WILLOW 2022. Jak powinno się kręcić dobre sequele, a nie GNIOTY dla zysku
34 lata w historii filmu, jakie upłynęły od premiery pierwszego Willowa to pokoleniowa zmiana wśród widzów, stylistyczna rewolucja w formie wystawienniczej gatunku sci-fi i fantasy, zmiana w postrzeganiu natury człowieka oraz rewolucja w świadomości, na czym ma polegać wychowawcza rola sztuki filmowej w relacji ze zmianami obyczajowymi w zachodnim społeczeństwie. Film jest oknem, w którym odbija się nasz stosunek do drugiego człowieka w sensie społecznym, a po tych 34 latach od premiery filmu twórcy filmowi nareszcie to zrozumieli. Jak to bywa jednak w odbiorze zmian kulturowych, część widowni pozostała gustem, emocjami i świadomością społeczną w przeszłości, więc zapewne będzie kontestować serialową wizję kontynuacji przygód Willowa, bo pamięta tę sprzed lat często na zasadzie sentymentu, wspomnień rzekomych, sugestii grupy, tendencyjności oczekiwań i błędnej atrybucji. To wszystko niezmiernie ciekawe zjawiska neurobiologiczne, które zaciemniają nam ocenę tego, co było dawno i porównanie tego z tym, co jest teraz. Ulegamy im wszyscy bez wyjątku.
Wobec natury naszego mózgu nie ma głupszych i mądrzejszych, są co najwyżej mniej jej świadomi. W ten sposób często powstaje agresja wśród widowni, że nie zobaczyła czegoś, co bardzo chciała, w tym, co obiektywnie nie jest gorsze, lecz wyłącznie inne, zgodne z czasami, w których powstało. W takiej rzeczywistości, przeżywającej cykliczne i nieuniknione rewolucje płciowe, seksualne i kulturalne – lecz wciąż jeszcze w fazie niedokończonej – przyszło nakręcić Jonathanowi Kasdanowi serial Willow. Na podstawie jego pracy z powodzeniem można pokazać, jak należy po latach robić remaki i sequele, żeby poczuć niegdysiejszy klimat pierwowzoru sprzed wielu lat, lecz na sposób współczesny.
Rewolucja w białym świecie
Dlatego współczesny, bo nie widzę sensu, żeby się uwsteczniać i ciągle narzekać – jak schorowany i zgorzkniały starzeć nad grobem – jak to było kiedyś wspaniale, a jak jest teraz koszmarnie. Uczciwiej jest przenieść się na stałe w przeszłość, co w dzisiejszych warunkach jest niemożliwe, bo nie wymyślono czegoś takiego jak wehikuł czasu. Można również nie oglądać nowych produkcji, skoro i tak ma się na ich temat wyrobione zdanie pod szablonową tezę. W przypadku Willowa jako serialu już zdążyłem przeczytać przeróżne niepochlebne komentarze wynikające jedynie z szowinistycznych i jednocześnie ideologicznych przekonań połączonych z bezkrytycznym uwielbieniem tego, co było i już nigdy nie wróci. A przecież film z 1988 roku w reżyserii Rona Howarda jest wybitnie dzieckiem swoich czasów ze stajni George’a Lucasa z wszystkimi tego zaletami i bolączkami. Nie ma więc sensu go idolatryzować.
Wracając do lat kręcenia serialu Willow, generalnie początek XXI wieku jest dla mainstreamowego kina trudny, bo musi się ono mierzyć z wymianą pokoleniową wśród widzów. Wydaje się, że pokolenie 40–60-latków, czyli to, które stoi nieco w rozkroku (w przypadku Polski PRL) między naszą rodzimą wersją komunizmu a raczkującym jeszcze kapitalizmem, krzyczy najgłośniej. W tym przypadku trudno ich nazwać jakimiś specjalnymi radykałami, bo ich gust polityczno-estetyczny wynika bardziej z sentymentu i lęku przed nieznanym niż z głębszych przekonań. W świecie, który znał kapitalizm dłużej niż Polska, przeciwko zmianom obyczajowym (w tym tych w filmie) krzyczą zaś z kolei bardziej doświadczeni radykałowie, którzy wykarmili swoje idee na pieniądzach pochodzących z prywatnego biznesu, pompującego horrendalne podatki w gospodarkę w ramach drapieżnej formy kapitalizmu. To taka robotniczo-średnia klasa, wymieszana pod względem statusu majątkowego i szczebla urodzenia, której przywiązanie do tradycji, a jednocześnie przyzwyczajenie do wygodnego systemowo życia znaczy o wiele więcej niż szacunek do czyjejś wolności. Paradoksalnie z wiedzą nie jest tak źle, lecz radykalizm z nią zwycięża. W sumie z tej właśnie klasy się wywodzę, tyle że polskiej, więc dość dobrze ją znam. Brakuje jej świadomości obywatelskiej i samoakceptacji, odwagi w bronieniu własnego zdania oraz rzetelnej edukacji. Muszą upłynąć lata, nim to się zmieni, ale jednak proces jest jednokierunkowy. Zmiany widać wśród młodych, chociaż zbyt wielu jeszcze jest chowanych w przekonaniu, że starszym należy się bezkrytyczny szacunek, tylko z tego powodu, że dłużej żyją. Rewolucja, na którą natrafiają twórcy filmowi, jest wciąż nieskończona, lecz nieunikniona. Tym głośniejsze więc protesty i hejt np. na to, że ktoś odważył się wprowadzić postaci homoseksualne, aktorów z innym kolorem skóry niż biały, mówić wprost o multipłciowości człowieka i generalnie traktować świat jak otwartą narrację, a nie szablon skończonego życia, które jest gorsze tylko dlatego, że biologiczne. Nasz biały świat niestety nie jest pierwszy, a histerycznie rości sobie do tego prawo.
