Connect with us

Publicystyka filmowa

Twórcy, bez których NIE BYŁOBY współczesnego kina science fiction

Odkryj świat TWÓRCY, BEZ KTÓRYCH NIE BYŁOBY współczesnego kina science fiction, i poznaj ich wpływ na naszą wyobraźnię.

Published

on

Twórcy, bez których NIE BYŁOBY współczesnego kina science fiction

Starałem się wybrać tych najważniejszych, chociaż wiem, że ważnych nazwisk można by wymienić co najmniej dwa razy więcej. Fantastyka naukowa to dziedzina młoda. Zanim ludzie zaczęli marzyć o podbijaniu kosmosu i tworzeniu robotów, musieli wpierw zrzucić ze swoich umysłów kajdany, jakie narzuciło im życie w cieniu przeróżnych animistycznych i religijnych wizji świata. A elementem, który umożliwił pozbycie się owych umagicznionych sposobów myślenia, okazała się nauka, a dokładniej kilka jej podstawowych dla nas dzisiaj osiągnięć. Nie jest ich wiele, ale są znaczące dla zmiany postrzegania świata.
Advertisement

Ich kluczową rolą jest przede wszystkim otworzenie ludzkiej wyobraźni na tyle, że miała odwagę zostawić pionową, submisyjną relację człowiek–absolut na rzecz człowieka jako elementu współistniejącego w harmonii z innymi gatunkami (w tym z bogami) w całym nieograniczonym, liczącym sobie miliardy lat wszechświecie.

A więc postrzegamy zmysłami zaledwie wycinek rzeczywistości, a to, czego nie widzimy, niekoniecznie ma charakter pozafizyczny bądź, jak niektórzy sądzą, duchowy. Wiemy to dzięki Antoniemu van Leeuwenhoekowi, który po raz pierwszy zaobserwował MIKROORGANIZMY pod mikroskopem, i Louisowi Pasteurowi wraz z Robertem Kochem.

Bez nich nie wiedzielibyśmy, że bakterie wywołują choroby oraz nie mielibyśmy szczepionek. Śmierci nie wywołują już kary boskie, a konkretne patogeny. Wreszcie ciągle wierzylibyśmy, że to, czego nie widać, pochodzi z niematerialnego, definiowanego, a przez to semantycznie zawłaszczanego świata przez przeróżne religijne instytucje z natury swojej wrogie tematyce fantastycznonaukowej. W perspektywie domniemanej obecności innych rozumnych istot, bardziej zaawansowanych od nas, trudniej kreacjonistom udowodnić jedyność człowieka. Ludzki pępek świata staje się subiektywną perspektywą rozumienia własnego miejsca w otoczeniu, tyle że już nie dogmatycznie prawdziwą.

Advertisement

Ze wskazaniem jednego twórcy ELEKTRYCZNOŚCI jest za to problem, ponieważ było ich kilkunastu, a wkład każdego z nich jest nieoceniony w dzisiejszą sieć elektroenergetyczną. Wymienię tylko kilku – Georg Ohm, Thomas Edison, James Maxwell, Michael Faraday, Nikola Tesla, Luigi Galvani, Alessandro Volta. Bez elektryczności nie mielibyśmy również elektroniki, a więc tranzystorów, a bez nich komputerów, czyli podstawowych urządzeń do tworzenia efektów specjalnych. Wynalezienie elektryczności odegrało jeszcze jedną, kolosalną dla ludzkiej społeczności rolę – podwyższyło i tym samym zrównało warunki życia proletariatu z klasą wyższą.

Podobnie jak ciepła woda i kanalizacja. Otrzymując takie podstawowe wygody, ludzie przestali wreszcie marnować czas na tak prozaiczne czynności jak ogrzewanie czy mozolne zdobywanie jedzenia i jego obróbkę. W ciągu doby znalazło się znacznie więcej przestrzeni na rozrywkę oraz edukację, co równało się aktywizacji wyobraźni. Kwestią czasu było tylko pojawienie się literatury fantastycznej.

Advertisement

TRANSPLANTOLOGIA zaś pozwoliła nareszcie realnie pomyśleć o ludzkim organizmie, którego elementy można naprawiać poprzez ich wymianę. Gdyby Karel Čapek dożył chociaż połowy lat 50. XX wieku, niezmiernie by się ucieszył, ponieważ wtedy słowo „robot” nabrałoby zupełnie innego znaczenia, nie mówiąc już o dzisiejszych metodach leczenia np. prof. Mirosława Ząbka. A tak propagator słowa „robot” dożył zaledwie przeszczepów rogówki.

