EUFORIA – sezon 2. Zbyt głośna samotność
Drugi sezon serialu Euforia – który poprzedzały dwa odcinki specjalne, nagrane w trakcie pełnego lockdownu – to kolejny rozdział w historii pokolenia amerykańskich zoomerów, którzy rodzili się, gdy w tle płonęły bliźniacze wieże World Trade Center, a w dorosłość wchodzą w epoce toksyczności social mediów i zbliżającej się katastrofy klimatycznej.
Wracamy zatem do świata bólu, rozczarowania, braku szacunku do siebie i innych. Twórca formatu, reżyser Sam Levinson, opisując sezon drugi, powiedział, że pokazuje on różnice między tym, co mówimy, że chcemy, a tym, czego naprawdę pożądamy. Podkreślał też po raz kolejny, że ma za sobą lata destruktywnego uzależniania i zależało mu, żeby być szczerym wobec tego, jak żyje uzależniona osoba i jak niszczy wszystkich wokół. A zatem to bez wątpienia sezon jeszcze mocniejszy i jeszcze mroczniejszy niż ten otwierający serial. Z tamtego dowiedzieliśmy się, czemu bohaterowie są tacy, jacy są, ale najnowsza odsłona Euforii to swoisty test na empatię. Czy wciąż będziemy potrafili ich zrozumieć, obserwując, jakie decyzje podejmują? Ale jak podkreśla główna gwiazda produkcji, Zendaya, o tym właśnie jest w swojej istocie serial. O empatii.
W moim odczuciu momentem najlepiej oddającym ducha tego sezonu jest fragment rozmowy między Rue a jej nowo poznanym kolegą, Elliotem. Chłopak pyta się bohaterki, co jest jej zdaniem mocniejszym uczuciem od miłości, a ta natychmiastowo odpowiada: strata. Ten motyw przewija się przez cały sezon, łączy wszystkich bohaterów, silnie wybrzmiewa w dwóch finałowych odcinkach.
Wszystko to doskonale koresponduje z formą, którą przybrał serial w drugim sezonie. Niezwykle imponujące wydaje się, że Sam Levinson postanowił nie odcinać kuponów od stylistyki pierwszej odsłony, która w końcu stanowiła znak rozpoznawczy serialu. Na próżno szukać tu kalejdoskopowych montaży, pastelowych kolorów i unoszącego się w powietrzu brokatu. Druga Euforia została nagrana na prawdziwej taśmie filmowej, jest dzięki temu bardzo ziarnista i analogowa. Poszczególne sceny są dużo bardziej melancholijne, montaż nigdzie się nie spieszy. Dużo częściej Levinson stawia na tło w postaci składanki mniej lub bardziej znanych utworów z minionych dekad, ścieżka dźwiękowa Labrintha wybrzmiewa rzadziej, ale twórca oryginalnej muzyki też wyraźnie zaznacza swoją obecność.
Całość dryfuje czasem w stronę niemal metafizycznych, onirycznych obrazów, które kojarzyć się mogą z np. Nowym papieżem Paolo Sorrentino. Ale przy tym Levinson potrafi zabrać nas w najciemniejsze i najbliższe gruntu zakamarki swojego świata. Doskonały, niemal w pełni skupiony na głównej bohaterce piąty odcinek sezonu, pt. Stand Still Like the Hummingbird, to energiczna, mieszająca konwencje i nieziemsko emocjonująca jazda bez trzymanki, której z kolei bardzo blisko do Good Time braci Safdie.
A jeśli o skupianiu się na Rue mowa, to warto zwrócić uwagę, że Levinson dość bezceremonialnie żongluje swoim zainteresowaniem poszczególnymi postaciami. W pierwszej połowie sezonu jego główna bohaterka jest postacią niemal drugoplanową. Wprowadzani są też nowi bohaterowie, często kosztem tych już znanych. Dużo więcej uwagi poświęcono z kolei tym, które w sezonie pierwszym stanowiły ledwie zauważalne tło. I tak fani McKaya mają prawo bojkotować tę odsłonę serialu, bo postać pojawia się w dosłownie dwóch scenach pierwszego odcinka. Nie aż tak rygorystycznie, ale wciąż niezwykle mocno ograniczono rolę Kat. W niezwykle satysfakcjonujący sposób z kolei skupiono się na Lexi, ale warto przy tym odnotować, że jej siostra, Cass, ma jeszcze więcej czasu ekranowego. Miejscami zahacza o rolę po prostu głównej bohaterki, a grająca ją Sydney Sweeney w pełni to wykorzystuje i odkrywa przed nami talent, który każe powiedzieć jedno: to najlepsza rola tego sezonu. Taka, która wygrywa nawet z – nagrodzoną za poprzedni nagrodą Emmy – Zendayą. Chociaż oczywiście ta wciąż pokazuje ogromną klasę, a przynajmniej klika scen z jej udziałem to momenty naprawdę wyjątkowe…
Ostatni odcinek drugiego sezonu Euforii kończy się napisem „stworzone, napisane i wyreżyserowane przez Sama Levinsona”, który to traktować można niemal jak Tarantinowskie „myślę, że stworzyłem arcydzieło” z finału Bękartów wojny. Bo rzeczywiście drugi sezon serialu to prawdziwy, autorski popis młodego twórcy. I chociaż popisywanie się często miewa negatywny wydźwięk, to w tym przypadku był to popis geniusza.
Oglądajcie Euforię. Teraz, kiedy jest emitowana. Bądźcie częścią historii. Nie będziecie musieli nadrabiać serialu, kiedy trafi do książek i opracowań dotyczących najważniejszych seriali XXI wieku.
Produkcja trzeciego sezonu została już oficjalnie potwierdzona.