search
REKLAMA
Zestawienie

Telewizja, szatan i herezje, czyli NAJLEPSZE HORRORY 2024 roku

Najlepsze horrory 2024 roku – wybór subiektywny.

Tomasz Raczkowski

29 grudnia 2024

REKLAMA

Lata mijają, a horror wciąż nie chce umrzeć. Mimo że co rusz ktoś ogłasza wypalenie, wyczerpanie i zmierzch gatunku, rokrocznie na ekrany wchodzą nowe pozycje kina grozy i wyrabiają sobie pozycję nie tylko w zacnym lineażu gatunku, ale i panoramie światowego kina w ogóle. Tak było w 2024 roku, gdy horrory zyskały rozgłos i uznanie na najważniejszych festiwalach, a także już tradycyjnie narobiły sporo szumu w wynikach frekwencyjnych. Wśród tegorocznych propozycji z kręgu filmowych strachów nie zabrakło pozycji szczególnie mocnych, które mogą śmiało podbijać ogólne, nie tylko gatunkowe topki roku, potwierdzając, że horror bynajmniej nigdzie się nie wybiera.

„Longlegs”

Wczesnym latem kina zawojował Osgood Perkins ze swoim nowym filmem, kłaniającym się głęboko Milczeniu owiec, Siedem, podgatunkowi horroru satanistycznego i glam rockowi lat 70. Longlegs – w Polsce niestety dystrybuowany jako nijaki Kod zła – to wykwintna mieszanka tropów gatunkowych, wciągająca bez reszty i porządnie strasząca gęstym, niepokojącym klimatem. Nie wiadomo, co tutaj jest lepsze – napięta Maika Monroe jako agentka FBI rozpracowująca okultystyczną zagadkę, cudownie przeszarżowany Nicolas Cage, który nigdy chyba nie był tak przerażający, czy przyprawiająca o równie dotkliwe ciarki Alicia Witt jako odklejona matka głównej bohaterki. Tak, obraz Perkinsa miejscami nadrabia atmosferą scenariuszowe niedociągnięcia, ale robi to z taką mocą, że nie sposób się czepiać. Longlegs to ścisła czołówka horrorów i filmów tego roku, udowadniająca, że z Ozem Perkinsem dużo lepiej gubić, niż z większością jego kolegów po fachu znajdować.

„Substancja”

Nie od dziś wiadomo, że horror jest znakomitym narzędziem do nierzadko przewrotnej krytyki rozmaitych tematów społecznych. Substancja Coralie Fargeat, jednen z przebojów tegorocznego Cannes i Nowych Horyzontów, to ilustracja tej tezy. Napędzany energetycznym pojedynkiem aktorskim Demi Moore i Margaret Qualley film oprawia w konwencję body horroru komentarz na temat kultu ciała, piękna i morderczego dążenia do zachowania urody oraz atrakcyjności. Jak to horror, wskazuje przy tym pułapki tegoż zjawiska, nie odpuszczając przy tym pedału gazu, dzięki czemu dostajemy prawdziwe widowisko, pełne wszelakich płynów, groteski i niepokojących cielesnych transformacji. Reżyserce udaje się niełatwa przecież sztuka połączenia refleksji z walorem rozrywkowym filmu, za co obsypano ją zasłużenie nominacjami i nagrodami (m.in. nagrodą za najlepszy scenariusz we wspomnianym Cannes).

„Kąpiel diabła”

Tematyka czarownictwa i żeńskiego doświadczenia demonicznych sił będą w kinie obecne pewnie tak długo, jak kręcić się będzie horrory. I choć tematykę, którą poruszają Severin Fiala i Veronika Franz w Kąpieli diabła, trudno uznać za odkrywczą, austriacki film działa fenomenalnie w swojej niszy, stanowiącej pomost pomiędzy ostrym w wydźwięku kinie społecznym a rasowym kinem grozy. Film opowiada historię młodej dziewczyny wychodzącej za mąż gdzieś w alpejskich ostępach. W tle majaczy temat przeklętej dzieciobójczyni, a wiele miejsca wypełnia twardy żywot ubogiego plebsu. Na tej scenie fenomenalnie zagrana przez Anję Plaschg Agnes doświadcza niepokojących rzeczy, kierując się ku złowrogiej przemianie. Przy klimatycznych brzmieniach Soap&Skin (pod tym pseudonimem kryje się sama odtwórczyni głównej roli) oraz w mrocznych kadrach Martina Gschlachta opowieść ta przyprawia o ciarki, równocześnie uruchamiając refleksje na temat kobiecości, macierzyństwa i społecznych okowów krępujących obie płcie. Kąpiel diabła może stać w jednym rzędzie z Czarownicą. Bajką ludową z Nowej Anglii jako wzorcowy przykład ambitnej grozy w folkowym klimacie.