Udana transplantologia przełamała tabu ludzkiego organizmu jako zbioru niewymiennych elementów. Dzisiaj nie tylko transplantacja jest uznaną metodą leczenia i ratowania życia, ale myśli się i eksperymentuje z hodowlą narządów oraz tworzeniem ich syntetycznych (mechanicznych, elektronicznych itp.) odpowiedników. Przeszczepia się też twarze oraz kończyny, czyli przesuwa granice zbioru możliwych do wykorzystania elementów ludzkiego ciała o obce zewnętrze, które będzie postrzegał biorca. Równocześnie rozwija się robotyka. Wydaje się, że dzieli nas kilka kroków, zanim człowiek zostanie realnie wzbogacony o najpierw sztuczne organy, a potem wszczepki poszerzające nasze możliwości. To naturalna konsekwencja rozwoju wiedzy o ciele.

Advertisement

Te trzy dziedziny niezmiernie ułatwiły powstanie gatunku science fiction, który został stworzony przez nikogo innego jak pisarzy. Filmowcy pojawili się później, używając gotowych pomysłów, a w końcu wykorzystując własne, z czasem coraz mniej odtwórcze. Co warto podkreślić, gatunek science fiction wciąż jest dość nietrwały. Niektóre produkcje fantastycznonaukowe sprzed 50 lat już dzisiaj trudno nazwać fantastycznymi.

Tak będzie również i ze współczesnymi nam tytułami. Za kilkadziesiąt albo kilkaset lat staną się egzotycznymi filmami akcji. Science fiction jest jak żaden inny gatunek kina podatne na proces zmian historycznych. Dosłownie staje się w czasie, ewoluuje oraz jest wysoce zależne od wyobraźni. Są w nim jednak elementy stałe, kluczowe, jak w sieci pająka te nitki, po których może się on poruszać – wspomniane niżej postaci. Każda z nich była lub jest dzieckiem swojej epoki zarówno pod względem kultury, jak i osiągnięć artystycznych. Wszystkie również dały fantastyce naukowej charakterystyczny dukt, którym ona teraz wciąż podąża.

Advertisement

Herbert G. Wells

Używał pseudonimu Reginald Bliss. Wykształcenie biologiczne dało mu szeroki horyzont w postrzeganiu rzeczywistości, a trudne życiowe początki oraz brak pieniędzy zahartował jego paniczykowskie zapędy. XIX-wieczny świat dla intelektualisty okazał się niezbyt przyjazny. Z wielkim trudem Wells wypracował sobie zadowalającą jak na owe czasy pozycję zawodową, chociaż posada nauczyciela była znacznie poniżej jego oczekiwań. Był marzycielem, pacyfistą, osobą szalenie otwartą na kulturowe rewolucje, ale i pełną lęków przed nieuchronną wojną. Przeżył je dwie. Jego wrażliwa osobowość okazała się kluczowa dla trzech najważniejszych dla science fiction powieści – Wehikuł czasu, Wojna światów i Wyspa doktora Moreau. Każda z nich doczekała się kilku ekranizacji. Każda z nich ma w sobie ogromny niepokój przed czekającą nasz świat apokalipsą. Podróż bohatera każdej z nich staje się w końcu ucieczką celnie przez kinematografię wykorzystaną, żeby zatrzymać widza przed ekranem. Z powodzeniem można stwierdzić, że gdyby nie pomysły Wellsa, literacki gatunek wypowiedzi science fiction nie zostałby tak rozpropagowany na całym świecie, jak jest dzisiaj.

Advertisement

Juliusz Verne

Pozycja społeczna, z której wystartował, była nieporównanie wyższa niż u Wellsa. Rodzina Verne’a była zamożna, przez co zapewniła młodemu pisarzowi paryskie wykształcenie oraz szansę na liczne podróże po całym świecie. Verne’owi w karierze pomogła także osobowość zdobywcy i ogromna wiedza na temat geografii, techniki i nauk humanistycznych. Wszystko to wykorzystał w swoich powieściach, które chłonąłem w dzieciństwie jak sucha gąbka wodę.

