Najlepsze SERIALE 2022 roku

Kończący się rok to idealna okazja do tego, by podsumować najlepsze serialowe produkcje 2022. Swoje propozycje wymienia poniżej czworo naszych redaktorów. Zachęcamy do dzielenia się własnymi propozycjami w komentarzach.
Filip Pęziński
1. Zadzwoń do Saula (sezon 6) – zwieńczenie gorzkiej historii upadku tytułowego bohatera przyniosło nam wszystko to, za co świat pokochał uniwersum zaczęte przez Breaking Bad: aktorskie starcia, dialogowe sztafety, realizacyjne akrobacje i emocjonalne pociski. Doskonały serial dobiegł końca, ale trudno czuć żal, bo zrobił to w wielkim stylu.
2. Stranger Things 4 – format braci Duffer zbliża się do końca i wchodzi w etap kulturowego fenomenu i przenoszenia idei blockbustera na mały ekran. Odważne zabiegi scenariuszowe i formalne, realizacyjna finezja, emocjonalny rollercoaster i istny festiwal pomysłów opartych na najlepszych popkulturowych tropach. Zbierałem szczękę z podłogi.
3. Euforia (sezon 2) – Sam Levinson powraca do świata straconego pokolenia Z, ale nie odcina przy tym kuponów od sukcesu sezonu pierwszego. Druga Euforia to rzecz z jednej strony dużo mroczniejsza, bliższa ziemi, trudniejsza do zaakceptowania, a z drugiej artystycznie wolna i wręcz impresjonistyczna. Z Zendayą i Sydney Sweeney w centrum uwagi, które jak prawdziwe królowe dzieliły i rządziły tym doskonałym sezonem.
4. Rozdzielenie (sezon 1) – z zupełnego zaskoczenia Apple zaserwował nam format, który pozwala na nowo odkrywać możliwości stojące za telewizją (w tym przypadku streamingiem). Doskonałe science fiction, perfekcyjna satyra, każące siadać na brzegu fotela widowisko.
5. Biały Lotos (sezon 2) – Mike White z niezwykłą wręcz lekkością tworzy opowieść w pełni spójną z sezonem pierwszym i przywracającą trudny do uchwycenia klimat formatu, ale jednocześnie zabiera nas w zupełnie inną sferę emocji, energii i przemyśleń. Przywilej i władza jako motywy przewodnie sezonu pierwszego ustępują miejsca pożądaniu, seksualności i paranoi. A wszystko to wsparte prawdziwym aktorskim popisem całej imponującej obsady.
Podobne:
Alicja Szalska-Radomska
1. Peacemaker – jakoś zawsze wolałam oglądać filmy Marvela niż DC, bo wprawiały mnie w lepszy humor; zdanie zmieniłam, kiedy obejrzałam Peacemakera. Tytułowy bohater (John Cena) jest dupkiem, strasznym dupkiem, którego nie znosiłam po obejrzeniu Legionu samobójców. We własnym serialu nadal jest bucem, ale twórcy postarali się o to, aby pokazać powody, dla których jest taki, a nie inny. W Peacemakerze podoba mi się niemal wszystko: gra aktorska, muzyka, sceny akcji, relacje między postaciami, czołówka (chyba jedyna, którą oglądałam za każdym razem), ale najbardziej trafił do mnie humor serialu. Trochę czarny, trochę niesmaczny, przerywany nagłymi scenami akcji. Taką odsłonę DC mogę oglądać zawsze.
2. Wednesday – rodzinę Addamsów uwielbiam od dzieciństwa. Kilkanaście razy oglądałam wszystkie filmy aktorskie i animowane. Wednesday od zawsze była moją ulubioną postacią, a Wednesday przedstawiona przez Tima Burtona, to było coś, co po prostu musiałam obejrzeć. Cały serial połknęłam w dwa dni, pewno połknęłabym w jeden, gdyby nie było już tak koszmarnie późno, kiedy doszłam do piątego odcinka. Wciągnęło mnie śledztwo i ze wszystkich sił próbowałam nie poddać się zmęczeniu, aby jak najszybciej poznać rozwiązanie zagadki. No i Jenna Ortega w roli tytułowej bohaterki jest znakomita; niby twarz Wednesday nie pokazuje zbyt wielu emocji, a jednak doskonale odczytujemy jej uczucia i zamiary. Już nie mogę się doczekać kolejnego sezonu.
