Publicystyka filmowa
SCENY, które ZSZARGAJĄ CI NERWY
„SCENY, które ZSZARGAJĄ CI NERWY” wywołują silne emocje, sprawiając, że serce bije mocniej, a pot spływa po dłoniach. Cudowna podróż w świat intensywnych wrażeń.
Oglądanie filmu zawsze prowadzi do jakiegoś stopnia poruszenia rozumu odbiorcy, czyli emocji. Te zaś mogą być oczywiście odmienne u różnych widzów w zależności od pojawiających się w ich głowach myśli. Wielu twórców stara się wywoływać emocje poprzez budowanie napięcia od samego początku do końca dzieła, w niektórych jednak filmach istnieją serie ujęć, które powodują, że u prawie wszystkich oglądających wspomniane emocje silnie oddziałują na umysł i ciało. Pobudzenie fizjologiczne będące składnikiem takich afektów powstaje w wyniku silnych bodźców zewnętrznych, które wywołują najbardziej emocjonujące sceny filmowe.
Miałeś z nimi do czynienia, jeśli podczas oglądania poczułeś pot na dłoniach, zaburzony został rytm pracy twojego serca lub zmieniła się wielkość twoich źrenic. Ja takie objawy zaobserwowałem u siebie, oglądając następujące sceny.
UWAGA NA SPOILERY!
Traumy z dzieciństwa, czyli śmierć Mufasy i Artaxa
Nie potrafię tego wyjaśnić, ale jako mały chłopiec tak bardzo bałem się o Scooby’ego Doo, że nie mogłem oglądać jego przygód. Wystarczały pierwsze słowa piosenki z czołówki, a ja od razu wybiegałem z pokoju. Nie mam oczywiście zamiaru przekonywać nikogo, że w Scooby-Doo: Gdzie jesteś? miały miejsce tak pełne napięcia sceny, że obgryzało się do krwi paznokcie, ale pragnę jedynie zaznaczyć, że filmy przeznaczone dla najmłodszych widzów również mogą wywoływać wcale nie małe emocje. Abstrahując zatem od Scooby’ego, o którego gwoli ścisłości już się nie obawiam, istnieją takie „bajki”, z których sceny pamięta właściwie każdy z nas i które dodatkowo odcisnęły na odbiorcach swoje piętno.
Jedną z takich scen jest ta, w której śmierć ponosi Mufasa, ojciec Simby ze słynnego, animowanego filmu Disneya Król Lew (1994). Oto najpierw obserwujemy puste przestrzenie afrykańskiego krajobrazu nagle wypełniające się pędzącym stadem gnu, co już buduje u odbiorców poczucie niepokoju. Następnie pojawia się zbliżenie na przerażonego Simbę, który właśnie zdał sobie sprawę, że wspomniane stado pędzi wprost na niego.
To jednak nie z jego powodu większość dzieci, jak i dorosłych, uroni już za moment niejedną łzę. Bohaterem tej sceny jest bowiem ojciec Simby, Mufasa, który ratując swego syna przed śmiercią, sam ją ponosi. Zanim jednak tak się stanie, ujrzymy jego heroiczną walkę o życie Simby, a następnie swoje. Po nich znów zbliżenia na oczy przyszłego króla, w których znajdziemy strach, dezorientację i rozpacz. Kiedy wydawać mogłoby się, że Mufasa wyjdzie z całej sytuacji jedynie z kilkoma zadrapaniami, w scenie pojawia się Skaza, jeden z największych skurczybyków w historii kinematografii, który wbija swoje pazury w łapy ojca Simby i patrząc mu w oczy, zrzuca go w przepaść na pewną śmierć.
W momencie, gdy opadnie już kurz, Simba podchodzi do leżącego bezwładnie ojca, nie zdając sobie początkowo sprawy z tego, co się właśnie wydarzyło. Za chwilę jednak pojmuje, że Mufasa nie żyje. Przedstawienie śmierci jednego z rodziców Simby jest z pewnością dla każdego dziecka sceną niezwykle pełną napięcia i traumatyczną. Zarówno jako dziecko, jak i teraz, kiedy jestem starszy, nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić straty rodziców, dlatego wspomniana scena z Króla Lwa powoduje, że za każdym razem, gdy ją oglądam, do oczu napływają mi łzy.
Trochę inaczej jest ze sceną śmierci Artaxa, konia Atreyu z Niekończącej się opowieści (1984). Ona bowiem już dziś tak na mnie nie oddziałuje, jak wtedy, gdy byłem młodszy. Oczywiście, żal mi również teraz pięknego konia tonącego na Bagnach Smutku, jednak dopiero dziś zauważam, że twórcy filmu pozbyli się Atraxa, zanim nawet zdążyłem go polubić. Wiem, jak to brzmi, to przecież koń, mimo wszystko w świecie Niekończącej się opowieści nic nie było przecież zwyczajne. W każdym razie scena tonięcia zwierzęcia w obrazie Wolfganga Petersena zasiała we mnie jako dziecku przerażenie i na długo ją zapamiętałem.