Advertisement

Wciąż wracam do znakomitych Dzieci kapitana Granta czy W 80 dni dookoła świata. To, rzecz jasna, najbardziej znane jego książki, ale nie mniej dobre są np. Wulkan złota, Dwa lata wakacji czy też Pan świata. Verne i Wells zainspirowali twórców filmowych z początku XX wieku. Któż inny by mógł? Tak się jakoś złożyło, że nikogo innego nie było (no, może w pewnym stopniu Mary Shelley). Pisarstwo Verne’a i Wellsa tak zachwyciło Georges’a Mélièsa, że w 1902 roku nakręcił Podróż na Księżyc.

Georges Méliès

Advertisement

Gwiazda Mélièsa świeciła krótko, ale jakiż to był blask. Na tamte czasy oczywiście. Dzisiaj film Podróż na księżyc jest co najwyżej wizualną ciekawostką o historycznej wartości. Trudno jednak się nią zachwycać. Minęło zbyt dużo czasu w rozwoju kina, a my jesteśmy już zupełnie inni. Niemniej dla samego poszerzenia wiedzy humanistycznej powinno się tę produkcję obejrzeć.

Nie tylko ze względu na niegdysiejszą technikę filmową. Podróż na Księżyc jest całkiem dowcipnym i nieco kuglarskim, jak to u Mélièsa, przedstawieniem tego, co ludzie na początku XX wieku wiedzieli o kosmosie. To również dowód na to, jak młody jest nasz podbój wszechświata oraz nowoczesna cywilizacja, zwłaszcza gdy porównamy jej stan z futurystycznymi wizjami w filmach science fiction. W kinematografii przeszliśmy kilkusetletnią drogą. W rzeczywistości tak naprawdę przyspieszyliśmy cywilizacyjnie dopiero w XIX wieku, jak zwykle zostawiając po sobie miliony ofiar.

Advertisement

Może faktycznie gatunek science fiction jest jakimś wentylem bezpieczeństwa dla naszych krwiożerczych instynktów, które powinniśmy zostawić daleko w kosmosie. Patrząc jednak na upadek legendy Mélièsa, nasz ludzki rozwój czy też domniemana kosmiczna ekspansja, jeśli nas samych nie zniszczą, to bez ofiar się nie obędą.

Fritz Lang

Advertisement

Méliès stracił szansę na niebotyczną sławę, ponieważ nie potrafił przejść z epoki filmu niemego do świata dźwięków. Chociaż Lang był młodszy, to również spotkała go pułapka filmowej ciszy. Nieme kino zupełnie inaczej rozstawiało akcenty. Aktorzy inaczej grali, a reżyser nie musiał kłaść nacisku na dialogową ekspresję. Zastępowała ją gra ciała. Może dlatego, chociaż Lang po wyjeździe z nazistowskich Niemiec wciąż zajmował się filmem, to Metropolis pozostaje jego największym i cudem przetrwałym do dzisiejszych czasów dziełem.

W przeciwieństwie do Podróży na Księżyc i mimo że Lang był przedstawicielem dość trudnego w recepcji niemieckiego ekspresjonizmu, Metropolis przetrwało próbę czasu i jest monumentalnym dziełem kompletnym. Niekiedy brak w nim dźwięku przeszkadza, ale to raczej nasze przyzwyczajenie niż obiektywna konieczność. Współcześni reżyserzy powinni uczyć się od Fritza Langa, jak uczynić z kina science fiction mądre narzędzie krytyki wszelkich totalitaryzmów oraz instytucji zakładających kajdany na ludzką wyobraźnię w imię metafizycznych ideologii.

Advertisement

Karel Čapek

Gdyby czeskie roboty opanowały świat, apokalipsa miałaby dowcipny przebieg, a grzyby atomowe mogłyby być np. koloru tęczowego. Co by na to powiedzieli chłopcy z różnych naszych prawicowych bojówek? To raczej oczywiste, co na ich temat powiedziałby wolnomularz, Karel Čapek, nasz po sąsiedzku prekursor fantastyki naukowej, wolnościowiec, antynazista, lewak, twórca, który zręcznie połączył krytykę polityczną z fantastyką i dzięki któremu słowo robot stało się sławne w gatunku sci-fi.

