5 rzeczy, których dowiadujemy się o POLSCE i POLAKACH w trakcie seansu serialu WIELKA WODA
Serial Wielka woda w reżyserii Jana Holoubka cieszy się ostatnio niesłabnącą popularnością tak w Polsce, jak i na świecie. Zastanawia mnie, czego przy tej okazji cennego dowiedzieliśmy się sami o sobie, ale także czego inni dowiedzieli się o nas. Oto pięć twarzy, jakie zaprezentowaliśmy światu przy okazji premiery tego katastroficznego serialu.
Nie lubimy władzy i polityki, choć lubimy być manipulowani
Nieważne kto rozkazuje, ważne, że rozkazuje. Tak się jakoś nasze losy ułożyły, że w DNA mamy zakodowany opór przed rządzącymi nami suwerenami. Policję z kolei traktujemy jak rękę owego suwerena, która nie robi nic innego, tylko utrudnia nam życie. Serialowa społeczność Kęt nie tylko walczy o swoje domy, ale sprzeciwia się władzy dla zasady. Trudno w tym układzie o szacunek, jeśli wciąż żywe są w nas wspomnienia, gdy Polak Polakowi sprawiedliwość gumową pałą wymierzał w imię obrony interesów socjalistycznego systemu. W Wielkiej wodzie warto zwrócić uwagę, iż choć głównym antagonistą serialu jest żywioł, nad którym człowiek nie ma kontroli, to jednak w przypadku postaci jawnie nacechowanej negatywnie, to jest taka tylko jedna – Pan wiceminister o twarzy Leszka Lichoty. Nie wierzymy mu, ale przychodzimy na jego wiece i stawiamy krzyżyk przy jego nazwisku. Taki paradoks. On nie pozostaje nam dłużny, bo sympatię udaje, a z dolą ludzi się kompletnie nie liczy. Łączy nas zatem ułuda – my potrzebujemy jedynie zapewnienia, że będzie dobrze, oni z kolei – elektoratu, który będzie te wyborcze kiełbasy zjadał.
Klniemy jak szewce
Wiele osób zwraca uwagę na to, że w Wielkiej wodzie sporo jest przekleństw. Znam takich, którzy z tego powodu zrezygnowali z dalszego seansu, gdyż zrazili się wylewem kurw i chujów. To nie jest tak, że w Wielkiej wodzie jakoś specjalnie przeklinają. To jest tak, że my generalnie sporo przeklinamy i pewnie tego nie zauważamy. Gdy ogląda się taką Sukcesję na HBO, to widać, że tam bohaterowie klną w niemal każdym zdaniu, a słowo „spierdalaj” mogłoby spokojnie stać obok tytułu serialu jako jego tagline. Nie rusza nas to jednak, bo słowo na „f” to nie to samo co słowo na „k”. Za dużo tego słyszeć nie chcemy, bo rani to nasze uszy. Chcemy za to być lepsi, bardziej kulturalni, grzeczni. Chcieć a móc to dwie odrębne rzeczy. W Wielkiej wodzie emocji nie brakuje, sytuacja jest kryzysowa, ludzie postawieni są przed obliczem katastrofy, to i słowa wydobywające się z ich ust są tego odbiciem.
Lekceważymy sygnały ostrzegawcze
Mądry Polak po szkodzie – mówi ludowe powiedzenie, które jak ulał pasuje do sytuacji zarysowanej w Wielkiej wodzie. Przecież tam wszyscy, prócz głównej bohaterki, jawnie sobie drwią z wiszącego nad miastem zagrożenia. Nikt nie dowierza, że za chwilę może wpłynąć do Wrocławia fala powodziowa. Akcje są podejmowane, ale wówczas, gdy mleko się rozlewa. Zamiast zapobiegać, jesteśmy mistrzami interwencji i pospolitego ruszenia. Widzimy tu jak na tacy mechanizm psychologiczny zwany wyparciem, w którym przedstawione przez hydrolożkę rewelacje wydają się tak skrajnie nierealne, że nikt nie chce dać jej wiary. Zostają zatem zamiecione pod dywan. Bo znowu – wolimy być oszukiwani, niż konfrontować się z prawdą, nawet najtrudniejszą. Czasem jednak ludzie, którzy brzmią tak, jakby mieli paranoję, okazują się mieć rację. Przyznanie im jej przychodzi jednak zdecydowanie za późno.
