Filmy i seriale IDEALNE dla fanów FALLOUT
Większość z fanów postapokalipsy zapewne już wie, że Amazonowy eksperyment Fallout udał się zaskakująco dobrze, chociaż ten w fabule nie poszedł po myśli piewców nowego wspaniałego świata przyszłości. Serialu ani gry Fallout jednak dzisiaj by nie było, gdyby nie wiele filmów zwłaszcza z przełomu lat 70. i 80., które inspirowały twórców. Fani najnowszej produkcji Amazona spod znaku wojny totalnej, zwłaszcza ci młodsi, powinni na serio zainteresować się poniższym pakietem startowym postapokalipsy, który wprowadzi ich w ten fantasmagoryczny i złowrogi świat. Jestem pewien, że jeśli Fallout przypadł im do gustu, poniższe produkcje wciągną ich bez reszty, nawet te najstarsze, cechujące się zupełnie inną stylistyką i narracją.
„Chłopiec i jego pies”, 1975, reż. L.Q. Jones
Jeden z głównych tytułów filmowych, którym inspirowali się twórcy zarówno gier Fallout, jak i serialu, z tym że film Jonesa jest o wiele bardziej psychologiczny niż akcyjny. Ogólne założenia są jednak podobne, więc klimat fanom się spodoba, jeśli oczywiście nie znają tego tytułu. Amerykę pokrył radioaktywny pył. Zabrakło jedzenia, a ludzie zostali zmuszeni do przypomnienia sobie zachowań, których wstydziliby się jeszcze kilka lat temu. Wydaje się, że cywilizacja ostatecznie upadła. Katastrofa w filmie jednak nie została dokładnie zdefiniowana. W serialu jej również dotyczy pewien niezły twist. Niewątpliwe katastrofa była globalna i atomowa. To jednak aż tak ważne nie jest, bo fantastyka psychologiczna, taka jak ta w Chłopcu i jego psie, bazuje na analizie relacji głównego bohatera Vica z jego pupilem o sugestywnym imieniu Blood. W Fallout również mamy psa.
seria „Mad Max”
Nie będę jej dzielił, chociaż są w niej produkcje lepsze i gorsze. Jest jednak niezapomniany klimat, podobnie jak w Fallout. Na przykład Mad Max 2 jest jednym z najlepszych filmów drogi z gatunku dramatów postapokaliptycznych z elementami science fiction. Nie chodzi tylko o misternie zbudowany świat po wojnie nuklearnej za 2 miliony dolarów, ale o zestawienie elementów tak działających na wyobraźnię, że się ich nigdy nie zapomni – np. ubranie Maxa oraz turbina forda falcona GT, a gdzieś w tle Wez i Humungus. Wszyscy jak z klubu BDSM w latach 80. Tak więc do zbioru tak przyjemnych wrażeń zawsze będę powracał. Być może jako fan Fallout będę przypominał sobie postać ghula, postapokaliptycznego kowboja, albo rozmowę Lucy i Maximusa o wybuchającym penisie, którą prowadzili w osobliwej krypcie nr 4 wypełnionej mutantami.
„The Last of Us”
Fallout góruje nad The Last of Us m.in. dlatego, że demitologizuje i dekonstruuje wizerunek popkulturowy ghula, podczas gdy serial z Pedro Pascalem jest dość sztampowy, jeśli chodzi o potwory. Niemniej może się podobać i odpowiadać na naszą wrodzoną miłość do postapo. Dlaczego więc kochamy kino postapo? Bo z jednej strony zaspokaja ono naszą ciekawość, jaki faktycznie może być ten koniec, a z drugiej oswaja nas z nim, być może nawet ucząc, jak sobie wtedy poradzić, o ile w ogóle przeżyjemy. W kinie postapo zakładamy bowiem, że zawsze coś z naszego świata pozostanie, co będzie nośnikiem nowego życia. Oglądamy je więc z nadzieją, że nawet w obliczu końca wszystkiego przetrwamy. A poza tym lubimy oglądać, jak coś się od nowa buduje, tworzy, wręcz kreuje z niczego. W obu produkcjach będzie nas fascynowała również wizja drogi, odkrywania przyczyn apokalipsy. The Last of Us jest pod tym względem również gorsze, mniej kreatywne, zaskakujące, ale ciekawe, że kiedy oglądałem ten serial, a jeszcze nie znałem Fallout, czułem zupełnie inaczej. Nie mam jednak wątpliwości, że rola Joela w serialu jest dla Pedro Pascala kluczowa dla dalszej kariery i bardzo prawdziwa emocjonalnie, co wciąga widza w tę postapokaliptyczną podróż. Mam jednak wątpliwości, czy artyzm w sztuce filmowej polega na kopiowaniu ujęć z gry. Tych kopii było stanowczo zbyt dużo, przed czym Fallout zręcznie uciekł, tworząc, interpretując, a nie wykonując mało kreatywne szablonowe ujęcia.