Advertisement

Bo co tak naprawdę ono znaczy – robotę, i to mozolną, którą najlepiej, żeby wykonywały maszyny. A my będziemy sobie leżeć i pić drinki, aż do momentu, kiedy roboty się zbuntują i rozerwą nasze delikatne ciała na krwawe połcie mięsa. Najlepiej będzie, żebyśmy nauczyli się od Czechów fantastycznego dystansu, bo w ostatecznym rozrachunku zbytnia duma narodowa nie tylko jest śmieszna, ale i prowadzi do niebezpiecznych dewiacji na linii władza–naród, co Karel Čapek ponadczasowo mądrze ukazał w swoich powieściach, a my mieliśmy i niestety mamy tego przykłady na własnym poletku.

Ridley Scott

Advertisement

Jak to mówią niektórzy miłośnicy czy też nerdzi sci-fi, bez Scotta nie byłoby KANONICZNYCH dzieł w gatunku. Abstrahując od semantycznej pustki słowa KANONICZNY, którego sens polega na utożsamianiu subiektywnej ważności z obiektywnym porządkiem istnienia, zgadzam się z tym że bez Scotta kino science fiction nie zyskałoby wielkiego dzieła filmowego w postaci Łowcy androidów, jednego z ciekawszych kosmicznych morderców, którym stał się Ksenomorf, oraz wciąż ewoluującej u samego Scotta wizji nowego, jak się okazuje twórczego gatunku, który wymyślił człowiek – najpierw replikanta (Roy Batty), a potem w pełni syntetycznej postaci Davida z Prometeusza. Niewątpliwą zasługą reżysera było też celne osadzenie w gatunku science fiction dwóch aktorów – Rutgera Hauera i Michaela Fassbendera. Obydwaj poprowadzili swoich bohaterów do pewnego rodzaju antyludzkiej wielkości, chociaż, co muszę obiektywnie przyznać, przy całej miłości do niego żywionej od lat, Roy Batty z Łowcy androidów upadł pod ciężarem swojego dramatyzmu. Nie zajął należnego mu miejsca w ekosystemie. Natomiast David (a może Walter?) z Prometeusza najmądrzej jak się da wykorzystał swoich twórców bez sentymentów i bez autoagresywnego patosu, prowadzącego do poświęcenia się. Co do zaś Ksenomorfa, po latach Ridley Scott uświadomił sobie, że nie można zostawić tej doskonałej istoty bez jej własnego etosu i filogenezy. Dopiero więc od czasu Prometeusza i Obcego: Przymierza Obcy jest pełnoprawnym członkiem fantastycznonaukowego gatunku. Przedtem był jedynie narzędziem.

Stanley Kubrick

Advertisement

Dla Kubricka zajęcie się tematyką science fiction było czymś w rodzaju artystycznego kaprysu, a nie początkiem drogi, którą będzie w miarę regularnie podążał. Reżyser eksperymentował z wieloma gatunkami, tak jakby chciał się w każdym z nich sprawdzić. Generalnie całkiem nieźle mu to wyszło. Nakręcił legendarny już dzisiaj dramat psychologiczny, film wojenny, film historyczny, a nawet horror. Fantastyka naukowa została przez niego potraktowana z podobnym zaangażowaniem. A były to czasy, w których jeszcze nikt z widzów i krytyków nie był przygotowany na pokazywanie na ekranie kosmosu z takim zaawansowaniem.

Znakiem tamtego okresu było także dość semantycznie zaawansowane połączenie science fiction z filozofią. 2001: Odyseja kosmiczna zapisała się w historii kina ze względu na tę dzisiaj nieco już egzotyczną formę wizualną i sposób narracji. Nie jest to film zły, a pod wieloma względami nawet wybitny, lecz hermetyczny i mocno przeciągnięty formalnie. Pod tym względem nie jest wyważony dla dzisiejszej percepcji, nawet inteligentnego widza, który od razu domyśli się i zauważy sporą dawkę beztreściowości w Kubrickowskich zabiegach.

Advertisement

Film jest jakby na drugim biegunie – tym o nazwie PRZEINTELEKTUALIZOWANIE, natomiast dzisiejsze kino sci-fi bywa, że osadzone jest ze względów czysto finansowych po przeciwnej stronie barykady – tam, gdzie lewituje GŁUPOTA. Kubrick i wcześni twórcy sci-fi o wiele mniej się przejmowali widzami niż dzisiejsi marketingowcy, którzy sądzą, że jeśli sami czegoś nie rozumieją, to widzowie również tego nie pojmą. To klasyczny błąd projekcji, spotykany w całej dzisiejszej kadrze reklamowej, na stanowiskach kierowniczych niestety również.