Przeszłość nie jest przyszłością
Rykoszetem tych tarć dostaje sztuka, która idzie naprzód, a jej rola zawsze była krytyczno-wychowawcza oraz przewidująca. Film jako dziedzina sztuki przez to cierpi i może dlatego im więcej wśród widzów znajduje się sprzeciwu, tym gwałtowniej twórcy filmowi próbują przeforsować rewolucję obyczajową w rzeczywistościach przedstawianych w fabułach. Mam świadomość, że efektem tego niekiedy jest sztuczność niektórych produkcji i wyraźne niedopasowanie opowieści do zawartych w nich niektórych elementów z zakresu przemian obyczajowo-seksualnych. Sytuacja nieraz robi się tak żenująca, jak w programach telewizyjnych, w których producenci chcą lokować produkty, więc biorący w nich udział dziennikarze i goście wsadzają widzom pod nos do kamery to etykietę margaryny, a to odpowiedni kremik na zmarszczki. Willow na szczęście taki nie jest. Nie ma w nim taniej propagandy, a jest ukazanie świata z dystansem, lecz również z otwartością na to, że kobieta może pocałować erotycznie kobietę, na równi z każdą inną kombinacją całujących się płci, których wyróżniamy już w seksuologii znacznie więcej, niż komukolwiek z dwupłciowych radykałów może się wydawać. I to jest pierwsza zaleta Willowa w serialowej wersji. Tak się powinno kręcić współczesne sequele, zachowując równowagę między używanymi formalnymi zabiegami fabularnymi zgodnymi ze stylistyką czasów kręcenia sequela, wprowadzaniem przykładów obyczajowych zmian, które zaszły w społeczeństwie w momencie kręcenia, a stylistyką pierwowzoru.
Obowiązkiem wręcz twórców np. serialu Willow było ulokowanie go w naszych czasach i powierzenie takiej funkcji rozrywkowo-światopoglądowej, jaka w naszych czasach i mainstreamowych mediach została przyjęta. Co ciekawe podwyższono kategorię wiekową z PG do TV-14, co jest zabiegiem świadczącym o zmianie podejścia do historii. Nie ma to być już film typowo familijny, co produkcja Rona Howarda, a coś ambitniejszego, z twardziej zarysowanym światem, mimo że jest on fantasy. W produkcji sequeli jest to również pożądane, chociaż niepopularne marketingowo podejście, ponieważ zawęża grono odbiorców. Dostaliśmy więc dark fantasy w stylu Ciemnego kryształu i np. Solomona Kane’a, a nie niezobowiązujących opowieści familijnych z rodzaju Obcego na poddaszu lub Artura i Minimków. Jeśli więc jako miłośnik pierwszego Willowa będę się starał w tym nowym znaleźć podobnie zaprezentowany zakres tematów, mogę się zawieść, bo serial może i tematycznie podobny, jest ideowo dojrzalszy, przeznaczony dla widzów starszych i bardziej świadomych językowych gier i relacji emocjonalnych, które istnieją wśród dorosłych. Na tym właśnie polegać powinna dorośnięta sequelowość, a nie usilne trzymanie się stylu sprzed 34 lat.
A co z relacją z pierwowzorem? Z tzw. kultem autorytetu również mamy problem. Pisałem o tym irracjonalnym procesie bezkrytycznego przejmowania jako swoje zdania osób znanych, już w przypadku Pierścieni władzy. W tym przypadku chodzi o źródło, czyli Willowa z 1988 roku, który zyskał miano filmu znanego, darzonego sentymentem, ale czy aż tak kultowego? W ograniczonym sensie zapewne, bo pochodził ze stajni George’a Lucasa, z jego wyobraźni uformowanej potem w obraz. Fejm więc z czasem się rozszedł, gdy inne filmy Lucasarts na to odpowiednio zapracowały, ale z pewnością nie miał statusu Gwiezdnych wojen czy Indiany Jonesa. Nie zdziwiłbym się jednak, że na zasadzie złośliwego wykorzystania dawnych filmów jako argumentów przeciwko uwspółcześnionym obyczajowo wersjom, nagle Willow z 1988 roku stałby się ultrakultowym filmem, niezależnie od tego, czy to prawda, czy nie. Tak więc Willow z 1988 roku, produkcja sentymentalna, ale znowuż nie tak często wspominana w przykładach i zestawieniach, nagle staje się nową Niekończąca się opowieścią. Już gdzieś w komentarzach pod recenzjami widać ten zjazd, emocjonalne przegięcie, szukanie na siłę argumentów tylko dlatego, że nowy Willow wydaje się niektórym zbyt zaangażowany, zbyt odważny i społecznie zbyt na czasie.
