NAJLEPSZE sceny serii PREDATOR
Tym razem nie chodzi tylko o sceny genialne, ale genialnie zapadające w pamięć, które można cytować w zależności od tego, czy chce się którąś z części serii pochwalić, czy skrytykować. Seria Predator jest bardzo nierówna – a właściwie istnieje tylko jeden pierwowzór Johna McTiernana, a cała reszta próbuje dotrzymać mu kroku bardziej lub mniej indolentnie. Zadziwiające jest to, że nadzieja nie opuszcza niektórych widzów, którzy po najnowszej odsłonie serii naprawdę spodziewali się czegoś kultowego. Dostali jednak kino udające nowatorskość, dość pretensjonalnie lepiąc ją z ważnych, kulturowych problemów. To jednak nie oznacza, że i w Prey nie ma scen dobrych, które warto znać, chociażby dlatego, że są formalnie doskonałe. Nie ma w nim jednak scen tak bardzo obciachowym, że aż godnych do wspominania podczas towarzyskich dysput o sztuce filmowej. Może dlatego Prey nie okazał się całkowitą klapą, a tylko prostym, odtwórczym filmidłem. Faktycznie trudno przebić Shane’a Blacka w filmowym banale.
Maszynka do golenia Elliota i kultowe dialogi, „Predator” (1987), reż. John McTiernan
Szalony wzrok i golenie na sucho swojej twarzy przez Maca Eliota (Bill Duke). W pierwszym filmie z serii jest wiele scen genialnych (karczowanie lasu za pomocą miniguna, kamuflaż z błota Dutcha, wyjście Predatora z wody itp.). O nich jednak wielokrotnie już pisałem, jak i zapewne moi redakcyjni koledzy. Zacznijmy tym razem inaczej – od kultowych kwestii wypowiadanych przez aktorów, które zapewniły Predatorowi nie tylko miejsce w legendarnej kinematografii, ale i w potocznym mówionym języku. Jedna z nich pada w 28 minucie filmu. Jeden z part zajął dobrze umocnione pozycje i trudno go zdjąć, bo się ostrzeliwuje, a Blain Cooper (Jesse Ventura) i Poncho (Richard Chaves) zastanawiają się, co z nimi zrobić. W pewnym momencie Poncho spostrzega, że Blain jest ranny. – Dostałeś! Krwawisz! Na to Blain odpowiada: Nie mam czasu na bzdury.
Kolejną i kto wie, czy nie bardziej kultową kwestią, jest tekst wypowiedziany przez Dutcha (Arnold Schwarzenegger, 1:01:32). Podczas rozmowy z Anną, kiedy okazuje się, że ona jednak mówi po angielsku, kobieta informuje Dutcha i Dillona (Carl Weathers), że Predator został zraniony. Jego krew była na liściach. Na to Dutch odwraca się i nieco teatralnie stwierdza: Jeśli krwawi, możemy to zabić, względnie: Skoro krwawi, możemy go zabić.
Wracając do golenia na sucho Elliota, jest ono niesamowicie wkomponowane w scenę wyczekiwania, aż Predator wpadnie w zastawioną pułapkę. Czekają wszyscy, nie odzywają się. Słychać jedynie delikatną muzykę na smyczkach, odgłosy dżungli oraz dźwięk odcinanych włosów przez jednorazową maszynkę Elliota. W pewnym momencie sierżant zatrzymuje ostrze i przyciska je tak mocno do policzka, że zaczyna krwawić. Jego oczy pozostają jednak niewzruszone, a wyczekiwanie nagle przerywa trzask łamanej rączki od maszynki.
Na ostatnią (prócz tych wszystkich znanych najbardziej) godną zapamiętania i wspominania scenę trzeba poczekać do 1:13:42. Dillon toczy samotną walkę z Predatorem, który jednym strzałem odcina rękę pułkownika. Całe przedramię wraz z karabinem maszynowym upada na ziemię, ale dłoń jest tak zaciśnięta, że pistolet wciąż strzela. Wygląda to odstraszająco i jednocześnie niezwykle sugestywnie.
