Najlepsze SERIALE 2024 roku. Science fiction, adaptacje komiksów i polskie produkcje

Przy okazji tegorocznych podsumowań nie mogliśmy nie wziąć na warsztat seriali – w subiektywnych listach wymieniamy tytuły, na które chcemy w szczególności zwrócić waszą uwagę.
Krzysztof Żwirski
1. Fallout – muszę przyznać, że po tylu nieudanych adaptacjach gier podchodziłem do tego serialu dość sceptycznie. Ale Amazon naprawdę odwalił kawał świetnej roboty! To, jak oddali postapokaliptyczny klimat, ten charakterystyczny humor i absurd świata Fallouta, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Walton Goggins jako Ghul kradnie każdą scenę, w której się pojawia, a Ella Purnell świetnie sprawdza się jako Mieszkanka Krypty odkrywająca brutalny świat powierzchni. Scenografia, kostiumy, efekty – wszystko wygląda dokładnie tak, jak powinno. A najlepsze jest to, że serial nie jest tylko pustą kalką gier, ale opowiada własną wciągającą historię w tym uniwersum.
2. Shogun – dawno nie widziałem tak dopieszczonego serialu kostiumowego. To, co FX zrobiło z adaptacją książki Jamesa Clavella, to prawdziwy majstersztyk. Średniowieczna Japonia pokazana jest tu z taką dbałością o szczegóły i autentycznością, że czuć zapach kadzideł i słychać świst mieczy. Hiroyuki Sanada jako Lord Toranaga jest po prostu fenomenalny, a chemia między nim a Cosmo Jarvisem działa fantastycznie. Przez cały seans miałem wrażenie, że oglądam coś naprawdę wyjątkowego – serial, który przypomina nam, jak powinno się adaptować ambitną literaturę.
3. Mroczna materia – Apple TV+ naprawdę mnie zaskoczyło adaptacją powieści Blake’a Croucha. Uwielbiam, jak serial bawi się koncepcją rzeczywistości i pamięci, zachowując przy tym wszystko to, co najlepsze z książki. Joel Edgerton i Jennifer Connelly w rolach głównych to strzał w dziesiątkę – ich występy dodają całej historii niesamowitej głębi i wiarygodności. Wizualnie? Mistrzostwo świata – te sceny pokazujące alternatywne rzeczywistości robią wrażenie. Najbardziej cieszy mnie to, że twórcy nie poszli na łatwiznę i nie rozwodnili skomplikowanej fabuły Croucha. Zamiast tego dostajemy intrygujący, wciągający serial SF, który każe nam kwestionować naturę rzeczywistości. To dokładnie ten rodzaj ambitnej fantastyki naukowej, na którą czekałem.
4. Terapia bez trzymanki – już pierwszy sezon był dla mnie jednym z największych zaskoczeń, a kontynuacja tylko potwierdziła świetną formę tej serii. Harrison Ford i Jason Segel jako dwaj terapeuci w jednym serialu? Brzmiało ryzykownie, ale wyszło rewelacyjnie! Ford jako zrzędliwy psychoterapeuta-weteran i Segel jako terapeuta zmagający się z własną żałobą tworzą na ekranie kapitalny duet. Szczególnie Ford pokazał, że nawet w wieku 80+ potrafi błyszczeć w serialu i bawić się swoim wizerunkiem. To mądra i ciepła opowieść o terapii, żałobie i przyjaźni, która ani przez moment nie wpada w tani sentymentalizm. Świetnie balansuje między poważnymi tematami a humorem. Jeden z tych seriali, które zostają z tobą na dłużej po seansie.
5. Uznany za niewinnego – produkcja Apple TV+ z Jakiem Gyllenhaalem w roli głównej to jeden z tych seriali, których nie możesz przestać oglądać. Gyllenhaal desperacko próbujący oczyścić siebie z zarzutów o morderstwo jest po prostu fenomenalny – dawno nie widziałem tak intensywnej i przekonującej roli. Serial trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty, a przy tym zadaje ważne pytania o granice, do których przekroczenia można się posunąć. Apple TV+ po raz kolejny udowadnia, że wie, jak robić wciągające i ambitne seriale.
Podobne:
Filip Pęziński
1. X-Men ’97 – w życiu nie pomyślałbym, że serial animowany o X-Men wyprodukowany przez Marvel Studios okaże się moim ulubionym tytułem 2024 roku. Tak jednak jest, bo X-Men ’97 to absolutna petarda komiksowej mitologii, budowania emocji i zabawy z widzem.
2. Klątwa – czasy mamy inne, więc trudno używać tak wielkich słów, ale w moim odczuciu twórcy Klątwy zdekonstruowali małoekranową narrację na poziomie porównywalnym do Davida Lyncha i Marka Frosta w ich Miasteczku Twin Peaks. Wielki triumf telewizji.
