Najbardziej NAPAKOWANE akcją filmy
Dziesięć pozycji, a wybrać trzeba z setek akcyjniaków ociekających pościgami, bijatykami, strzelaninami i innymi karkołomnymi wyczynami kaskaderów. Z ciężkim sercem więc pominąłem Terminatora, Na skraju jutra, Con Air – Lot skazańców, Mad Max: Fury Road, Predatora, Szklaną pułapkę, Ściganego, Obcego – Decydujące starcie, Żołnierzy kosmosu i wiele innych znanych filmów z gatunku. No może te dwa ostatnie tytuły nie z tak ciężkim sercem, bo ich kultowość jest mocno przereklamowana. Wybrałem za to te, które również są w pewnych kręgach kultowe i miłośnicy kina powinni je znać, za to dodatkowo zapisały się w mojej pamięci pozytywnie i z sentymentem do nich powracam. Każdy z nich ocieka akcją, często zaprezentowaną zupełnie nierealistycznie, czasem wręcz surrealistycznie, a romantycznych kwestii próżno w nich szukać.
„Speed: Niebezpieczna prędkość” (1994), reż. Jan De Bont
Pomysł zupełnie podobny do tego z Uciekającego pociągu, jednak zaprezentowany nieco inaczej. Może mniej kameralnie, może bardziej efekciarsko, niemniej jednak skutecznie, bo wizja pędzącego autobusu przemawia do wyobraźni może nawet bardziej niż pomysł zastosowany w Nieustraszonym Tony’ego Scotta, ale nie ta jego forma wykorzystana u Konczałowskiego. Speed jest jednym z tym filmów, w których główne postaci nie udały się tak bardzo jak wizerunek złoczyńcy. I na to warto zwrócić uwagę. Zarówno Sandra Bullock, jak i Keanu Reeves musieli czekać jeszcze kilka lat na swoją aktorską dojrzałość, Dennis Hopper zaś już ją miał, i to przy jak wielkich twórcach przyszło mu ją zdobywać.
„Carter” (2022), reż. Byung-gil Jung
Koreański John Wick, czyli typowe kino eksploatacji, w którym akcja od samego początku toczy się tak szybko, że chwilami ma się ochotę aż zatrzymać film, bo zbyt dużo informacji dochodzi do mózgu w zbyt krótkim czasie. Na dodatek kamera pracuje bardzo intensywnie, zmian perspektywy jest mnóstwo, część ujęć wygląda na robione z ręki, co w czasie krwawych walk jedynie pogłębia uczucie napięcia i chaosu. Nie ma wytchnienia ani dla widza, ani dla bohatera, który podąża za słyszanymi w uchu instrukcjami jak w grze komputerowej typu FPS. Z doświadczenia wiem, że takie gry kończą się dość szybko i wymagają wiele uwagi. A kiedy odkłada się pada, czuć tylko zmęczenie. Carter jest tak napakowanym akcją filmem, że po seansie również czuć tylko zmęczenie (wystarczy już sama scena w łaźni). O to zapewne chodzi w kinie eksploatacji, żeby wyeksploatować publiczność.
„Uciekający pociąg” (1985), reż. Andriej Konczałowski
Miałem trudny wybór między tą produkcją a znacznie nowszą i równie emocjonującą – Niepowstrzymany Tony’ego Scotta. Zwyciężył jednak sentyment i coś, czego Scott w swoim filmie nie zdołał uzyskać – o wiele lepiej zaplanowany suspens, rozłożenie emocji, co mimo napiętej akcji pozwala widzowi związać się z bohaterami, chociaż są przestępcami. U Scotta przestępców nie ma i pod tym względem jest to produkcja moralnie bezpieczna. U Konczałowskiego główne postaci są ocenione jednoznacznie – nie są to dobrzy ludzie, tylko wykolejeńcy, a mimo to im kibicujemy. Sama akcja zaś nie odpuszcza za sprawą znakomicie wyzyskanego dla fabuły pomysłu z pociągiem, w którym zepsuły się hamulce.
„Kung-Fu Szał” (2004), reż. Stephen Chow
Jeden z najbardziej pomysłowych filmów kung-fu w historii gatunku. Układy walk zostały tak opracowane, aby wykorzystać w nich zupełnie niepasujące elementy rzeczywistości, np. instrument muzyczny, papierosa, ludzki krzyk, doniczkę czy nawet szybującego orła. Starć między złymi i dobrymi przeciwnikami w filmie nie brakuje. Są tylko drobne przerwy, żeby bohaterowie opatrzyli rany, chociaż wiadomo, że i tak nie zginą. Co ciekawe, w tak przepełnionym walkami filmie nie zabrakło miejsca na złożona symbolikę drogi, którą przemierzają wojownicy, żeby stać się mistrzami. Szansę ma każdy, również ten, który wydawał się na początku na wskroś zły. A na samym końcu pojawia się nawet miłość, sfilmowana romantycznie, lecz bez charakterystycznego dla romansów patosu.
„John Wick” (2014), reż. David Leitch, Chad Stahelski
Nie sądziłem, że pojedynczy tytuł może rozwinąć się w tak dobre kino akcji. Nie sądziłem również, że Keanu Reeves do tej roli będzie pasował. Jest tak być może dlatego, że twórcy Johna Wicka nie posunęli się do tego, do czego zdolni byli twórcy Polara z Madsem Mikkelsenem. Keanu Reeves nawet w roli płatnego zabójcy wciąż pozostał kulturalny, jak by to można było nieco abstrakcyjnie określić. Nie przekroczył pewnej granicy zezwierzęcenia, jaką kino eksploatacji na Dalekim Wschodzie już dawno pozostawiło daleko za sobą. Dlatego trafił do odbiorcy Zachodniego. John Wick znalazł więc stałe miejsce w kultowym kinie akcji, niepozostawiającym wiele miejsca na wymyślne dialogi.