Arnold Schwarzenegger

Advertisement

Jego życie można nazwać rodzajem szczęśliwego snu – jeśli pominąć kilka niepowodzeń osobistych i pojawiające się od czasu do czasu problemy zdrowotne, to większość z nas chciałaby tak przeżyć życie. Z austriackiej prowincji na sam szczyt Fabryki Snów, a także dość wysoko w polityce. Arnold Schwarzenegger jak mało który aktor jest przykładem wciąż żyjącej legendy, która zrealizowała do końca tzw.

amerykański sen. W ramach kina fantastycznonaukowego stworzył kilka wiąż niepodrabialnych i kluczowych dla gatunku kreacji – przede wszystkim w Terminatorze. Predatora ani Pamięci absolutnej również nie można pominąć, ale jednak to Terminator może być rozpatrywany jako kamień milowy w kinie dla wizji androida, którą dzisiaj wciąż mamy.

Advertisement

Nie da się myśleć o T-800, nie mając przed oczami Schwarzeneggera. A to oznacza, że Arnie dokonał przełomu. W kategorii roboty w fantastyce naukowej w pełni utożsamił siebie z filmową postacią.

Rutger Hauer

Advertisement

Na podobne utożsamienie miał szansę Hauer, jednak prócz Łowcy androidów zagrał jeszcze w kilku produkcjach sci-fi oraz w ogromnej ilości odmiennych gatunkowo produkcji. Żadna jednak nie okazała się po latach tak kultowa i obrosła legendami. Podziałały wszelako nieco osłabiająco na takie zaszufladkowanie aktora, jak to w przypadku Schwarzeneggera, przynajmniej dla mnie. To dobre miejsce, żeby przypomnieć ten monolog: I’ve seen things you people wouldn’t believe.

Attack ships on fire off the shoulder of Orion. I watched C-beams glitter in the dark near the Tannhäuser Gate. All those moments will be lost in time, like tears in rain. Time to die. Może zabrzmi to boleśnie dla niektórych fanów, gdyż nie chcę umniejszyć roli Hauera w stworzeniu legendy Roya Batty’ego, ale monolog nie jest jego własną improwizacją. Oparł go na tekście w scenariuszu, jednak dodał dwa ostatnie zdania. Faktycznie, gdy spojrzymy na oryginalny tekst bez poprawek Hauera, wydaje się on za długi, mało dramatyczny i wręcz sztuczny. Improwizacja całkowita to nie była, lecz bez wkładu Hauera tekst nie stałby się tak emocjonalny, więc i kultowy.

Advertisement

Siostry Wachowskie

Na początek wyjaśnijmy sobie coś najklarowniej, jak się tylko da. Braci Wachowskich już nie ma, chyba że sami tak zdecydują. Teraz są siostry Wachowskie, Lana i Lilly. Jeśli pisze się o nich wciąż bracia, nie okazuje się im szacunku, takiego elementarnego, na który zasługuje ludzka tożsamość. Nie wystarczy zachwycać się ich twórczością, bo inaczej będzie to puste zachowanie małomiasteczkowego gałgana, a nie dojrzałego do brania udziału w kulturze człowieka. Wracając do twórczości rodzeństwa Wachowskich, w ramach gatunku nie jest ona może zbyt bogata, lecz za to spójna.

Advertisement

Największym ich osiągnięciem, które nadało pewien ton wszystkich kolejnym produkcjom na temat alternatywnej rzeczywistości, jest seria Matrix. Po pierwszym Matrixie nic już nie było takie samo. Twórcy kina sci-fi, nawet jeśli otwarcie nie przyznawali się do inspiracji dziełem sióstr Wachowskich, podświadomie kopiowali pokazane przez nie rozwiązania. Oczywiście Lana i Lilly także okazały się genialnymi kopistkami, gdyż problematyka „kłamstwa epistemologicznego” czy „pośredniości doświadczenia zmysłowego” zawarte w Matrixie są tak stare jak grecka filozofia.

William Shatner

Advertisement

Zanim nastał Chris Pine, nie było lepszego dowódcy Enterprise. Zostanie Jamesem T. Kirkiem dla Shatnera miało kolosalny wpływ na jego karierę. Świat Star Treka dożywotnio go uwięził, ale też skanalizował świadomość widzów.