Łączymy się dopiero w niedoli
Nikt tak jak Polak nie potrafi poruszać się w bagnie. Gdy jest naprawdę źle, bierzemy się do działania, jednocześnie znosząc wszelkie animozje. Solidarność – to kolejna cecha łącząca Polaków. Gdy jesteśmy postawieni w sytuacji zagrożenia, utraty majątku, wolności i innej tragedii, wówczas się jednoczymy. Sami ze sobą, ale też z innymi, stanowiąc wzór. Jednoczymy się z tymi narodami, którzy tej pomocy potrzebują (patrz sytuacja w Ukrainie), wiedząc, że sami od losu często po głowie dostaliśmy. Jest to jedna ze znamienitych cech polskości – gdy jest ciepło, a lodówka pełna i jest czas na porównywanie się z innymi, wówczas zazdrość bierze górę, a rodak rodakowi wilkiem. Gdy jednak mamy na gardle nóż, wszyscy stają się równie mali wobec dramatu, władza nas ciemięży, wisi nad nami widmo wojny i innego kataklizmu, wówczas dopiero znajdujemy czas na pokój i miłość. Nigdy nie zapomnę tego bardzo osobliwego dnia śmierci Jana Pawła II, w którym zwaśnieni kibice nagle przytulili się jak niedźwiadki, po to tylko, by już za chwilę ponownie skoczyć sobie do gardeł.
Jesteśmy do dupy, ale kochamy na zabój
W jednej ze scen główna bohaterka dokonuje na sobie dosadnej samokrytyki, mówiąc wprost, że była i jest „do dupy”, dlatego na pewnym etapie swego życia zdecydowała się zerwać kontakt z bliską sobie osobą. Co nie znaczy, że przestała ją kochać. Od razu odniosłem wrażenie, że filmowa Tremer mówi głosem wielu z nas. My mamy naprawdę wielkie aspiracje, ciągnie nas na Zachód, chcemy dorównywać technologicznie i pod względem zmian społecznych najbardziej rozwiniętym krajom Europy. Ale gdzieś w środku nas tkwi coś, co nazwałbym kompleksem polskości, wynikającym z faktu, iż zbyt długo funkcjonowaliśmy pod butem innych, zamknięci niejako w konserwie, wypracowujący służalcze nawyki. Nie zmienia to jednak faktu, że mocno, ale to mocno mamy zakorzenione w sobie tzw. dobre chęci, czyli walki o wzniosłe idee, otaczania innych opieką, pomaganie. Egocentryzmem się brzydzimy, stawiając życie w rodzinie za najwyższą wartość. Nieważne, że za drzwiami odwala się patologia. Ważne, jak wypadamy razem na zdjęciu.
BONUS – Mamy piękne i silne kobiety
Facet głównej bohaterki to Holender. Chyba wiem, dlaczego upatrzył on sobie akurat Polkę. Wśród kierowców podróżujących na zachód, jest takie powiedzenia, że gdy krowy zaczynają być ładniejsze od kobiet, to znak, że dojechaliśmy już do Holandii… Wszystko, co mówi się o Polkach, to prawda – są piękne i silne. To nasza duma, kultywowana już od czasów propagandy PRL. Zaprawione trudnymi doświadczeniami, z rezerwą podchodzą do idei feminizmu – znają bowiem swoją wartość na tyle dobrze, że nie wahają się jej użyć w konfrontacji z mężczyzną. Oczywiście generalizuję tutaj mocno, ale według mnie Jaśmina Tremer z Wielkiej wody jest tego piękna i siły swoistym symbolem. Gdy w jednej ze scen wchodzi ona w sam środek samczego stada, w którym testosteron i chęć prężenia klaty jedynie przysłania mężczyznom zdolność do racjonalnego myślenia, w mig rozbraja ich ona pewnością siebie i przekonaniem do swojej racji. Ktoś powiedział, że ta bohaterka jest tak mocno nacechowana męskimi cechami, że równie dobrze ta rola mogła przypaść facetowi. Nie patrzę na to w ten sposób. To w końcu ten rodzaj silnej kobiecej bohaterki, o którą kino walczyło, a którą pamiętamy z czasów świetnej Ellen Ripley z Obcego. Warto też podkreślić, że na jej autentyzm wpływa nie to, że robi groźne miny i spuszcza facetom łomot (patrz nowa wersja Galadrieli), ale dlatego, że pomimo emanowania odwagą, postać ta nosi w sobie także rany i ułomności, do których potrafi się przyznać.