zaledwie kilka miesięcy przed śmiercią), 35. prezydent USA bardzo otwarcie i odważnie zaapelował o równe traktowanie czarnoskórych obywateli: „Sto lat minęło, odkąd prezydent Lincoln uwolnił niewolników, a jednak ich spadkobiercy, ich wnuki, wciąż nie są w pełni wolni. Nie są wolni z powodu niesprawiedliwości. Nie są wolni z powodu społecznej oraz ekonomicznej opresji. A ten naród, ze wszystkimi swoimi nadziejami i obawami, nie będzie nigdy w pełni wolny, tak długo, jak w pełni wolni nie będą wszyscy jego obywatele”. Kiedy do władzy dochodzą takie osoby jak Donald Trump, wspomnienia prezydentury Johna Kennedy’ego albo Jimmy’ego Cartera wydają się jak strzępy pięknych, bezpowrotnie utraconych snów.
JFK: Droga do prawdy nie rozwiewa wszystkich wątpliwości wokół zabójstwa prezydenta Kennedy’ego. Bezpardonowo rozprawia się z oficjalną wersją Komisji Warrena, w zamian wskazując przede wszystkim na decydentów z CIA i FBI jako potencjalnych zleceniodawców zamachu – wrogów Kennedy’ego, posiadających ogromne wpływy w najważniejszych, wewnętrznych strukturach państwa. Oczyszcza z winy Oswalda, opatrując jego nazwisko łatką „kozła ofiarnego”. To jednak tylko pewna wersja wydarzeń – droga do prawdy może okazać się dużo bardziej skomplikowana i wyboista, a może, jak to bywa ze sprawami sprzed wielu lat, zwyczajnie nieprzejezdna.