3. Nic nie mów – kompleksowy portret zbiorowy IRA jako rebeliantów, terrorystów, męczenników, polityków, a w końcu po prostu ludzi ze złamanymi życiorysami, dławionych przez poczucie winy, rozczarowanie, zespół stresu pourazowego, nałogi, anoreksję. Znakomity thriller, dramat, dokument.
4. Reniferek – trudna rzecz o samotności i potrzebie bliskości w świecie, który na nią nie pozwala. Abstrahując od wszystkich kontrowersji, autorskie dzieło Richarda Gadda to jeden z najmocniejszych tytułów sezonu.
5. Pingwin – mocna komiksowa seria sensacyjna oparta na wielkich kreacjach aktorskich i wzniesiona na nowy poziom dzięki uderzającemu prosto w brzuch finałowemu odcinkowi. Spin-off godny rewelacyjnego Batmana Matta Reevesa.
Tymoteusz Osoba
1. Ripley – serial wysmakowany i wysublimowany, powolny, acz porywający, który umiejętnie i niespiesznie wprowadza do swojego świata, ale dzięki wyśmienitemu aktorstwu (wybitny Andrew Scott) i ciekawej intrydze (na dodatek poprawiającej wszystkie błędy najsłynniejszej adaptacji filmowej), sprawia, że kolejne odcinki ogląda się z rozkoszą. Wielkie Dzieło!
2. Shrinking – nowy sezon jest równie dobry, a momentami nawet lepszy niż świetna seria premierowa (która zresztą też trafiła do mojej prywatnej TOP-ki Roku). Terapia bez trzymanki porusza ważne i poważne tematy, równocześnie wyśmienicie balansując je humorem i ciepłem. Idealnie bittersweet. Serial na poprawę humoru i promyk nadziei, że może być lepiej. Dzięki obsadzie ma vibe najlepszych interakcji z Cougar Town. No miodny. Po prostu.
3. Kiedy ślub?– polski komediodramat ze znakomitą obsadą, o tym specyficznym momencie tuż po trzydziestce, gdy człowiek zaczyna czuć, że coś wreszcie powinien zrobić ze swoim życiem, więc decyduje się… wywrócić je do góry nogami i poszukać siebie na nowo. Gdy para rozstaje się w piętnastej minucie pierwszego odcinka, nie spodziewa się, jak potoczą się jej dalsze losy i jak w pojedynkę przyjdzie każdemu z nich meandrować przez skomplikowane współczesne relacje damsko-męskie. Fajne, lekkie, z dobrą chemią między aktorami, dobrze napisanymi dialogami i naprawdę ładnie nakręconymi scenami seksu. Ponadto świetnie pokazana siła przyjaźni między postaciami, przy czym na szczególną uwagę zasługuje wspólne śpiewanie rapsów.
4. Agatha All Along – honoruję serial Marvela za to, że przypomniał mi, jaka to frajda czekać na nowe odcinki, wychodzące raz na tydzień, i w międzyczasie czytać teorie fanowskie na temat tego, co może się wydarzyć, oraz za świetną Kathryn Hahn z doskonałą chemią ze wszystkimi postaciami, wyborny emo make-up „Nastolatka” Joe Locke’a, zabawę z oczekiwaniami widza oraz powiewy magii raz na jakiś czas. Choć (niektóre) końcowe twisty i rozwiązania zupełnie mi nie siadły, uważam ten serial za jedno z lepszych dzieł Marvela w ostatnim czasie.
5. Reniferek– trochę cheat, bo tak naprawdę obejrzałem jedynie dwa odcinki tego serialu, ALE za to były to odcinki, które kopnęły mnie prosto w brzuch i wywołały żywą, namacalną reakcję. Nie bez powodu odcinek czwarty uważany jest powszechnie za najbardziej przejmujący – to, co oglądamy na ekranie, jest prawdziwie nieprzyjemne i tak silnie wwiercające się w żołądek, że serial tak mocno na mnie zadziałał, iż chyba pierwszy raz w życiu musiałem przerwać dalsze oglądanie, bo zebrało się we mnie dużo za dużo ciężkich emocji. To jednak wyczyn i prawdziwy objaw siły dobrego storytellingu.
*Disclaimer: Podczas pisania tego zestawienia, orientuję się, ile seriali powinienem nadrobić – m.in. „Pingwin”, „Diuna: Proroctwo”, „Eric”, „Disclaimer”, ale jakimś dziwnym trafem – w ogóle nie mam na nie w tej chwili ochoty.