„Oddity”

Każdego roku jest taki horror, który okazuje się czymś szczególnym, choć z pozoru nic tego nie zapowiadało. Bez wielkiego budżetu, nazwisk, minimalnymi środkami, bez szerokiej promocji – tak też można stworzyć świetne widowisko grozy. W tym roku takim tytułem okazało się irlandzkie Oddity, w Polsce znane pod wyjątkowo pozbawionym ikry tytułem Dom osobliwości. Film, który ominął regularną dystrybucję i wylądował bezpośrednio w obiegu VOD, może nie zaskakuje, ale dowozi idealnie to, czego można się po nim spodziewać. A od samego progu zwiastuje pełną napięcia opowieść zorientowaną wokół zagadkowego morderstwa w pewnym złowrogim domostwie z pacjentami zakładu psychiatrycznego i paranormalnymi inklinacjami zarabiającej jako medium siostry zamordowanej. W filmie Damiana Mc Carthy’ego napięcie pozostaje w wysokich rejestrach przez cały seans, a zazębianie się warstwy kryminalnej, psychologicznej i demonicznej nie mogłoby działać lepiej. Oddity dowodzi, że czasem warto zaufać sprawdzonym motywom gatunku i by osiągnąć porażający efekt, wystarczy postawić na klimat, nie siląc się na wygibasy fabularne.

„W blasku ekranu”

i saw the tv glow

Horror to gatunek na tyle pojemny, że mieści dużo tematów i zgrabnie może przenikać się z innymi gatunkami, groza zaś często może przesiąkać opowieści pozornie z innego klucza. Tak dzieje się w filmie Jane Schoenburn W blasku ekranu, który z braku lepszego terminu można określić jako lynchowski. Atmosfera nieustannego niepokoju i nadnaturalnej siły tytułowego ekranu telewizora sytuują tę opowieść na pograniczu horroru i fantastyki, zorientowanie narracji na dramat dojrzewania i poszukiwania tożsamości głównego bohatera nadaje jej zaś niesamowitej dramaturgii egzystencjalnej, a wręcz egzystencjalnego mroku. To jeden z mniej oczywistych i bardziej zagadkowych filmów roku, bliski, jak się rzekło, surrealistycznym łamigłówkom Davida Lyncha i podobnie jak jego dokonania przyprawiająca w wielu miejscach o solidne ciarki.

„MaXXXine”

Trzyfilmowy projekt Ti Westa i Mii Goth najlepszy owoc wydał wprawdzie w swojej środkowej części, fenomenalnej Pearl, ale tegoroczne zwieńczenie tryptyku zapoczątkowanego przez X nie rozczarowało. MaXXXine kontynuuje historię tytułowej bohaterki, która po przeżyciu masakry z pierwszego filmu robi karierę w Hollywood. A właściwie na jego pornograficznych peryferiach, nie tracąc jednak nadziei na awans do prawdziwego kina. Jednak o Maxine upomni się przeszłość i fakt, że jest główną bohaterką horrorowej franczyzy, wobec czego przyjdzie jej zmierzyć się z grasującym po Los Angeles tajemniczym zbrodniarzem. Tak jak X przywoływało klimat slasherów lat 70., tak MaXXXine kreuje silny ejtisowy vibe, z graficzną przemocą horrorów klasy B zahaczających o snuff oraz wszechobecną antysatanistyczną paniką. W centrum oczywiście jest stylowa, nieobliczalna i charyzmatyczna Mia Goth, która pewnie nawiguje ten neonowo-lateksowy show, godnie wieńczący sagę o spełnianiu marzeń za wszelką cenę.

„Late Night with the Devil”

Czy Hollywood i cała branża rozrywkowa jest związana paktami z nieczystymi siłami? Eksperci nie są zgodni. Ale jakkolwiek by było, motyw cyrografu wspierającego karierę pewnego siebie gospodarza wieczornego talk-show jest świetnym motywem na film. Late Night with the Devil, która w tym roku trafiła u nas do dystrybucji streamingowej, jest udaną hybrydą mockumentu z rasowym spektaklem opętania i szatańskiego obcowania. Stylówka retro, organicznie pełzająca groza i żonglowanie motywami telewizyjnymi oraz kinowymi zapewniają – jak w dobrym odcinku programu prime time – wachlarz wrażeń.