Wejście Predatora do apartamentu Ramona Vegi, „Predator 2” (1990), reż. Stephen Hopkins
W tej scenie (0:25:00) Predator pojawia się po raz pierwszy w filmie. Scena zaczyna się od fragmentu gorącego seksu między nieznaną kobietą a Ramonem Vegą, prawdopodobnie członkiem jakiegoś gangu handlującego narkotykami. Seks zostaje jednak brutalnie przerwany przez członków jamajskiego gangu. Kobietę początkowo oszczędzają, natomiast mężczyznę wieszają do góry nogami i wycinają mu serce. Nie kończą jednak rytuału voodoo, bo do apartamentu wpada zupełnie nowy, śmiercionośny przeciwnik. Z gracją zabija wszystkich przeciwników. Robi to, można powiedzieć, że klasycznie, krótkim ostrzem, włócznią, bronią energetyczną, wypalającą rany. Potem wiesza swoich przeciwników dokładnie tak, jak zrobili to z Vegą, i zdziera z nich skórę. Warto zapamiętać ten moment, gdy przed zabiciem ostatniego członka gangu Williego wyłącza kamuflaż, żeby pokazać się swojej ofierze. Ten swoistego rodzaju coming out sugeruje, że Predator należy do prastarej rasy wojowników (Yautja), a traktowanie go jako niebezpiecznego zwierzęcia jest dużym błędem. Warto jeszcze wspomnieć inną scenę z tej produkcji. Już kiedyś o niej pisałem, dlatego wspomnę jedynie o znakomitym montażu krzyczącego podczas walki króla Williego, którego zatrzymana w stopklatce twarz okazuje się jedynie martwym, zastygłym w desperacji wizerunkiem odciętej głowy (0:48:00).
Samotny Noland, „Predators” (2010), reż. Nimród Antal
Dobrze, że prócz wybranych do polowania pojawił się człowiek taki jak Noland (Laurence Fishburne), szalony na tyle, by przetrwać w łowieckim środowisku Predatorów. Kiedy zabiera zagubionych uciekinierów do swojej kryjówki i zaczyna opowiadać, o tym, co przeżył i kim są istoty polujące na tej dziwnej planecie, napięcie zaczyna tylko rosnąć. Z każdą chwilą Noland zdaje się mniej maskować. Często patrzy w bok na kogoś, kogo nie widać, zwraca się do niego, w końcu próbuje zabić, bo jego niewidzialny przyjaciel mu tak podpowiada. Śmierć Nolanda jest równie szalona, co sugestywna. Widzimy jego twarz oświetloną mdłym światłem z tunelu i czerwony celownik Predatora wędrujący po jego ciele, jakby szukał właściwego miejsca. Kiedy pada strzał, ciało Nolanda rozpada się na kawałki, a wśród krwi i mięsa zostawiających czerwoną poświatę dostrzegamy kosmicznego wojownika wraz z jego laserowym celownikiem, który celuje w nas.
Ciało Predatora we krwi, „Predator” (2018), reż. Shane Black
Scena z początku filmu, gdzieś około 7 minuty. Jest to pierwsze starcie z Predatorem, który awaryjnie wylądował na Ziemi. Podczas jednej z akcji wymierzonej przeciwko kartelowi narkotykowemu kapitan Quinn McKenna (Boyd Holbrook) natyka się w dżungli na otwartą kapsułę ratunkową. Znajduje w niej obcą krew, hełm i coś w rodzaju karwasza z zaawansowanym systemem obronnym. Ubiera go na przedramię i w tym momencie wraz ze swoim kolegą z oddziału słyszy coś w rodzaju charakterystycznego klekotania i niewprawnego jeszcze powtarzania ludzkich głosów, które Predator podsłuchał. Z jednego z drzew nagle zsuwa się okaleczone ciało jednego z żołnierzy. W tle muzyka zaczyna nawiązywać do tej legendarnej z produkcji Johna McTiernana, a wśród drzew pojawia się podświetlona od tyłu sylwetka kosmicznego łowcy chronionego przez znany wszystkim kamuflaż. Rozpoczyna się walka. Chociaż Quinn nie wie, jak obsługiwać broń obcego, udaje mu się go przypadkiem trafić. Predator na chwilę traci przytomność. Upada dokładnie pod zwisającymi z drzewa zwłokami, także dosłownie przeciętymi na pół strzałem Quinna. Krew wypływająca z jamy brzusznej ofiary ścieka na zakamuflowaną głowę Predatora, zwolna odsłaniając kształt jego głowy, a potem twarz. Kamera robi zbliżenie, a wtedy wojownik otwiera świecące oczy.