Zatwardziali fani sagi negują innych aktorów, którzy wystąpili w tej roli, trochę zbyt emocjonalnie, lecz co poradzić na irracjonalizm fanostwa. Z drugiej strony zapewniają tym samym historyczne miejsce Shatnerowi w panteonie największych sław gatunku fantastyki naukowej. Aktor znalazł się w tym zestawieniu również dlatego, że swoimi umiejętnościami aktorskimi obdarzył postać komandora Kirka specyficznym poczuciem humoru oraz osobowością. Gdy wnikliwiej pochylimy się nad całą resztą aktorów wcielających się w członków załogi Enterprise (nie tylko w dowódcę), zobaczymy, że wszyscy chcieli być tacy jak Shatner.

Advertisement

Tylko Chrisowi Pine’owi to jednak wyszło na tyle subtelnie, że stał się najlepszym nowym Kirkiem. Poczekajmy jeszcze z ogłoszeniem go aktorem kultowym dla Star Treka. Kilka, a może kilkanaście lat musi minąć.

Gene Roddenberry

Advertisement

Jego telewizyjna gwiazda w Alei Sław wciąż błyszczy jasno. Rzadko można taką zdobyć, a jemu się jednak udało. Wyszedł z policyjnej rodziny. Sam został policjantem, ale przedtem wykonywał loty bojowe w czasie II wojny światowej. Jego życie w pewnym sensie było trochę niepokornym życiem dowódcy Enterprise, tyle że w innych czasach, tych o wiele mniej zaawansowanych. Nieważne, wyobraźnia Roddenberry’ego pokonała ograniczenia czasowe.

Napisał historię Star Treka, nie spodziewając się, że podzieli świat fantastyki na dwa zatwardziale zwalczające się obozy. Owszem, Star Trek jest starszy od Gwiezdnych wojen. Zdaniem wielu miłośników bardziej trzyma się zasad gatunku oraz mądrzej prezentuje wiele kulturowych zagadnień niekoniecznie związanych z fantastyką naukową. Seria z Kirkiem i Enterprise została jednak od samego początku naznaczona pewnym fatum, co w świecie kina ma wielkie znaczenie.

Advertisement

Star Trek posiada telewizyjne korzenie i właściwie dopiero w XXI wieku, z Chrisem Pine’em za sterami krążownika Federacji, oderwał się formalnie jakościowo od wiecznego niedoinwestowania, zwłaszcza na tle sagi George’a Lucasa. Tym samym stał się jej pełnoprawnym konkurentem i ostatecznie wszedł do grona najwyższej jakości blockbusterów.

Paul Verhoeven

Advertisement

Gdyby nie odkrył Rutgera Hauera jako genialnego aktora, nie mielibyśmy dzisiaj legendarnego monologu Roya Batty’ego. Zawdzięczamy mu również zupełnie nową wizję przemocy w kinie sci-fi w postaci Robocopa i jedną z najlepiej oddanych pod względem ducha pisarstwa quasi-adaptacji prozy Phillipa K. Dicka, czyli Pamięć absolutną. Pozostają jeszcze Żołnierze kosmosu. Kino podobno legendarne i odkrywcze. W rzeczywistości to jedynie nadęty oczekiwaniami widzów kosmiczny slasher, nic ciekawego niewnoszący do gatunku. Mało tego, nieoddający, a raczej skrzywiający prozę Roberta A. Heinleina. Jestem naprawdę zdziwiony od wielu lat, że widzowie są w stanie aż tak bardzo pomylić własne chcenie, żeby dostrzec coś w oglądanym filmie, z jego obiektywną wartością lub brakiem elementu bądź formy, które chcieliby w nim widzieć.

W psychologii nazywa się to zjawisko substytucją i jest ono nieświadome. Gdyby podlegało autorefleksji, nikt by się przecież nie nabrał. No ale Verhoeven miał prawo do potknięcia. Na szczęście owa substytucja nie dotknęła wszystkich krytyków. Są tacy, łącznie z widzami, którzy patrzą na Żołnierzy kosmosu racjonalnie, a nie życzeniowo.