3. Andor – pamiętam, jak lata temu kłóciłam się z bratem, że nigdy nie obejrzę Gwiezdnych Wojen, ale oczywiście w końcu obejrzałam. Jedne obrazy podobały mi się bardziej, inne mniej, Andor zdecydowanie należy do tych pierwszych. Serial wciągnął mnie od samego początku. Bardzo podoba mi się jego mroczny klimat, charyzmatyczny główny bohater i przepiękne zdjęcia. Jak na razie podszedł mi najbardziej z całego uniwersum, co więcej, w tym roku to jeden z najlepszych seriali, jakie widziałam.
4. Rozdzielenie – dla odmiany serial, który początkowo mi się nie spodobał. Ascetyzm scenografii, totalna powaga i powtarzalne czynności, to nie do końca mój klimat. Ale postanowiłam obejrzeć go do końca; no i przyznam szczerze, że z każdym odcinkiem coraz bardziej się wciągałam i miałam coraz większy mindfuck. Czy będąc w domu, myślicie czasem o pracy, a będąc w pracy, martwicie się sprawami domowymi? Może marzycie o tym, żeby umieć sprawnie rozdzielić od siebie te dwie strefy? Rozdzielenie opowiada o ludziach, którzy to zrobili. Przerażająca wizja prowadzenia dwóch osobnych żyć.
5. Nasza bandera znaczy śmierć – seria komediowy o bogaczu, który postanawia zostać piratem. Oczywiście nie ma do tego żadnych predyspozycji, a jego największe przestępstwo to ukradzenie roślinki rybakom. Załoga, która z nim pływa, jest barwną zbieraniną, chcącą plądrować i mordować, jednak zostaje zmuszona do szycia flag oraz słuchania bajek na dobranoc. Podoba mi się też sposób podejścia do rasy i seksualności – jedni traktują bohaterów na równi ze sobą, a inni patrzą na nich jak na coś obrzydliwego; jak w życiu. Serial raczej dla tych, którzy lubią filmy w stylu Taiki Waititiego oraz jego Co robimy w ukryciu. Ja bawiłam się przednio; w końcu nie samymi dramatami człowiek żyje.
Odys Korczyński
1. Ród smoka – obawiałem się konkurencji z Grą o tron, nawet bardzo. Po pierwszych odcinkach ta obawa nie minęła niestety. Potrzeba było zmienić nieco oczekiwania. Uspokoić je nieco. Dać się wciągnąć w fabułę, gdzie paradoksalnie smoków jest więcej, lecz mniej fantastyki. Jest za to Daemon Targaryen. Liczę, że historia rozwinie się bardziej w kolejnym sezonie.
2. Willow – serial nakręcony z ogromnym szacunkiem dla oryginału, który idealny nie był, lecz stało się tak, że został produkcją kultową. Jak to bywa z kultowymi filmami, sporo w podejściu do nich sentymentów i emocji, stąd uwspółcześniony nieco Willow budzi tyle kontrowersji. To dobrze jednak. Przynajmniej zwraca się na niego uwagę.
3. Wielka woda – nie spodziewałem się tak wysokiej jakości. Nie spodziewałem się napięcia. Zaskoczyła mnie również gra aktorska – pozytywnie rzecz jasna. W polskiej kinematografii to rzadkość spotkać tak dobrze zrobiony serial.
4. Pierścienie władzy – cóż powoduje bezkrytyczne podejście do legendy Tolkiena, to już wiemy np. po pełnych nienawiści komentarzach widzów. Spróbujmy jednak dać szansę innym. Serial jest znakomitym wstępem do twórczości pisarza np. dla wszystkich tych, którzy jeszcze nie są naznaczeni jego legendą i jej interpretacją.
5. Andor – aż trudno uwierzyć, że to produkcja Disneya. Dojrzała pod względem aktorskim. Oszczędna wizualnie, chociaż wystarczająco stosuje efekty specjalne, żeby futurystyczny świat uniwersum GW wyglądał znakomicie. I wreszcie znakomita scenariuszowo. I to wszystko udało się bez udziału Jedi.