Tomasz Raczkowski
1. Pingwin – Gotham bez Batmana? Rodzina Soprano w uniwersum DC? Pingwin jest w zasadzie dokładnie obiema tymi rzeczami. Świetnie pomyślane i rozpisane rozwinięcie historii postaci poznanej w The Batman działa przede wszystkim jako mocny dramat kryminalny, dopiero w dalszej kolejności jako uzupełnienie chropowatego, pokręconego świata nowego Batmana. Wisienką jest tu wyborny duet aktorski Colina Farrella (czy możemy w końcu globalnie się zgodzić, że to znakomity aktor z głową na karku?) i Cristin Milioti, którzy budują arcyciekawe postaci w świecie bezprawia i przemocy. Jedna z najlepszych pozycji w uniwersum, w ogóle.
2. Sprostowanie – siedmioodcinkowa opowieść kręcona przez Alfonso Cuaróna i Emmanuela Lubezkiego z Cate Blanchett, Sachą Baronem Cohenem, Kevine’em Klinem i Lesley Manville? Czego tu nie lubić? Sprostowanie to inteligentna i przewrotna historia o żalu, utracie (bliskich i dobrego imienia), a także złowrogiej potędze słowa i fikcji. Co prawda Cuarón trochę za dużo wykłada wprost, a za mało pozostawia do subtelniejszego wygrania znakomitym aktorom, ale nawet z tym zastrzeżeniem to pierwszorzędne kino, które momentalnie wciąga i zmusza do myślenia.
3. Reniferek – wstrząsający portret w pierwszej kolejności samotności, a potem stalkingu i obsesji. Nawet jeśli Richard Gadd koloryzuje czy podkręca lekko autentyczną historię, mówi coś prawdziwego o ludziach i ich relacjach. Ogląda się to z ciarkami, mieszaniną współczucia, złości i dyskomfortu. Jedna z najmocniejszych rzeczy na temat przemocy psychicznej w ostatnich latach.
4. Stamtąd (sezon 3) – OK, pod koniec 2024 roku obejrzałem trzy sezony na tzw. strzała, ale i tak postanowiłem wyróżnić serial Johna Griffina – a dokładniej jego trzeci sezon – w czołówce tego roku. Horrorowa odpowiedź na Zagubionych w trzeciej serii trzyma poziom, podbija stawki i zaczyna wreszcie coś wyjaśniać w koszmarnej układance. Do tego nie traci nic z początkowego klimatu, który jest obok ludzkich postaci (i otwierającej piosenki Pixies) największym atutem Stamtąd, zapewniając solidną dawkę grozy i materiału do rozkmin.
5. Fallout – po The Last of Us kolejna udana adaptacja gry (w którą również nie grałem). Serial Amazona kreuje świetny, ironiczno-brutalny świat postapokalipsy, pozwalając widzom dobrze poznać realia, frakcje i reguły rządzące tym światem, w którym mogą trzymać kciuki za oryginalne, interesujące postacie. Czysta rozrywka z potencjałem, bo jak każda postapokalipsa Fallout mówi co nieco o destrukcyjnych zapędach rasy ludzkiej. Choć tym razem odwrotnie niż u konkurencji, w pstrokatej i puszczającej oko formie.
Łukasz Budnik
1. Pingwin – fantastyczny spin-off/sequel, świetnie rozwijający uniwersum (ale przede wszystkim mocno stojący na własnych nogach) i absolutnie zachwycający rolami Colina Farrella i Cristin Milioti. Odcinek poświęcony historii Sofii oraz finał szczególnie się wybijają i na długo zostają w pamięci. Cieszy, że z Pingwina nie próbowano tu uczynić antybohatera – to po prostu złoczyńca i tyle.
2. Fallout – interesująca historia, sugestywna wizja postapokalipsy i świetnie skonstruowany świat. Bardzo dobrzy Walton Goggins i Ella Purnell, niezwykle przekonująca jako protagonistka, której ideały konfrontują się z brutalną rzeczywistością. Czekam na drugi sezon.
3. X-Men ’97 – ależ ja czekałem na kolejne tygodnie, gdy będę mógł wysłuchać muzyki z intro i znów wejść w ten świat. Doskonale napisany i zrealizowany serial, z ciekawymi scenami akcji i kapitalnymi interakcjami między postaciami. Nie mogę wyrzucić z głowy sceny z Happy Nation.
4. Matki pingwinów – mnóstwo wrażliwości, emocji, humoru, naturalności. Do tego galeria ciekawych, złożonych bohaterów, bez wyjątku znakomicie zagranych. Polska perełka, o której nie przestaję ciepło myśleć.
5. The Office PL (sezon 4) – myślałem, czy w tym miejscu postawić na Reniferka, czy może np. Rojst: Millenium. Ostatecznie postanowiłem docenić inną polską produkcję, a w zasadzie jej kolejny sezon. Polskie The Office jest coraz lepsze, twórcy idealnie czują już konwencję i potrafią zarówno rozbawić, jak i wzruszyć. Na czwartym sezonie bawiłem się wybornie.