Advertisement

Sigourney Weaver

Ta nominacja do Oscara dla Sigourney Weaver za rolę Ellen Ripley to trochę tak na otarcie łez, żeby ktoś nie miał pretensji, że tak kluczowa i przełomowa dla kobiecych aktorek rola nie została niezauważona. Naprawdę jednak to ochłap rzucony przez Akademię początkującej artystce, żeby zbytnio nie pyszczyła, no bo przecież oryginalnie miała być mężczyzną.

Advertisement

Jakimś cudem producenci Obcego zaryzykowali i powierzyli tę rolę mierzącej 180 cm wzrostu Sigourney. Może uznali ją za męską odmianę kobiety? Kto ich tam wie, co nimi kierowało? Dzisiaj kwestionowanie roli pierwszego filmu o Ksenomorfie w kinie science fiction jest oczywistą głupotą, podobnie jak uznawanie go za pusty kosmiczny horror, gdyż to produkcja z wyraźnymi konotacjami prolewicowymi. Jak już kiedyś napisałem, Obcy jest feminizującym i ze wszech miar erotycznym manifestem wolności płciowej – uściślę tylko – nie tej męskiej, lecz drapieżnie kobiecej.

Sigourney Weaver napełniła postać Ellen Ripley siłą do wykorzystania przez kobiety nie tylko w kosmosie. Kino fantastycznonaukowe ukłoniło się więc w kierunku płci, która powszechnie nie jest uważana za grupę fanów science fiction. Ellen Ripley może być jednak z powodzeniem bohaterką do naśladowania w realnym życiu i w walce o swoje prawa każdej kobiety, jaka do tej pory uważała się za tzw. kurę domową, ponieważ inaczej nie pozwalali jej o sobie myśleć wygodniccy mężczyźni. Co ciekawe, po 40 latach od premiery Weaver wciąż nie ma konkurencji.

Advertisement

James Cameron

Nie tylko w dziedzinie fantastyki naukowej jest dzisiaj reżyserem, bez którego film wyglądałby zupełnie inaczej. Celowo w takiej formie piszę, gdyż nie wszystkie najbardziej znane dokonania Camerona są artystycznie godne naśladowania lub wartościowe. Niemniej stopień ich przełomowości okazał się tak wielki, że zapisały się w historii kina. W ramach gatunku sci-fi legendarność produkcji o wiele lepiej idzie w parze z artystyczną jakością.

Advertisement

Powiedziałbym nawet, że reżyser Terminatora lepiej radzi sobie w świecie fantastyki naukowej niż w jakimkolwiek innym. Nawet jeśli faktycznie oceni się Avatara jako prostą historyjkę o Indianach z godnym szkoły podstawowej morałem, to nie można odebrać mu przełomowości w wizualnej formie. Terminator zaś na zawsze wprowadził archetyp robota do naszej popkultury oraz dał szansę, żeby Arnold Schwarzenegger został wiekopomną twarzą maszyny. Tak na marginesie jestem ciekawy, czy kiedyś po śmierci Schwarzeneggera pojawi się ktoś, kto będzie w stanie go zastąpić. W sumie trzeba zakładać, że tak, ale najciekawsze jest to, ile czasu minie w historii kina, nim pojawi się godny następca i na kilkadziesiąt lat zajmie miejsce Austriaka. Ze względu na powyższe dokonania trudno nie docenić wpływu Camerona na obecny wygląd fantastyki naukowej.

George Lucas

Advertisement

Już słyszę te niekończące się utyskiwania fanów czystości gatunkowej, że Gwiezdne wojny nie są science fiction. Z pewnością nie należą do działu hard. Za to są podgatunkiem fantastyki naukowej, często określanej jako soft sci-fi lub space opera, space fantasy itp. Pamiętajmy, jak się definiuje w ogóle science fiction. To gatunek, który opowiada o tym, co się jeszcze w nauce i technice nie zdarzyło, lecz zdarzyć się może z takim czy innym prawdopodobieństwem. W myśl tej definicji Gwiezdne wojny z czasem robią się coraz bardziej fantastyczne, bo nauka się rozwija i np.

w dziedzinie robotyki czy bioniki bliżej nam do wizji Lucasa niż w latach 70. XX wieku, gdy czwarta część sagi miała premierę. Jak zwykle więc podejście czarno-białe do definiowania gatunkowości okazuje się myśleniem konia dorożkarza, ale to i tak czas zweryfikuje. Wpływu zaś na cały gatunek sci-fi odmówić Lucasowskiej franczyzie nie można, chociaż pseudojakościowe wykwity Disneya wolałbym jednak ominąć szerokim łukiem. Wnoszą one jedynie zamęt do pierwotnej historii opowiedzianej z mniej fanatycznym umiłowaniem zysków i bez pogardzania zdolnościami analitycznymi w umyśle widza. Cały ten zgiełk w fantastyce wywołał jeden człowiek – George Lucas.

