MOST. Jennifer Lawrence w najlepszej aktorskiej formie
Dopiero oglądając Most, uświadomiłem sobie, jak rzadko w ostatnich kilku latach mieliśmy szansę oglądać Jennifer Lawrence w nowych projektach. Od 2019 roku, kiedy to wystąpiła w szalenie nieudanym X-Men: Mroczna Phoenix, niegdysiejsza gwiazda serii Igrzyska śmierci dopisała do swojego aktorskiego dorobku raptem trzy pozycje. Most, filmowy debiut Lili Neugebauer, udowadnia jednak, że pomimo niewielu zawodowych wyzwań w ostatnim czasie Lawrence wciąż doskonale potrafi zagrać emocje, także te najtrudniejsze.
W tym kameralnym i metrażowo skromnym (92 minuty) debiucie zrealizowanym dla Apple Jennifer Lawrence wciela się w żołnierkę Lynsey, która próbuje wrócić do sprawności po poważnym urazie mózgu, którego doznała podczas misji w Afganistanie. Gdy poznajemy bohaterkę Mostu, nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować – po wyjściu z wojskowego szpitala trafia pod opiekę życzliwej pielęgniarki Sharon (Jayne Houdyshell), która jest dla Lynsey swego rodzaju przewodniczką po świecie, którego bohaterka musi uczyć się na nowo. Ta część filmu, poświęcona jej powrotowi do sprawności fizycznej, nie jest częścią zasadniczą – to, co następuje później, ma w Moście znacznie większe znaczenie. Bo gdy Lynsey wraca do siebie na tyle, by udać się do rodzinnego domu, dopiero wtedy zaczyna walkę o powrót do równowagi psychicznej.
Most to dramat obyczajowy, w którym najistotniejsza jest niespieszna narracja – choć metraż filmu jest niewielki, Lila Neugebauer nie przyspiesza niepotrzebnie kolejnych etapów wewnętrznego „uporządkowywania się” Lynsey. Od początku ewidentne jest, że powrót w rodzinne strony nie jest spełnieniem marzeń bohaterki. Chłodna relacja z matką, nie najlepsze wspomnienia o nieobecnym bracie, brak przyjaciół – to wszystko sprawia, że przymusową tymczasową przeprowadzkę do Nowego Orleanu trudno uznać za okoliczność sprzyjającą rekonwalescencji Lynsey. Gdy jednak już pierwszego dnia dziewczyna poznaje Jamesa (Brian Tyree Henry), właściciela warsztatu, do którego trafia jej pick-up, szybko okazuje się, że przyjazna dusza może wnieść wiele dobrego w jej starania o powrót do równowagi.
Jennifer Lawrence w roli Lynsey jest znakomita – to jedna z tych surowych, naturalistycznych kreacji, które zazwyczaj zwracają uwagę kapituł przyznających najważniejsze nagrody. Ale nie tylko o nie tu chodzi – w Moście Lawrence osiąga aktorską dojrzałość, o którą zapewne wielu jej przeciwników by jej nie podejrzewało. W przeszłości nawet te dramatyczne role w jej dorobku – jak Serena (2014) Susanne Bier, Joy (2015) Davida O. Russella czy Poradnik pozytywnego myślenia (2012), który przyniósł jej Oscara – były znacznie bardziej krzykliwe, narzucające się widzowi. W Moście jest inaczej – surowość roli Lynsey przypomina mi nieco tę, którą wykreowała Jennifer Aniston w kameralnym Cake (2014) Daniela Barnza. Ale występ Lawrence nie byłby kompletny, gdyby tak świetnie nie uzupełniała go kreacja Briana Tyree Henry’ego, który wciela się tu w kogoś w rodzaju „czułego misia” -– potężnej postury mężczyznę cechują ogromna wrażliwość i dobroduszność, ale głównym elementem, który zbliża tę dwójkę, okazuje się przeżyta trauma. W obu przypadkach inna, ale równie silna.
Most nie zaskoczy was nowatorskim podejściem do opowiadania o przepracowywaniu traumy, być może nawet żadna ze scen nie wyryje się na wieki w waszej pamięci. Jednak debiut Lili Neugebauer jest subtelnym i mądrym filmem, zadającym pytania o rolę rodziny i lokalnej społeczności w kształtowaniu naszych życiowych wyborów, a także poruszającym uniwersalną kwestię moralnego dylematu pomiędzy poczuciem obowiązku a własnym dobrostanem. Niby banał, ale wciąż mocno aktualny, dlatego filmy takie jak Most wciąż są nam wszystkim bardzo potrzebne.