Scena rozmowy we francuskim domu z Bękartów wojny (2009)
Scenami z filmów Quentina Tarantino można by z powodzeniem wypełnić całe to zestawienie. Słynny reżyser dostarczył widzom tak emocjonujących momentów jak ratowanie Mii po „przedawkowaniu” z Pulp Fiction (1994) czy torturowanie policjanta przez Pana Blond z Wściekłych psów (1992). Postanowiłem jednak dać szansę także innym reżyserom, a z twórczości Tarantino wybrać sekwencję ujęć, która chyba najbardziej utkwiła mi w pamięci ze względu na fakt, że podczas jej oglądania serce łomotało mi jak szalone. To pierwsza scena z Bękartów wojny, którą nawet sam reżyser filmu uważa za najlepszą, jaką kiedykolwiek napisał. Trzeba przyznać, że jest ona rzeczywiście niezwykła, ponieważ właściwie buduje dramatyczne napięcie całego filmu. Odbiorca, mimo że nie wie, czego się spodziewać, podskórnie czuje, że rozmowa pomiędzy przedstawionym nam głównym bohaterem Hansem Landą (Christoph Waltz) a francuskim farmerem doprowadzi do czegoś nieprzyjemnego. W ciągu kilkunastominutowej wymiany zdań, a właściwie monologu Landy, publiczność dowiaduje się, że pułkownik SS, nazywany „łowcą Żydów”, jest niezwykle elokwentny, zna języki i lubi swojskie mleko. Wkrótce okazuje się, że Landa to także wyborny manipulator, który potrafi psychologicznie zniszczyć rozmówcę, aby osiągnąć zamierzony cel. Celem jest natomiast potwierdzenie, że farmer ukrywa w piwnicy domu żydowską rodzinę, i wskazanie tego miejsca.
To niesamowite, ponieważ mogliśmy to jedynie podejrzewać. Przypomnijcie sobie teraz, jakie emocje wywołała w was chwila, kiedy kamera spojrzała pod deski podłogi domu i ukazała ukrywających się tam, zasłaniających usta, by nie pisnąć ze strachu, ludzi.
Końcowy montaż z Requiem dla snu (2000)
Ostatnia sekwencja ujęć i ich hipnotyzujący montaż z filmu Darrena Aronofsky’ego Requiem dla snu przyprawiają odbiorcę o gęsią skórkę o wiele skuteczniej niż sceny z niejednego horroru. Wszystko to, co zobaczymy w ostatnich 10 minutach obrazu twórcy Mother!, wręcz paraliżuje. Niby wiedzieliśmy, że działania bohaterów doprowadzą ich do piekła, ale sposób jego przedstawienia zwala z nóg.
Słynna muzyka Clinta Mansella rozbrzmiewa z całą mocą (zdążyliśmy się już od niej przecież uzależnić) i jesteśmy świadkami ostatecznego upadku głównych bohaterów: terapia elektrowstrząsów Sary (Ellen Burstyn), amputacja ropiejącej na skutek infekcji od zastrzyków ręki Harry’ego (Jared Leto), cierpienie chorującego z uzależnienia Tyrone’a (Marlon Wayans) oraz poniżające usługi seksualne w celu zdobycia działki heroiny Marion (Jennifer Connelly). Seans Requiem dla snu to depresyjna przestroga.
Transakcja u Rahada Jacksona z Boogie Nights (1997)
Boogie Nights Paula Thomasa Andersona można rozpamiętywać z wielu powodów. Dla jednych miłym bodźcem będzie wspomnienie Julianne Moore w roli Amber Waves lub Heather Graham jako Rollergirl, innym przypomni się posiadacz trzynastocalowego penisa Eddie „Dirk Diggler” Adams (Mark Wahlberg), a jeszcze inni dzięki filmowi Andersona zatęsknią za kinem porno z duszą i prawdziwymi „talentami”, które gwarantowała era przed VHS-ami.
Poza świetnymi występami wspomnianych wyżej aktorów w Boogie Nights odnajdziemy również wyjątkowy pokaz talentu Alfreda Moliny. Pojawia się on w obrazie Andersona na około 10 minut, jednak scena z jego udziałem należy do tego rodzaju sekwencji ujęć, które sprawiają, że odbiorcy siedzą jak na szpilkach.
Główni bohaterowie filmu stoczyli się już praktycznie na samo dno i potrzebują kasy, w związku z czym obmyślają plan sprzedaży narkotyków Rahadowi Jacksonowi, facetowi, który ma więcej forsy niż sam Bóg. Problem w tym, że zamiast „towaru” w paczce znajduje się pół kilograma sody, a Todd (Thomas Jane) zabiera z sobą spluwę. Już coś nam podpowiada, że całe to przedsięwzięcie nie może skończyć się dobrze. Do domu Jacksona wchodzimy przy akompaniamencie fortepianu z utworu Sister Christian. To jednak tylko jedna z piosenek, które będą towarzyszyć transakcji.