Advertisement

Fan komiksów od dzieciństwa. Marzyciel, ale niezłomny w dążeniu do celu, który zręcznie potrafił wykorzystać mnóstwo kulturowych archetypów (Flash Gordon), indiańskich wierzeń, literackich wzorców z Wellsa, Burroughsa, Hamiltona i Arnolda, żeby ulepić z nich najsławniejszą sagę w naszej kulturze – córkę science fiction, która poszła nieco inną drogą – Gwiezdne wojny.

Philip K. Dick

Advertisement

Przedrzeźniacz wśród pisarzy – niby przeciwny popkulturze i mainstreamowi, a z drugiej strony człowiek, który popłynąwszy na jego fali, stał się jednym z najsławniejszych pisarzy science fiction w historii literatury w ogóle. Przedrzeźniacz (jak gatunek ptaka), gdyż tak naprawdę nie wiadomo, ile w jego postawie antyspołecznej oraz domniemanej chorobie było pozy, a ile celowego działania katalizowanego prochami i wódą, których nadużywał.

Nie da się ukryć, że efekty tego działania uzyskał ponadprzeciętne. Szkoda tylko, że twórcy science fiction raczej inspirowali się jego twórczością, niż ją adaptowali. Dla mnie jako fana Dicka to policzek dla jego twórczości. Być może za jego życia on sam nawet nie wyobrażał sobie, że będzie taki sławny, z pewnością tak było, kiedy fotografował się z Ridleyem Scottem. Dzisiaj, dawno po jego śmierci, Dick stał się legendą, chociaż wielu scenarzystów i reżyserów nie ma pojęcia, o co mu chodziło. Ślizgają się jedynie po powierzchni, co sporej grupie publiczności wystarcza.

Advertisement

Steven Spielberg

Niech mój ulubiony film science fiction Spielberga posłuży za przykład, dlaczego bez tego reżysera nie da się patrzeć na współczesny gatunek science fiction jako pełnowartościowy. Chodzi oczywiście o Player One. To produkcja podobnie synkretyczna, co cała twórczość Spielberga. Gatunek science fiction również jest taki w swojej naturze.

Advertisement

Korzysta z aktualnej wiedzy i przerabia ją w ten sposób, że rzeczy nam znane, które co dopiero wymyślono albo są jeszcze w fazach planowania, zaczynają żyć własnym, technologicznym życiem. Mało tego, na ich podstawie dokonywane są fantastyczne odkrycia, których faktycznie w rzeczywistości jeszcze nikt nie wymyślił. W Player One mamy więc mnóstwo starych gier, a za nimi idzie wciąż dla nas dzisiaj kosmiczna, równoległa rzeczywistość – stare sprytnie połączone z młodym, futurystycznym.

W reżyserii Spielberga podobnie – artysta z niego utalentowany w balansowaniu między wartościową klasyką a czasami żenującym patosem, między formalnym artyzmem a zdolnością do kreowania ponadczasowych historii z wzruszającą pointą możliwą do odczytania przez każdego, nawet niewykształconego humanistycznie widza. Dlatego miejsca w historii kina science fiction, i to kluczowego, nie można Spielbergowi odmówić.

Advertisement

Rzecz jasna trzeba znać dokonania Borisa Sagala, Davida Cronenberga, Roberta Zemeckisa, Artura C. Clarke’a, Huga Gernsbacka, Franka Herberta, George’a Roya Hilla, Ursuli K. Le Guin, Anthony’ego Burgessa, Stanisława Lema, Janusza A. Zajdla, Franklina J. Schaffnera, Isaaca Asimova i wielu innych, gdyż bez nich literatura i kino science fiction nie istniałyby w tej formie, co dzisiaj. Zestawienia mają jednak to do siebie, że są ograniczone, po części także subiektywne, a mimo to wybory muszą zostać dokonane bez sentymentów.

Advertisement

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

Advertisement
Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *