Oscarowi DEBIUTANCI. Kogo Akademia nominowała w tym roku po raz PIERWSZY?
Oscary to dla mnie świętość. Pomimo nieraz już uzasadnionych zarzutów, że złote statuetki z roku na rok tracą swój prestiż, niezależność głosów członków Akademii to fikcja, a szansę na nagrodę mają wyłącznie filmy, których budżet pozwala na przeprowadzenie szerokiej kampanii promocyjnej – wciąż jest to dla mnie najważniejsze święto kina. Z wypiekami na twarzy wyczekuję chwili, w której upublicznione zostaną nominacje najlepszych produkcji oraz aktorskich wcieleń roku. Za każdym razem podchodzę do tego momentu ze szczególną nadzieją, iż Akademia weźmie sobie wreszcie do serca wieloletnie prośby o dopuszczenie do walki o nagrody filmów i artystów nieoczywistych, awangardowych, takich, o których dyskutować będziemy bez końca, zamiast ponownie stawiać na nazwiska z pewnością prestiżowe i sprawdzone, lecz tym samym – przewidywalne i niedostarczające widowni niemalże jakichkolwiek zaskoczeń i tego charakterystycznego dreszczyku emocji podczas słynnego „and the Oscar goes to…”.
2023 to jednak w porównaniu z poprzednimi latami stagnacji spowodowanej covidem i konieczności wyboru spośród znikomej liczby wyróżniających się jakościowo produkcji niemały przełom; zarówno jeśli chodzi o odrodzenie w branży filmowej, jak i spore zmiany, jakie w nominacjach poczyniła sama Akademia. Stary zwyczaj głosowania na to, co bezpieczne i, nie boję się użyć tego słowa, przejadłe, prawdopodobnie poszedł do lamusa, patrząc chociażby na tegoroczną wyjątkową piątkę najlepszych aktorów pierwszoplanowych – wszystkich nominowanych do Oscara po raz pierwszy. W sumie wszystkich aktorów i aktorek, dla których rok 2023 zaczął się od przyjemnej wiadomości o nominacji do tej najważniejszej filmowej nagrody, jest aż 14, co (miejmy nadzieję) nada nowy, obiecujący trend w tym mocno zespolonym już gronie członków Akademii – zwłaszcza iż nowi nominowani nie tylko nie rozczarowują, ale spora większość z nich ma szansę w najbliższych latach zabłysnąć! Z pewnością jeszcze niejednokrotnie ich aktorskie poczynania znajdą swoje odzwierciedlenie na najbardziej prestiżowych rozdaniach nagród. Przeanalizujmy więc, czyje nazwiska usłyszymy na tegorocznej gali oscarowej po raz pierwszy (i zapewne nie ostatni).
Miła niespodzianka – Paul Mescal nominowany za „Aftersun”
Pójście na Aftersun to wybór, którego dokonałam z pełną świadomością tego, jaki zamęt poczyni w moim sercu i umyśle. Nie sądziłam jednak, iż reżyserka Charlotte Wells (tegoroczne nominacje aż prosi się dopełnić jej nazwiskiem…) zabierze mnie w aż tak sentymentalną, holistyczną, pełną symboliki, ukrytych znaczeń, tak niemożliwie bolesną podróż do zakamarków duszy człowieka, który pragnie spędzić z dzieckiem ostatnie radosne chwile przed własnym samobójstwem. Paul Mescal to odkrycie aktorskie ostatnich lat, a w roli zagubionego, próbującego za wszelką cenę ukryć swoje prawdziwe problemy pod maską opowiadającego dowcipy i tańczącego z córką do utworów Bowiego ojca zwyczajnie nie wyobrażam sobie kogokolwiek innego. Jego rolę, jak i zresztą cały Aftersun przeżywa się prawdziwie dopiero po wyjściu z kina, kiedy w głowie skleja nam się zgrabna układanka z każdego delikatnego gestu, niejednoznacznego spojrzenia, bezgłośnego wołania o pomoc, które na twarzy Mescala toczy walkę z odgrywaniem roli silnego i pełnego wigoru opiekuna. W zestawieniu z chociażby Brendanem Fraserem czy Austinem Butlerem, którzy w swoich portretach mężczyzny uwięzionego we własnym domu przez otyłość i jednej z największych gwiazd muzyki ubiegłego wieku położyli konkurencję na łopatki, Mescal wydaje się nie mieć szans na jeszcze większy sukces, co nie znaczy wcale, że nie życzę mu tego z całego serca. Mocno wierzę, że chociażby w zbliżającym się Gladiatorze 2 aktor pójdzie w ślady Russella Crowe’a i dostarczy nam występu, który zapadnie w pamięć równie dobrze, a może i nawet lepiej niż ten z 2000 roku.
Walka na równych zasadach
Wracając natomiast do Brendana Frasera – na razie operować możemy jedynie zachwytami krytyków zza oceanu, którzy Wieloryba już widzieli i ich zdaniem Oscar dla powracającego po sporej przerwie aktora to właściwie kwestia formalności (za rolę w Wielorybie po raz pierwszy wyróżniono także Hong Chau, filmową pielęgniarkę głównego bohatera). Co ciekawe, podobną popularnością cieszy się w tym roku Austin Butler, po którym nominacji do Złotych Globów, nagrody BAFTA czy w końcu Oscara mało kto by się spodziewał. Najbardziej zacięta walka toczyć się będzie prawdopodobnie między wspomnianą dwójką, jednak nie zapominajmy o kolejnych nominowanych po raz pierwszy, czyli Colinie Farrellu za Duchy Inisherin oraz o Billu Nighym, który po niewiarygodnym, niemal 40-letnim czasie oczekiwania wreszcie zdaniem Akademii zasłużył na wyróżnienie w postaci nominacji.