uniwersum „Planety małp”
Nie mam wątpliwości, że całe uniwersum się spodoba fanom Fallout, ale jest pewien element, na który powinni zwrócić szczególną uwagę – upływ czasu i połączone z nim dążenie ludzkości do samozniszczenia. W Fallout owo unicestwienie miało szczególny charakter, gdyż było racjonalne i opracowane marketingowo. W Planecie małp zaś było albo przypadkiem natury czysto ewolucyjnej, albo celowym działaniem, żeby kogoś z ludzi jednak ocalić z wiedzą, która da szansę na odbudowę cywilizacji. Bez żalu opuszczałem XX wiek – mówił George Taylor (Charlton Heston) podczas nagrywania ostatniej wiadomości do dziennika pokładowego. Zaraz potem poszedł spać. Obudził się w kolejnej wersji swojego świata.
„Człowiek Omega”, 1971, reż. Boris Sagal
We wszystkich wersjach tej produkcji najlepszy jest początek, no może pierwsze 30 minut. To osamotnienie bohatera i pusty, tajemniczy świat, wypełniony ukrytymi potworami, zupełnie jak ten w Fallout. Być może zabrzmi to niesprawiedliwie, lecz najlepsze z całego filmu jest pierwsze 30 minut. Podobnie niezły suspens jest obecny zarówno w Człowieku Omega, jak i jego późniejszej wersji pt. Jestem legendą. Obydwie produkcje po mistrzowsku skonstruowały niespiesznie rozwijające się napięcie bazujące na przedstawieniu tego, o czym niejednokrotnie marzymy w czasach powszechnej globalizacji, korków i zatłoczonych ludźmi chodników. Robert Neville (Charlton Heston, Will Smith) – ostatni człowiek w wielkim, pustym mieście, z dostępem do wszystkiego, czego tylko będzie chciał, co jednak w świecie po katastrofie biologicznej okazuje się całkiem zbędne. Przestaje więc tego chcieć i pragnie tylko ponownie znaleźć się wśród ludzi.
„Ucieczka Logana”, 1976, reż. Michael Anderson
Michael York kojarzy mi się przede wszystkim z historią o muszkieterach, a nie kinem science fiction. I faktycznie, raczej się nie myśli o tym aktorze w kontekście tego typu kina, nie mówiąc już o postapokalipsie. Ucieczka Logana jednak z pewnością przypadnie do gustu fanom Fallout, ze względu na podobny model dojrzewania głównego bohatera – od nieświadomości i beztroskiego życia w kapsule, aż do wyjścia na zewnątrz i uświadomienia sobie, jaki jest świat po wojnie. Od razu przypomina się sielankowe życie w krypcie i nienawistny świat na zewnątrz, który ma ze społecznością krypciarzy więcej wspólnego, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Nie mogłem się oderwać od pełnej napięcia fabuły i pamiętnej atmosfery lat 70. tej produkcji. York zaś z powodzeniem mógłby zagrać np. Luke’a Skywalkera, ponieważ jego umiejętności aktorskie w latach 70. były o wiele lepsze niż u Marka Hamilla. Logan jest trochę jak futurystyczny Quatermain na nowo odkrywający postapokaliptyczne otoczenie.
„Aleja potępionych”, 1977, reż. Jack Smight
Pisałem kiedyś tekst dla fanów motoryzacji w kinie science fiction, w którym wspomniałem o landmasterze, 12-kołowej amfibii i transporterze w jednym. Była to zapadająca w pamięci konstrukcja. Szkoda, że się nie przebiła się do grona tych kultowych pojazdów. Seria Fallout raczej nie słynie z postapokaliptycznej motoryzacji, jak chociażby Mad Max. Aleja potępionych jednak jest produkcją, z której wojownik szos czerpał motywy i je rozwinął do poziomu kultowego. Mało kto już chyba dzisiaj kojarzy ten film, a jeszcze mniej widzów wie, że to luźna adaptacja powieści Rogera Zelaznego. Nie wiem, jak młodsze pokolenie odniesie się do sfery estetycznej, gdy potwory wklejało się na taśmę filmową, ale mam nadzieję, że docenią chociaż ten suspens filmu drogi, który Jack Smight stworzył niewielkimi środkami, lecz wielkim sercem do postapokalipsy. Czekam z niecierpliwością na dobry remake albo ekranizację powieści Zelaznego.
„9”, 2009, reż. Shane Acker
Niesamowity świat postapo wykreowany przez Shane’a Ackera i Pamelę Pettler. Oprawa wizualna i sam pomysł rekompensują nawet zbyt skąpe dialogi. Niesamowity jest sam pomysł, żeby spojrzeć na ludzką zagładę z punktu widzenia lalek, czyli ludzkich tworów, którym została cała przyszłość do zagospodarowania. Nieklasyczny jest również antagonista – mechaniczny, technokratyczny, pozbawiony emocji, piewca zagłady, niczym wykonawca ostatniej woli ludzi, żeby nikt i nic po nich nie przetrwało, bo jako gatunek byli skażeni autodestrukcją. Animację ogląda się niemal jak film aktorski. Niestety nie był on sukcesem finansowym. Zarobił zaledwie 48 milionów przy 30 milionach kosztów, dlatego nie powinno się o nim zapomnieć.
„Ostatni brzeg”, 1959, reż. Stanley Kramer
Jeśli mówimy o Fallout, nie można zapomnieć o latach 50., a wtedy w USA panowała dziwna atmosfera. I co gorsza, to wcale nie jest fikcja. Fallout napiętnował tę rzeczywistość, zakłamaną niemal jak świat Orwella. W tych czasach kręcono filmy histerycznie antykomunistyczne i histerycznie umoralniające, aż trudno uwierzyć, że Stany Zjednoczone były wtedy już państwem kapitalistycznym. Ostatni brzeg jest przykładem takiego nieco śmiesznego, lecz skłaniającego do namysłu kina. Pewnie niektórych z was będą śmieszyć gra aktorska i psychologiczna maniera bohaterów. Wydaje się, że tak ludzie w obliczu zagłady nie mogliby się zachować. Wszystko to jest nazbyt teatralne, a społeczeństwo czyste, bo inne być nie mogło. Amerykanie musieli pokazać Rosjanom, że nawet w obliczu końca, zachowują się jak grzeczne dzieci w katolickiej szkole. Dzięki tej produkcji można jednak zweryfikować, jak blisko serial Fallout był tamtego świata, który swoją dwulicowością musiał doprowadzić świat do zagłady.
„12 małp”, 1995, reż. Terry Gilliam
A na koniec jeden z bardziej znanych filmów SF, lecz chciałbym o nim napisać w kontekście krypty, która przypomina oddział szpitala psychiatrycznego, w którym zamknięto np. Lucy z Fallouta. To wszystko mogło się jej przecież wydawać, jak wydawało się nam, że wojna została spowodowana przez Chiny. Miłośnicy 12 małp zapewne znają hipotezę, że podróże w czasie Cole’a mogły być jedynie efektem działania jego chorego umysłu. Wiele na ten temat napisano, dowodząc na podstawie analizy fabuły, że jednak to nie urojenie jest podstawą świata przedstawionego. Podobny wniosek można jednak sformułować już na podstawie ogólnej analizy twórczości Gilliama. Nawet jeśli Gilliam chwilami wprowadzał typowe poznawcze wątpliwości do filmu, znając jego twórczość, ze sporą dozą pewności można stwierdzić, że nigdy w swoich dziełach nie pokusił się na tak szerokie podważenie motywacji bohatera poprzez uczynienie z jego motywacji chorobowego urojenia. Zawsze starał się balansować na tej cienkiej linii między rzeczywistością i nierealnością. Szpital psychiatryczny pokazany w 12 małpach jest namacalny w swoim zezwierzęceniu, podobnie jak krypty, każda inna, każda inaczej skrzywiająca ludzkie życie.