Coyle i Baxley – przyjaciele aż po grób, „Predator” (2018), reż. Shane Black
Najlepsza komediowa scena w produkcji, która może służyć także jako mocny negatywny argument przeciwko całemu filmowi. Żeby ją zobaczyć, trzeba dotrwać prawie do końca – 1:26:00. Super zmodyfikowany genetycznie Predator płonie, lecz nadal zacięcie walczy. Baxley (Thomas Jane) desperacko rzuca się na niego niemal jak dziecko, witając ojca, z tą jednak różnicą, że w ręce ma nóż. Zaczyna dźgać wroga na oślep. Przez szalejące płomienie widać fluorescencyjną krew. Predator jest jednak nadludzko silny i odrzuca Baxleya z taką siłą, że ten ląduje na pobliskim drzewie nadziany na jego urwany konar. Niemal ze zdziwieniem na twarzy patrzy na to, co wystaje mu z okolic splotu słonecznego, i chwyta zakrwawiony pal. Wydaje się, że jeszcze nie ma zamiaru umierać. Co na to koledzy? Są w szoku. Predator wciąż płonie, ale szaleje i zabija. Wszyscy rzucają się do szalonego ataku, żeby go pokonać, i na chwilę się im udaje. Przeciwnik spada w przepaść, jednak rani kolejnego członka grupy, którego ofiara Baxleya wyjątkowo poruszyła. Coyle (Keegan-Michael Key) upada pod drzewem na wprost Baxleya z rozerwanym brzuchem. Ma w nim dosłownie dziurę, z której wylewają się wnętrzności wraz z posoką. Żołnierzowi jednak żadna rana nie przeszkodzi w wykonaniu jakiegoś wzniosłego zadania dla grupy. Spogląda na ranę, a potem w górę, na trzęsącego się z bólu Baxleya, który wciąż nie umarł, chociaż z pewnością miał aortę brzuszną i kręgosłup w strzępach. Coyle kiwa do kolegi, a ten wyciąga broń, celując w niego. Coyle robi to samo. W tle gra dramatyczna muzyka. Chłopcy przez chwilę mocują się ze swoimi wycelowanymi gnatami, bo ciężko tak zabić kolegę, nieważne, jak wiele straciło się podrobów. W końcu w szerokim planie widzimy, że niemal równocześnie strzelają do siebie w imię samarytańskiego gestu skrócenia sobie wzajemnie cierpienia. Każdy z nich wydaje coś w rodzaju dramatycznego jęku i nareszcie umiera. Niesamowita scena prezentująca nadludzką wręcz odporność człowieka na ból i obrażenia. Sam Predator chciałby być tak wytrzymały i na dodatek bohaterski moralnie.
Bagno, „Prey” (2022), reż. Dan Trachtenberg
Poszukiwanie tej jednej jedynej sceny wartej zapamiętania w Prey okazało się wyzwaniem. Dopiero gdy obejrzałem film po raz drugi, uświadomiłem sobie, że przecież taki moment powinienem zauważyć już przy pierwszym seansie. Nic takiego się nie stało (poza jednym wyjątkiem), a to oznacza, że twórcy Prey zaprezentowali widzom wszystko, co już było, począwszy od zapierających dech plenerów, a skończywszy na sekwencjach walk. Zabrakło jednak scen wypełnionych metaznaczeniami, prócz tej jednej. Ale czy to aby nie kolejne oszustwo? Nawiązanie do produkcji McTiernana jest aż nadto widoczne, chociaż chciano za wszelką cenę ukryć tę inspirację. Główna bohaterka wpada do bagna i zaczyna się w nim topić. Im szybciej się porusza, tym bagno wciąga ją coraz głębiej. Desperacko próbuje rzucać toporkiem z liną w kierunku ogromnego skupiska korzeni, lecz nic to nie daje. W końcu, już prawie na granicy śmierci, udaje się jej zaczepić siekierzysko o jeden z korzeni i zacząć wyciągać z bagna. Jej ciało całe pokryte jest czarnym błotem, a im bliżej jest pozostałości wielkiego drzewa z rozłożystymi korzeniami, tym bardziej przypomina Arnolda Schwarzeneggera z pierwszego Predatora. Cała siła tej sceny trwa zaledwie chwilę i jest spowodowana reminiscencją. Niemniej jest to jedyny moment w Prey, który nie jest sztampowy i przewidywalny. To niemal paradoks, bo na to miano sceny najlepszej zasłużył moment inspirowany produkcją sprzed 35 lat i przez tak długi czas nic nowego Dan Trachtenberg nie był w stanie zaprezentować, a w poprzednich częściach serii jednak dało się coś wybrać? Nie działa to na korzyść Prey, produkcji, która jedynie udaje świeżą odsłonę serii.