„In a Violent Nature”

A co, jeśli nakręciłoby się klasyczny, krwawy slasher w konwencji festiwalowego kina slow? Takie pytanie zadał sobie Chris Nash i odpowiedział na nie, realizując In a Violent Nature. Kanadyjski film (który trafił u nas prosto na streaming) opowiada historię demonicznego psychopatycznego mordercy w masce kontynuującego szlachetną tradycję takich złoczyńców jak Leatherface, Michael Myers czy Jason Voorhees, prześladując grupę studentów w milczącym, gęstym lesie. O ile jednak zabija pomysłowo i krwawo, film tempem bliższy jest zadumany filmom Béli Tarra czy Carlosa Reygadasa niż krewniakom slasherom. Kamera sunie przez puszczę za miarowo człapiącym od jednego mordu do drugiego Johnnym, a tytułowa natura jest tu niemym świadkiem zła – a może jego źródłem? Kto by pomyślał, że tak filozoficzne rozważania mogą towarzyszyć filmowi o maniaku z hakiem.

„Omen: Początek”

Ostatnie lata obrodziły w rebooty klasycznych horrorowych marek – na ekrany wróciły Halloween, Egzorcysta oraz Krzyk, mieliśmy nawet kolejny wariant Teksańskiej masakry piłą mechaniczną. W tym kontekście dziwne byłoby, gdyby Hollywood nie pragnęło skapitalizować Omenu, jednego z najbardziej pamiętnych obrazów grozy. Efektem jest Omen: Początek, który na przekór sceptykom okazał się nader solidną pozycją. Owszem, scenariusz może i idzie trochę na skróty, powielając nie tylko motywy oryginału, ale także okultystycznych krewniaków, może i niektóre elementy fabularne są przestrzelone i podcinają oryginalną aurę mroku, ale horror ma przede wszystkim straszyć. A Omen: Początek robi to pierwszorzędnie. Duża w tym zasługa Nell Tiger Free, która w roli głównej bryluje i pozwala widzom wczuć się w atmosferę demonicznego zagrożenia. Wokół niej zaś twórcy roztaczają gęsty, satanistyczny klimat, dzięki czemu nowy Omen pozwala zapomnieć o fabularnych głupotkach i wsiąknąć do reszty w teatr religijnej grozy.

„Heretyk”

Na koniec roku w kinach spotkać można było Hugh Granta, który z charakterystycznym – cóż, że już nieco podstarzałym – szelmowskim uśmiechem zapraszał na Heretyka. Niegdysiejszy król komedii romantycznych i nadworny amant kina walentynkowo-wakacyjnego dziś coraz bardziej kojarzy się z rolami czarnych charakterów (być może Paddington 2 odmienił i jego życie), czego przykładem może być film Scotta Becka i Bryana Woodsa. Grant wciela się tu w obkutego teologicznie oprawcę, w którego sidła wpadają nieopatrznie młodziutkie misjonarki Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (a po ludzku: mormonów). Z tego punktu wyjścia duet twórców rozwija zaskakująco świeży i angażujący dreszczowiec zogniskowany wokół fundamentalnych problemów wiary i niewiary. Znalazło się tu miejsce dla teologicznych dysput, klasycznych skradanek w złowrogim domu, obcowania z religijną ekstazą, Radiohead oraz żartobliwych nawiązań do Gwiezdnych wojen (podstawowe pytanie brzmi: czy Jar Jar Binks będzie świętym?). Taka mieszanka, choć przynosi też trochę bardziej zgranych i mniej udanych nut, sprawdza się świetnie jako spektakl grozy lokujący się gdzieś w pół kroku pomiędzy horrorem z psychologiczno-społecznymi ambicjami (produkcję sygnuje studio A24) a klasyczną gatunkową rozrywką. I dla takich produkcji warto przeboleć szereg generycznych straszaków.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/ BERMAIN MAHJONG WAYS TANAM POHON BOCORAN MAHJONG TIPS AUTO WD JELAJAHI DUNIA MAHJONG WAYS 2 FITUR STRATEGI LANGIT JINGGA MAHJONG WAYS REZEKI TAK TERDUGA MELATI MEKAR MAHJONG WAYS UNTUNG GANDA MENCETAK SEJARAH BARU STRATEGI JITU MAHJONG WAYS 2 POLA TERBARU MAHJONG WAYS MAXWIN RAHASIA KEBERUNTUNGAN MAHJONG WAYS 2 RAHASIA MAHJONG WAYS 2 CARA MUDAH MENANG DI SLOT MAHJONG WAYS 2 CHEAT MAXWIN SLOT THAILAND BOCOR DUA POLISI DIDEMOSI KARENA PERAS UANG UNTUK MODAL MAIN SLOT ONLINE PELAKU PEMBUNUHAN SANDY PERMANA TERUNGKAP INGIN CURI UANG WD SLOT GACOR RAHASIA COIN STARLIGHT PRINCESS TEKNOLOGI DIGITAL SLOT 777 CARA MENANG TEKNIK TERBARU TIPS DAN TRIK MAXWIN DI GAME STARLIGHT PRINCESS TRIK JACKPOT SLOT OLYMPUS DENGAN POLA UNIK