search
REKLAMA
Felietony

Czy PINGWIN to nielot? Dlaczego serial o Gotham, ale bez Batmana, ma sens

Serial „Pingwin” okazał się sporym sukcesem, choć był projektem ryzykownym.

Jakub Piwoński

18 listopada 2024

REKLAMA

Wytwórnia Warner Bros. nie przestaje zaskakiwać sposobem, w jaki prowadzi uniwersum DC. Cofnijmy się o kilka lat. Najpierw powołano uniwersum, które później de facto znalazło się w koszu. Na ratunek wzywa się reżysera z Marvela, by poukładał klocki. Ten rozpisuje nowe uniwersum, tworząc najbardziej bezpieczne widowisko, jakie tylko można było sobie wyobrazić – nowego Supermana. Jego kolega, Batman, całkiem dobrze poradził sobie w swoim solowym filmie, ale – co ciekawe – nie mając nic wspólnego ani ze starym, ani z nowym uniwersum. Jeszcze się nie pogubiliście? Niezależnie od tego powstał film Joker, który zaskoczył na tyle silnie, że podjęto dziwną decyzję o nakręceniu jego kontynuacji. To się nie mogło udać i się nie udało.

W międzyczasie Warner Bros. podjęło równie ryzykowną decyzję – dało zielone światło projektowi, w którym główną rolę ma pełnić inny antagonista Batmana, ale wyjęty z filmu Matta Reevesa. A nuż się uda, szeptali pewnie pod nosem krawaciarze słynnej wytwórni. I wiecie co? Faktycznie się udało. Na papierze Pingwin mógł nie wydawać się najciekawszym projektem. Wielu widzów obawiało się, że bez obecności Batmana fabuła nie będzie miała wystarczającej siły, będzie też pozbawiona niezbędnego punktu zaczepienia. Komentarze te z pewnością podsyciła spektakularna klapa finansowa drugiego Jokera. Pingwin jednak udowodnił, że potrafi latać. Ten serial przypomniał starą prawdę rządzącą w Hollywood. Nie ważne, jak i z kim, ważne, że postacie i ich losy nas obchodzą.

Fascynująca intryga w sercu Gotham

Fabuła serialu Pingwin wywodzi się z gangsterskiego kina, czym trochę przypomina Rodzinę Soprano. Tutaj jednak mafioso dopiero wije swoje gniazdo, a jego pojęcie rodziny jest bardzo ograniczone. Intryga, pełna mroku i brudu, balansująca na granicy moralności, jest zbudowana na klasycznych, wręcz mafijnych konfliktach, które doskonale oddają zepsucie i bezwzględność miasta. Twórcom udało się stworzyć historię, która, mimo że osadzona w fikcyjnym świecie DC, zdaje się niezwykle realna. To zresztą stało się cechą charakterystyczną tak nowego Batmana, jak i innych projektów Elsewords – postacie są pełnokrwiste, a okoliczności realistyczne. Ale ta z pozoru typowa historia, będąca krzywym zwierciadłem motywu od zera do bohatera, zbudowana jest na narracyjnych niuansach, które budują wyjątkowość. Dzięki połączeniu atmosfery grozy, napięcia oraz nieprzewidywalnych zwrotów akcji Pingwin przyciąga od pierwszego do ostatniego odcinka, udowadniając, że Gotham bez Batmana nie traci na intensywności i sile przyciągania. A to przecież wydawało się niemożliwe do osiągnięcia.

Oswald Cobblepot, ojciec i syn miasta zbrodni

Przyznam szczerze, że obawiałem się, iż Colin Farrell nie uniesie tej roli na dłuższą metę. Wydawało mi się, że idealnie radzi sobie ona na drugim planie filmu, ale niekoniecznie przy rozciągnięciu jej do formy serialu. Pingwin, zagrany przez Colina Farrella to jednak coś osobliwego, świadectwo niezwykłego zaangażowania. Serial odkrywa różne oblicza Pingwina – jest nie tylko bezwzględnym gangsterem, ale również postacią uwikłaną w toksycznej relacji z matką. Ten wątek nadaje postaci ciekawej motywacji, dodaje bohaterowi głębi, pokazując go jako człowieka, który nie ucieka od cieni przeszłości, ale tkwi w nich, zmagając się z poczuciem winy i obowiązkiem wobec najbliższych. On w miłości do swojej matki znalazł twórczą inspirację. Relacja z Victorem także wypada interesująco, bo ponownie poszerza portret tej postaci o kontekst ojcowski, oddalając się od wizerunku zwykłego złoczyńcy. Farrell nie tylko oddaje psychologiczne niuanse Pingwina, ale także poświęcił wiele dla stworzenia tej postaci. W wywiadach podkreślał, że długie godziny spędzał w kostiumie, który zapewniał mu odpowiedni wygląd i niespecjalnie zależy aktorowi na powrocie do roli. Efekt, jaki udało się osiągnąć za sprawą tej „ofiary”, jest powalający i życzę mu, by kapituła nagród Emmy zwróciła na to uwagę.

Sofia Falcone – błyskotliwa elektryczność Cristin Milioti

Jednym z narracyjnych niuansów, które twórcy świadomie zastosowali, jest oddanie pola do popisu postaci Sofii Falcone. Choć tytuł i tematyka jednoznacznie wskazuje, o kim opowiada serial, to Sofia wydaje się wieść prym. Jest to zaskakujące i odświeżające zarazem. Trzeba jednak przyznać, że Sofia Falcone, grana przez Cristin Milioti, jest powalająca. Wprowadza do serialu magnetyzm i siłę, które są równie nieprzewidywalne, jak sama Sofia. Milioti z niesamowitą swobodą wciela się w kobietę przebiegłą, inteligentną, zdolną manipulować i walczyć o swoje w mrocznym świecie Gotham. Ta rola wymagała nie tylko kunsztu aktorskiego, ale też dużej charyzmy, a Milioti z zadania tego wyszła obronną ręką (a trzeba przyznać, że choć aktorka jest już od lat obecna na małym ekranie, dopiero teraz jej gwiazda rozbłysła należycie silnie). Kreacja Sofii nie tylko dodaje serialowi dynamiki, ale pokazuje również, że Gotham ma znacznie więcej twarzy, niż nam się wydaje.

Gotham bez Batmana – czy to możliwe?

Jak już wspomniałem, na papierze Pingwin mógł nie wydawać się najciekawszym projektem i budził uzasadnione obawy. Już Joker pokazał, że da się opowiadać historie o Batmanie bez Batmana, ale to mimo wszystko twórcy serialu wchodzili na niepewny grunt ze swoim ptakiem-nielotem. Mogli spodziewać się jego rychłego upadku, bo ani postać Oza nie miała takiego potencjału jak Joker, ani rozciąganie historii pozbawionej Mrocznego Rycerza do metrażu serialu nie brzmiało jak coś, co może przykuć uwagę na dłużej. Fabuła pozbawiona postaci, wokół której wszystko w Gotham zdaje się kręcić, mogło po prostu się nie sprzedać. Jednak ten serial pokazał, że Pingwin, Falcone i inne postacie wyjęte ze świata DC i budzące skojarzenia z Gotham to tylko narzędzia, mające prowadzić do określonego celu, oraz haczyki służące do skutecznego zarzucenia wędki. Cała reszta, clou tego serialu, opiera się na interesującej intrydze, która wkręca i nie pozwala pozostać widzowi obojętnym, wobec wyborów, jakie podejmują postacie. Serial pokazał, że to nie bohater, ale głębia postaci i dobrze zbudowana intryga przyciągają widza. Gotham jest więc tutaj przestrzenią niemal symboliczną. Miejscem naznaczonym dekadencją, w której na stałe zagościł mrok, a w której, co zaskakujące, nawet złoczyńca może uruchomić prąd, dać nieco światła i ogrzać nas odrobiną szczerości.

Warto przy tej okazji wspomnieć, że już wcześniej próbowano bawić się konceptem miasta, które roi się od złoczyńców Batmana, choć tego jeszcze pośród nich nie ma, bo najzwyczajniej nadal nie dorósł do takiej odpowiedzialności. Mam na myśli serial Gotham emitowany w latach 2014–2019. Jednak w porównaniu do Pingwina, produkcja ta wydaje się dziś raczej scenopisarskimi popłuczynami, którym blisko do groteski filmów Joela Schumachera, a daleko jak się tylko da do powagi efektu, jaki uzyskał w Batmanach Christopher Nolan. Matt Reeves jest gdzieś w pół drogi. Jego Batman i Pingwin to świat, w który da się uwierzyć, ale bliżej mu do koszmaru. Koszmaru, który odstręcza, wywołuje ciarki i każe się szybko obudzić.

Potencjał na przyszłość

Czy Pingwin ma szansę na drugi sezon? Czy koncept rozwijania historii antagonistów Batmana ma sens? Wydaje się, że tak. Sukces tej produkcji może otworzyć drogę do innych seriali i nie zdziwię się, jeśli tak się właśnie stanie. Co prawda James Gunn kategorycznie zdementował już, że serial o Jokerze nie jest przygotowywany, wbrew doniesieniom medialnym, ale kto wie, czy nie jest to zasłona dymna. Faktem jest, że szeroka gama złoczyńców Gotham to urodzaj, który może się sprzedać, jeśli na pokład i tym razem zaproszeni zostaną kreatywni i wrażliwi scenarzyści. Być może nie od razu otrzymamy głębsze spojrzenie na takiego Mr. Freeze’a, ale już rozwinięcie historii Kobiety-kota jest całkiem możliwe. Pingwin pokazuje, że kinem nie rządzą tylko superbohaterowie. Złoczyńcy posiadają jedną cechę, którą z powodzeniem można rozwijać na potrzeby fabuły – wszyscy z nich są upadłymi aniołami, którzy – w odróżnieniu do wyidealizowanych, wręcz posągowych facetów w trykotach – swoją wielkość zbudowali na słabościach, podejmując bardzo skomplikowane moralnie wybory. Jako nieloty mogą nie rozwijać skrzydeł, ale to nie oznacza, że nie mogą się do lotu podrywać.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA