Najbardziej NAPAKOWANE akcją filmy
„Commando” (1985), reż. Mark L. Lester
Na tle innych wybranych przeze mnie produkcji Commando zdaje się filmem wręcz nazbyt kultowym, lecz nie mogłem pominąć chociaż jednego dzieła z Arnoldem Schwarzeneggerem, ikoną kina napakowanego akcją do granic rozsądku. Nie wiem, czy ktoś kiedyś zwrócił uwagę na rzecz z pozoru bez znaczenia dla kina akcji – nazwisko głównego bohatera – John Matrix. „Matrix” (matricis) oznacza matrycę, wzór, macicę, macierz itp. A teraz znaczenie tego słowa połączmy ze sposobem prezentacji Arnolda Schwarzeneggera w jednej z pierwszych scen, kiedy kamera ujmuje jedynie detale – masywne buty, umięśnione ramię, piłę spalinową w jednej ręce, drugą podtrzymującą ścięty pień drzewa. Jest to wizualizacja herosa, wzoru bohatera, do którego wszyscy później będą się jedynie dostosowywać i go kopiować. John Matrix to jest przecież.
„Polar” (2019), reż. Jonas Åkerlund
Nic lepszego nie potrafię napisać o tym filmie niż to, co wymyśliłem kilka lat temu, że Polar idealnie łączy w sobie trzy konstytutywne dla kina eksploatacji elementy – kiczowatą pulpowość, niekiedy bezsensowną brutalność oraz seksizm. I gdyby postawić obok siebie Johna Wicka, którego również uwielbiam, oraz Duncana Vizlę (Mads Mikkelsen), Wick wypadłby jak nierozprawiczony kogucik dopiero aspirujący do bycia bohaterem pełnokrwistego kina eksploatacji. John Wick jest człowiekiem kultury, który brzydzi się dosadnością, a ja od kina eksploatacji oczekuję dosadności prezentowanej w japońskim stylu, czyli bez wszelkich hamulców. To jest w końcu sztuka i dlatego w ramach gatunku powinna się irracjonalnie ograniczać.
„Drapacz chmur” (2018), reż. Rawson Marschall Thurber
Znakomita większość filmów akcji nie bierze na siebie karkołomnych zadań psychologicznych w postaci rozważań, który z bohaterów jest dobry, a który zły i w jakich warunkach role mogłyby się odwrócić. A mimo tego czerpiemy z nich zadowalającą nas rozrywkę. Jeśli chodzi o napakowanie akcją, to Drapacz chmur spełnia to założenie doskonale. Jeśli chodzi o czytelne etycznie postaci, również. Z produkcją natomiast może być jeden problem. Widziałem ją dwukrotnie – raz w kinie, a raz w serwisie streamingowym i ten drugi raz nie robi już takiego wrażenia. A to oznacza, że Dwayne Johnson nie zdołał wykreować takiego bohatera jak np. Arnold Schwarzenegger w Commando, natomiast sama forma estetyczna Drapacza chmur robi wrażenie na wielkim ekranie i trzyma w napięciu jak rasowe kino akcji, w którym nie ma miejsca na dłuższe kwestie wygłaszane przez aktorów.
„Shaolin Soccer” (2001), reż. Stephen Chow
Jeśli pamiętacie sprzed lat serial anime emitowany w polskiej telewizji, to musicie zobaczyć Shaolin Soccer. Chociaż fanem piłki nożnej w dzieciństwie nigdy nie byłem, a i nie stałem się w dorosłości, to uwielbiałem wyczyny Kapitana Tsubasy i jego drużyny. Co oni potrafili zrobić z piłką! To była magia, kiedy ten mały, okrągły przedmiot zaczynał przypominać ognisty pocisk, a japońscy piłkarze latali za nim w powietrzu, jakby byli całkowicie odporni na ziemskie przyciąganie. Lata później Stephen Chow zdecydował się połączyć piłkarskie wyczyny z niegdysiejszej mangi z kinem kung-fu, i to w wydaniu nieco dowcipnych mnichów z klasztoru Shaolin. Co z tego wyszło na boisku – musicie zobaczyć. Z pewnością nie będziecie narzekać na brak akcji. Kolejne mecze z coraz silniejszymi drużynami wymagają od bohaterów coraz to nowszych połączeń umiejętności gry w piłkę i ekwilibrystyki kung-fu.
„Mission: Impossible – Fallout” (2018), reż. Christopher McQuarrie
Ten film znalazł się w tym zestawieniu przede wszystkim ze względu na wrażenia, jakie mi zapewnił. Nie piszę tego na wyrost ani nie przesadzam. Ogląda się go dosłownie na krawędzi fotela. To popis jednego aktora, któremu stara się dorównać cała reszta, a zwłaszcza Henry Cavill. Film jest ciekawie skonstruowany, bo już na samym początku, kiedy jest jeszcze spokojniej, twórcy przedstawiają widzowi plan akcji, a potem już nie ma nawet czasu się nad nim zastanowić. Produkcja idzie do przodu bez żadnego namysłu. Kolejne sceny akcji przewijają się nam przed oczami, aż docieramy do równie pełnego napięcia finału. Nie bez kozery we wstępie historii wiadomość dla Hunta zostaje ukryta w Odysei Homera. Droga, którą musi przejść, jest iście mityczna.