Skandal w kategorii Najlepsza aktorka pierwszoplanowa
Wśród kobiet nominowanych w tym roku jako najlepsze aktorki pierwszoplanowe sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana, głośniejsza i zamiast na faktycznej wartości wokół filmu i kreacji aktorskiej skupiająca się na skandalach i aferach wszczętych na długo przed stanięciem na czerwonym dywanie. Nominacja dla Andrei Riseborough – szczególnie po wsparciu, jakie uzyskała w mediach społecznościowych od Kate Winslet czy Gwyneth Paltrow – dała nadzieję na docenienie kolejnych niskobudżetowych i niezależnych produkcji jak To Leslie, a przede wszystkim cichych, ale wielkich ról, które przez słaby marketing często zanikają pośród nazwisk takich jak Streep, Blanchett czy Moore. Jednak po sposobie, w jaki producenci To Leslie zaczęli pchać aktorkę na sam szczyt i na siłę wymuszać jej dobry wynik, publikując na Instagramie post niezgodny z zasadami promocji osoby nominowanej, nie należy spodziewać się wyjątkowo ciepłego powitania aktorki w Dolby Theatre. Podobnie zresztą jest w przypadku Any de Armas, dziewczyny, która w ostatnich latach niewielkimi, lecz zapadającymi w pamięć epizodami w hollywoodzkich produkcjach zapewniła sobie bilet do Miasta Aniołów, a mimo to wielu krytyków do jej roli w Blondynce odnosi się negatywnie, wręcz bojkotując jej udział w wyścigu o Oscara.
Gale oscarowe ostatnich lat obfitują również w filmy produkcji koreańskiej, do których amerykańska publiczność, jak i krytycy lgną coraz bardziej. Nieprawdopodobny triumf Parasite ma w tym roku szansę powtórzyć Wszystko wszędzie naraz, w którym fenomenalną główną rolę odegrała Michelle Yeoh. Jej pierwsza nominacja niezmiernie mnie ucieszyła, a wygrana dałaby nadzieję na cieplejsze relacje Akademii z aktorami i aktorkami pochodzącymi z krajów nieanglojęzycznych – ostatni raz, kiedy złotą statuetkę za rolę pierwszoplanową zgarnęła pochodząca z Kenii Lupita Nyong’o, miał miejsce aż 9 lat temu, w 2014 roku.
„Wszystko wszędzie naraz” powtórzy sukces „Parasite”?
Wspomniany Wszystko wszędzie naraz jeszcze przed rozpoczęciem gali, tak czy siak, jest jej największym zwycięzcą – film bezpardonowo rozgromił konkurencję, zgarniając aż 11 nominacji; uwzględniając w tym oscarowych debiutantów, takich jak wspomniana już Michelle Yeoh, ale i Stephanie Hsu za rolę drugoplanową kobiecą, Ke Huy Quan za rolę drugoplanową męską oraz, o dziwo, Jamie Lee Curtis, dla której tegoroczne wyróżnienie Akademii to, aż trudno w to uwierzyć, pierwszy taki przypadek w życiu. Znana z filmów takich jak Nieoczekiwana zmiana miejsc, Prawdziwe kłamstwa czy Halloween aktorka dała niemały popis we Wszystko wszędzie naraz. Najwidoczniej sukces, jaki odniosła po udziale w produkcji, zapoczątkował u niej kolejną dobrą passę, gdyż już niedługo będzie można ją oglądać u boku Nicole Kidman w nowym serialu Prime Video, na podstawie serii powieści Patricii Cornwell.
Kto zgarnie Oscara za drugi plan?
Kolejnym odkryciem ubiegłego roku jest Brian Tyree Henry, któremu szerszą rozpoznawalność oraz pierwszą nominację do Oscara zapewnił występ w filmie Most, w którym partnerowała mu fenomenalna w swojej roli Jennifer Lawrence. Aktorzy wcielili się w przyjaciół, których relacja buduje się w dość nietypowy sposób – ona jest emerytowaną żołnierką, która po traumatycznym wypadku zakończyła służbę wojskową, on pracuje jako mechanik i również ma za sobą wciąż nieuleczone traumy. Łączą ich przeżycia pochodzące z dwóch różnych światów, a mimo wszystko spójne w domyśle głębokich ran, jakie za sobą pozostawiły. Lawrence i Henry to duet wyjątkowy, a niesłusznie zapomniany w tegorocznym sezonie nagrodowym.
Jego rywalami w tej kategorii będą: również nominowany po raz pierwszy Barry Keoghan z Duchów Inisherin, jego kolega z planu Brendan Gleeson, wspomniany już Ke Huy Quan oraz Judd Hirsch z Fabelmanów.
Niezwykle przyjemnie patrzy się na kategorie, w których prym wiodą nie tylko ci, których znamy już od dawna, ale i tak zwana świeża krew, jakiej od pewnego czasu z małymi wyjątkami mocno brakowało nam na Oscarach. Jak pewnie każdy, ja także mam w tym roku swoich skrytych faworytów, jednak przede wszystkim cieszy mnie różnorodność w nominacjach i danie szansy tym produkcjom, które może nie wszyscy mieli jeszcze okazję zobaczyć. Oby tegoroczna inkluzywność w zestawieniu Akademii nie była tylko jednorazowym pokazem wizerunkowym – trzymam za to kciuki.