Składanka Rahada jest bowiem wielce imponująca, nic więc w tym dziwnego, że ekscentryczny gospodarz pragnie podzielić się z gośćmi wrażeniami na jej temat. Poza głośną muzyką w salonie bogacza hałasują jeszcze petardy. Niesygnalizowany huk powoduje, że wraz z głównymi bohaterami wzdrygamy się i czujemy niepokój. Ten potęgowany jest również przez dość ekscentryczny wygląd/ubiór oraz nadto ekspresyjne zachowanie Rahada, na którym dodatkowo huk petard nie robi żadnego wrażenia. Kompletny chaos i ogarniający głównych bohaterów strach w obliczu sytuacji, w jakiej się znaleźli, powoduje, że Todd zaczyna dziwnie chichotać, a Eddie chyba modlić w myślach.
50 sekundowe zbliżenie na Wahlberga to moment, gdy napięcie sięga zenitu. Wiemy doskonale, że za chwilę nastąpi strzelanina, którą zwiastowały podpalane przez Cosmo petardy, i pragniemy jak najszybciej opuścić posiadłość szalonego Rahada, zanim stanie się to, co od samego początku było nieuniknione.
Gra w rosyjską ruletkę w salonie hazardowym w Sajgonie z Łowcy jeleni (1978)
To kolejny raz, kiedy widz spotyka się z rosyjską ruletką w filmie Cimino (wcześniej był to rodzaj tortur stosowany przez Wietnamczyków). Michael (Robert De Niro) wraca po swojego przyjaciela Nicka (Christopher Walken) do Sajgonu, podczas gdy w tle dokonuje się exodus.
Znajduje go w salonie hazardowym prowadzonym przez bogatego Francuza. Nick jednak nie rozpoznaje Michaela, ponieważ znajduje się pod wpływem narkotyków. Aby przywrócić w Nicku wspomnienia, główny bohater wyzywa go na pojedynek w rosyjską ruletkę, przerażającą grę, którą przetrwali podczas wcześniejszego pobytu w niewoli. Nick przegrywa pojedynek i umiera na rękach Mike’a. Sposób, w jaki to wszystko ukazano, może jednak doprowadzić do szaleństwa. Zbliżenia spoconych twarzy rywalizujących z sobą mężczyzn przy aplauzie i dopingu żądnych krwi Wietnamczyków składają się na jeden z najmocniejszych i najbardziej intensywnych momentów w historii kina. Rosyjska ruletka jest w Łowcy jeleni symbolem kulturalnego samobójstwa człowieka oraz świadectwem dramatu jednostki.
Rzut monetą na stacji benzynowej z To nie jest kraj dla starych ludzi (2007)
Facet, dla którego mordowanie jest tak zwyczajne, że aby nadać temu aktowi jakąś wyjątkowość, rzuca monetą i daje tym samym 50% szans potencjalnej ofierze, mrozi krew w żyłach. Taką postać odnajdziemy w filmie To nie jest kraj dla starych ludzi w reżyserii braci Coen, a wciela się w nią Javier Bardem. Anton Chigurh, bo tak właśnie nazywa się morderca, w jednej z niezwykle intensywnych scen filmu, po serii krępujących pytań skierowanych do właściciela stacji benzynowej, zagaduje go ni stąd, ni zowąd o wynik rzutu monetą.
Ten, zdezorientowany, chce wiedzieć, o co grają, a Anton daje mu do zrozumienia, że o życie pytającego. Tym, co w tej scenie wprowadza nieznośne napięcie, nie jest jednak oczekiwanie na rezultat rzutu, ale sposób, w jaki główny antagonista niszczy psychicznie właściciela stacji benzynowej. Nic, tylko patrzeć i wierzyć, że wypadnie „orzeł”, a jak powszechnie wiadomo dzięki pewnemu polskiemu filmowi, prawie zawsze wypada orzeł.
Bardzo nieudane usiłowanie morderstwa z M jak morderstwo (1954)
To właściwie naturalne, że jeśli myślisz o suspensie lub napięciu w kinie, to myślisz tak naprawdę o Alfredzie Hitchcocku. Z tego też względu nie mogło go zabraknąć w tym zestawieniu. Nie jest to bynajmniej wyróżnienie honorowe. Scena usiłowania zabójstwa z filmu M jak morderstwo zawiera w sobie bowiem wszystkie te elementy, które pozwalają stworzyć pełną napięcia sekwencję. O tym, że dojdzie do próby zamordowania Margot (Grace Kelly), wiedzą właściwie wszyscy prócz niej. Inaczej być nie mogło, bo przecież niespodzianka, którą przygotował dla Margot jej mąż, nie udałaby się. A tak przynajmniej było ciekawie. Plan był prosty. Mąż miał zadzwonić do żony, ta miała najnormalniej w świecie odebrać i w tym momencie zaczajony za jej plecami zabójca miał dokonać aktu mordu. To właśnie wiedza odbiorcy o tym, że nad Margot wisi miecz Damoklesa, powoduje poczucie napięcia. Hitchcock, jako mistrz suspensu, doskonale o tym wiedział i znów zszargał nasze nerwy.