Jeszcze o gniewie widzów
Tymczasem przyjrzyjmy się Willowowi z 1988 roku. Nawet jak na tamte czasy efekty specjalne nie powalały, zwłaszcza łączenie planów ze skrzatami i pełnowymiarowymi postaciami wyglądało po prostu źle, nienaturalnie, jeśli chodzi o skalowanie. Grę aktorską Warwicka Davisa można było z powodzeniem określić jako odgrywanie roli przez początkującego aktora, natomiast sama antagonistka cechuje się najprostszymi cechami i odruchami, jakie możemy oglądać w niezliczonej ilość produkcji b-klasowych. Wyróżniał się natomiast Val Kilmer. Niestety z oczywistych względów zabrakło go już w serialu. Pozostała za to Joanne Whalley niczym dobry duch Kilmera z przeszłości. Co więc w sequelu po 34 latach zagrało i do czego powinni dążyć twórcy tego typu filmów oraz seriali? Powinni, jeśli to tylko możliwe, obsadzać tych samych aktorów, zwłaszcza jeśli wiedzą, że kiedyś zaskarbili sobie przychylność widowni. Tak się więc stało. Pozostała Joanne Whalley i Warwick Davis, który znacznie poprawił swój wizerunek sceniczny. Minęło kilkadziesiąt lat, a mimo to twórcy znaleźli sposób na bezzgrzytowe pozostawienie tych postaci, chociaż zmagać się one będą musiały z wczesną, narowistą dorosłością takich postaci jak: Elora Danan (Ellie Bamber) czy też Kit Tanthalos (Ruby Cruz). Jak pisałem wcześniej, zabrakło Vala Kilmera, lecz jego fani w pewnej mierze zostali zaspokojeni, bo mówi się o Madmartiganie, a nawet można go zobaczyć. Drużyna została zebrana na nowo, a to niezmiernie cieszy i wciąga, bo podtrzymuje suspens. Bardziej skomplikowana jest również historia czarnych charakterów, co w porównaniu z pełnometrażową wersją jest ogromnym krokiem do przodu. Kategoria wiekowa najwidoczniej zobowiązuje; i bynajmniej nie chodzi w niej o seks i przekleństwa.
Pisząc o drużynie i suspensie, mam na myśli kolejną cechę dobrego sequela, który nie boi się korzystać z zabiegów sprawdzonych, może kalkowych, lecz w kinie fantasy nigdy się nienudzących – owa drużyna, podróż w kierunku niebezpieczeństwa, stopniowe wprowadzanie magii i nauka bycia coraz bardziej doświadczonym magiem. Widz dzięki temu sam czuje się, jakby szedł z tą drużyną, pokonując kolejne trudności i zżywając się z nią. Bardziej skomplikowana treść Willowa 2022 chroni serial przed rutyną, która zapewne by się pojawiła, gdyby fabuła pozostała na poziomie filmu z końca lat 80. Tak więc powinno się kręcić sequel, z poszanowaniem dla pierwowzoru, lecz z odwagą lokowania go w czasach, w których powstaje. Erotyczny pocałunek Kit i Jade (Erin Kellyman) jest znakiem naszego współczesnego podejścia do seksu w kinie, który jest normalną aktywnością człowieka niezależnie od płciowych relacji. Opinia zakochanych w przeszłości widzów oczywiście ma znaczenie, jeśli nie jest pustym krytykanctwem, ale i tak nie powinna być ona kluczowa w przypadku tak oddalonych od siebie czasowo produkcji. Minęły 34 lata, a więc trudno walczyć o tych samych widzów. Powinni oni to zrozumieć, że nowy film czy serial powinien zachęcać do zapoznania się z historią nowe pokolenia (być inkluzywny), a one są zupełnie inne niż np. my – 40-latkowie – a tym bardziej jeszcze pogrążeni w sentymentach widzowie 50+. Nastąpiła zmiana wyobrażeń o świecie, a kino jest tego wymownym znakiem oraz współcześnie tą dziedziną sztuki (prócz malarstwa i rzeźby), która najbardziej skutecznie opiera się totalnym formom resentymentalnego myślenia o tym, żeby przyszłość stała się taka jak nieodwracalnie minione dni, co ma się wyrażać np. w estetyce lub obyczajowości. Ofiarami takiego bezrefleksyjnego, agresywnego podejścia stały się już takie współczesne seriale jak Wiedźmin i Pierścienie władzy. Mam nadzieję, że Willow nie podzieli tego losu, chociaż ma wyraźne szanse. Kino jednak prze do przodu, a wokół szaleje krytyka, zupełnie jak kiedyś, kiedy kabotyńscy fani teatru próbowali udowodnić, że do kina chodzą ludzie mniej inteligentni, o poślednim guście.