TO ZAWSZE AGATHA. Marvel znowu zachwyca [RECENZJA]
Dom pomysłów. To jedno z alternatywnych określeń wydawnictwa Marvel Comics, które od dekad przylgnęło do suprerbohaterskiego giganta. Określenie, które bardzo lubię, bo – chociaż oczywiście trudno odebrać pomysłowość konkurencji – natychmiastowo kojarzy mi się ze światem Avengers, Strażników Galaktyki, X-Men. Idealnie też wpisuje się w ekranową inkarnację Marvela, bo kto jeszcze kilka lat temu pomyślałby, że w ramach tego samego dzielonego uniwersum, w którym poznaliśmy przygody Iron Mana czy Kapitana Ameryki, zobaczymy queerowy serial o kręgu czarownic i metafizycznej walce ze śmiercią. I to serial, który chyba wbrew wszystkim przewidywaniom nie okazał się cynicznym skokiem na kasę, ale rewelacyjną rozrywką i jednym z najlepszych streamingowych produkcji Marvel Studios.
To zawsze Agatha – co może zaskoczyć – jest bardzo bezpośrednią kontynuacją WandaVision i zaczyna się tam, gdzie serial o Szkarłatnej Wiedźmie się kończył. Pokazuje najpierw, jak tytułowa Agatha Harkness próbuje uwolnić się z zaklęcia rzuconego na nią w finale poprzedniego serialu, aby następnie ruszyć z ekscentryczną grupą czarownic tajemniczym Szlakiem Wiedźm.
Obok Agathy, w tej roli ponownie magnetyczna i wyraźnie świetnie bawiąca się na planie Kathryn Hahn, w centrum uwagi serial stawia tajemniczego nastolatka, granego przez znanego wszystkim fanom Netfliksowego Heartstoppera Joe Locke’a, który szybko zaczyna aspirować do jednej z ciekawszych postaci postendgame’owskiego Marvela oraz niepokojącą byłą głównej bohaterki, wiedźmę Rio, w którą wciela się wchodząca jak skalpel w tkankę tego uniwersum Aubrey Plaza.
Komedia, kryminał, horror, dramat, musical i wiele więcej
To zawsze Agatha de facto każdym kolejnym odcinkiem bawi się konwencją serialu, do granic naciągając politykę familijnego streamingu. Pierwszy odcinek jest zgrabnym pomostem między WandaVision, również bawi się telewizją gatunkową, w opozycji do poprzedniego tytułu nie sitcomem, ale kryminałem rodem z HBO czy krajów skandynawskich. (Prawie) każdy kolejny zarezerwowany jest dla kolejnej próby wspomnianego Szlaku Wiedźm, co przekierowuje konwencję raz w stronę klimatu Gotowych na wszystko, innym rockowego musicalu, jeszcze za tydzień ejtisowego horroru, aby w następnej odsłonie ubrać głównych bohaterów w stroje klasycznych wiedźm znanych z popkultury.
Całość spinają liczne retrospekcje, wracanie do widzianych już w serialu zdarzeń w nowym kontekście, narracyjne zabawy czasem, nagłe odkrywanie kart. Wszystko to czyni Agathę nie tylko niezwykle ekscytującą i przyciągającą do kolejnych odcinków, ale też daje poczucie, że to serial idealny do powtórki, gdy w talii mamy już wszystkie jego jokery i asy oraz cały emocjonalny wpływ, który bez wątpienia wnosi druga połowa serialu.
Wizualny i muzyczny kameleon
Wizualnie serial bywa istnym kameleonem, zgrabnie dopasowując się do konwencji poszczególnych odcinków. Dużą rolę w serialu odgrywa muzyka. Napisana przez zespół stojący za sukcesem Krainy lodu pieśń o Szlaku Wiedźm powraca w kolejnych odcinkach w różnych aranżacjach, stanowiąc swoisty motyw przewodni całej produkcji. A użycie w pewnym momencie jednej z piosenek Billie Eilish na długo pozostanie w mojej pamięci. Podobnie jak rewelacyjne napisy końcowe wieńczące każdy odcinek.
Świetnie broni się też (bo jest zupełnie nienachalna) inkluzywność projektu. Fakt, że sercem serialu pozostaje grupa kobiet. Podobnie jego antagonistkami. To, że główni bohaterowie są przedstawicielami społeczności LGBT, a Disney zgodził się na niejeden widoczny na ekranie homoerotyczny pocałunek.
Gdy Marvel Studios ogłosiło powstanie serialu o drugoplanowej bohaterce WandaVision, w najlepszym przypadku zblazowanie przewróciłem oczami, licząc się z tym, że dostaniemy pozbawiony pomysłu na siebie kupon odcięty od sukcesu tamtego serialu. Otrzymaliśmy jednak emocjonujący, chwytający za serce i zabawny rozdział w wycinku uniwersum Marvela poświęconym magii i czarnoksięstwu.
Doskonały dowód na to, że zmęczenie Kinowym Uniwersum Marvela nie występuje, gdy tylko na ekranie nas nic… nie męczy.