Jakub Piwoński
1. Tokyo Vice – Michael Mann wrócił, ale tylko na jeden odcinek. Choć pilot autorstwa znanego reżysera zdecydowanie góruje nad resztą odcinków, to jednak ta historia posiada w dalszej części wciąż sporo atutów. Jest klimat Japonii – nocne życie, kluby, aikido i pałeczki – jest ciekawe dziennikarskie śledztwo, jest bohater z motywacją, postacie z drugim dnem i tajemnicami. Mnie to, powiem szczerze, wciągnęło, bo miało wyraźny powiew czegoś innego, nowego.
2. Wielka woda – patrzę na ten serial głównie przez pryzmat reminiscencji, jakiej mi dostarczył. Doskonale pamiętam emocje, jakie wywołała we mnie wielka powódź w 1997. To był dramat, który na szczęście przeżywałem tylko z perspektywy telewizora, ewentualnie dokładania się do paczek dla powodzian z racji mieszkania w mieście położonym blisko Wrocławia, ale dalekim od dopływu rzeki. Ten serial pozwolił mi to wszystko przeżyć jeszcze raz, ale tym razem mogłem wejść w sam środek tego dramatu. Poprowadzono tę historię z bardzo ciekawą, zniuansowaną bohaterką, z udziałem naprawdę solidnych zdjęć i realizacji. Nie pamiętam, kiedy ostatnio – i czy w ogóle – kino katastroficzne rodem z Polski ujęło mnie tak bardzo.
3. Better Call Saul – wszystko, co ma swój początek, ma też swój koniec, że pozwolę sobie na taki komunał. W przypadku serialu Better Call Saul, koniec serialu jest paradoksalnie początkiem nowej historii, z racji pełnienia funkcji prequela Breaking Bad. Ten serial już na zawsze pozostanie dla mnie niedoścignionym przykładem tego, jak powinno się robić prequele, bo historia i bohaterowie bronią się tu tak samo – jeśli nie bardziej – jak w oryginale. A Boba Odenkirka po tym serialu pokochałem. Ostatnie, czarno-białe odcinki tej produkcji to artyzm czystej postaci, cudowne pożegnanie zarówno z tą historią, jak i tą znaną z Breaking Bad. Naiwnie chciałbym, by jeszcze dało się jakoś do tego świata wrócić, ale chyba zrobilibyśmy mu wówczas krzywdę.
4. Ród smoka – nie wiem, czy można mówić o zaskoczeniu w przypadku tej produkcji, bo jednak spełniała ona wszelkie warunki do sukcesu. Scenariusz oparty na twórczości George’a R.R. Martina, dobra obsada, spory budżet, który został przekuty w naprawdę robiącą wrażenie oprawę wizualną. Mamy tu rozmach, mamy smoki, jest krew, pot i łzy – czego chcieć więcej? A no tego, że trudno tę produkcję przyrównywać do siostrzanej Gry o tron z racji tego, że ma ona znacznie bardziej zwartą konstrukcję fabularną. Ale kto wie, może ten świat się jeszcze przed nami otworzy w kolejnych odsłonach i znowu odczujemy wielkość Westeros. Na razie, sezon pierwszy się broni.
5. Czarny ptak – gdzieś tylnymi drzwiami do TOP serialowego tego roku wskakuje produkcja Apple TV+. Ta platforma już od jakiegoś czasu udowadnia, że potrafi dawać wartościowe rzeczy i nie inaczej jest w tym wypadku. Bardzo dobra historia, wciągająca od pierwszego odcinka swym przykuwającym uwagę motywem przewodnim – osadzony w więzieniu trafia do jeszcze gorszego więzienia, na własne życzenie, bo ma tam do wykonania misję niemalże niemożliwą. Ma zaprzyjaźnić się z seryjnym mordercą i wyciągnąć od niego informacje odnośnie do swoich ofiar. Nie da się oglądać tego, nie siedząc na krawędzi fotela z wrażenia, zwłaszcza gdy jest to serial tak rewelacyjnie zagrany.