search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

BROŃ SIĘ, KINO! Historia i rola oręża w filmie

Jacek Lubiński

30 września 2020

REKLAMA

Nóż

<em>Bękarty wojny<em> 2009

Fakt, że z noża zrobić można coś więcej niż tylko wbijający się w podświadomość gadżet, udowodnił chociażby Sidney Lumet w swym arcydziele 12 gniewnych ludzi, gdzie jego pojawienie się dosłownie wywraca scenę do góry nogami. Niemniej filmowe noże z reguły nie zapadają w pamięć – po prostu są. Do napędzenia akcji wystarczy wszak zwykły kuchenny siekacz codziennego użytku, z jakim paradowała chociażby Laurie Strode (i jej nemezis) w Halloween czy zagubiona Rosemary u Polańskiego (który debiutował przecież Nożem w wodzie), a ostatnio także dziewczyna niewidzialnego człowieka. Jako pierwsza, a czasem i ostatnia linia obrony dostępna każdemu człowiekowi bez względu na zawód, płeć, wyznanie czy kolor skóry, nóż stanowi podstawowe narzędzie zbrodni w kryminałach, standardowe wyposażenie wszystkich szanujących się gangsterów i innych szemranych typów oraz klasyczne zaopatrzenie wnętrza horrorowych domostw. Bywa też, że noże służą za element jawnie komediowy, jak w tej niezapomnianej przygodówce:

Kino nie byłoby przy tym tym samym medium, gdyby przez te wszystkie lata nie dodało tu troszkę od siebie. A idąc na noże z dużym ekranem, zwyczajnie nie można pominąć bardzo charakterystycznego scyzoryka pewnego jegomościa – i nie, bynajmniej nie mam tu na myśli korzystającego ze szwajcarskiej myśli technicznej MacGyvera…

Rambo, John J. – weteran wojny wietnamskiej i ostatni sprawiedliwy Amerykanin z przytupem wkroczył w objęcia X muzy na początku lat 80., by pod koniec tej dekady być już ikoniczną, wkurzoną mordą wojennego kina akcji, które na przeróżne sposoby rozliczało się z krwawą przeszłością i dopełniało propagandy ówczesnej teraźniejszości (czy ktoś jeszcze pamięta, że część trzecia zadedykowana została dzielnemu narodowi afgańskiemu, który służył USA w walce z ZSRR?). Rambo wszedł do małej miejscowości (i naszych żyć) z nie byle kozikiem u boku, bo z prawdziwym nożem przetrwania, bez którego być może nie byłby nagi jak samurajowie bez katan, ale na pewno nie byłby kompletnym bohaterem popkultury.

<em>Rambo II<em> 1985

Rzeczonego noża nie było na kartach powieści służącej za podstawę dla filmu – stworzony został specjalnie na potrzeby Sylvestra Stallone’a, którego nóż prowadzi wpierw prosto do więzienia, a następnie pomaga mu przetrwać w leśnej głuszy (to z jego pomocą tworzy sobie m.in. ubranie i konstruuje pułapki). I tak też przedmiot, ochrzczony później nazwiskiem swojego właściciela, został zaprojektowany – jako niezawodny zestaw do survivalu. Za jego powstanie odpowiadają Jimmy Lile i Gil Hibbens, którzy brali udział przy tworzeniu oryginalnej trylogii. Gdy Lile zmarł kilka lata po premierze Rambo III, Hibbens przejął po nim pałeczkę przy okazji części czwartej, do której stworzył całkowicie nowe, już nie tak charakterystyczne ostrze, przypominające bardziej maczetę aniżeli nóż.

Natomiast pierwotny, stylizowany nieco na myśliwski nóż Rambo zwraca swoją uwagę zarówno wielkością, jak i swoistą agresywnością, której nadaje mu uroczy zestaw ząbków, jakie w teorii potrafią przeciąć większość przedmiotów wykonanych przez człowieka, o nim samym nie wspominając. Co ciekawe, nóż ten został pozbawiony trzpienia, a jego ostrze kończy się dopiero na uchwycie. Sam uchwyt jest natomiast pusty w środku, kryjąc wewnątrz mini kompas, zapałki, linkę oraz zestaw haczyków wędkarskich. Wodoodporny i wykonany ze stali nierdzewnej, posiada również dwa otwory w osłonie, które rozszerzają jego możliwości. Taki przybornik szybko stał się najlepszym przyjacielem Rambo, który używał go także do rozpalania ognia oraz jako włóczni, w przeciągu wszystkich trzech odsłon niejednokrotnie potwierdzając jego skuteczność oraz moc prostoty.

Sylvester Stallone z twórcą noża Jimmy Lileem

Wielofunkcyjność i niepodważalny charakter noża Rambo zapewniły mu pozafilmową sławę. Na tyle dużą, że Hibben wraz ze stojącą za replikami filmowych broni firmą United Cutlery zdecydowali się na produkcję jego oficjalnych kopii. Wariacji oraz podróbek tychże przez lata od premiery Pierwszej krwi narosło zarówno w kinie, jak i w rzeczywistości tyle, że dziś możemy śmiało pisać o specjalnym podgatunku noży stylizowanych na broń Johna Rambo (patrz choćby: kozik Arnolda w Commando). Mało która filmowa broń, nie tylko biała, może pochwalić się podobnym statusem.

Drugim typem noża, któremu warto poświęcić trochę literek, jest tak zwany motylek aka balisong (nie mylić z mieczem motylkowym). Ten już autentycznie prawdziwy, ergo niebędący wymysłem filmowców przedmiot, wpisuje się w kategorię kieszonkowych i składanych przyjemności, a powstał z prostą myślą przewodnią, jaką jest walka (choć jego rodowód do dziś pozostaje niejasny). Wywodzący się z Filipin, gdzie od kilkuset lat jest prawdziwym stylem życia i ma znaczenie wręcz religijne (otwarty nóż symbolizuje trzy wierzchołki trójkąta oznaczające Niebo, Ziemię i Wodę), z czasem przedostał się do innych krajów, rozpropagowany w półświatku głównie ze względu na swoją lekkość, niewielkie rozmiary oraz efektowność. Ta ostatnia wydaje się jego największym atutem.

John Travolta w <em>Bez twarzy<em> 1997

Jak mało który nóż balisong zapracował na swoją nazwę, która w dosłownym tłumaczeniu oznacza „śpiew motyla”. Nie sztuką jest więc walka tym typem broni, ale jej dobycie i wprawne rozłożenie w kilku szybkich ruchach, które odpowiednio dobrze wykonane mogą samoistnie zdeprymować przeciwnika. Wymagają jednak dużej wprawy i wielu ćwiczeń – co dobrze pokazują niezręczne przykłady użycia motylka w Goonies i Upadku Joela Schumachera. Sam dobrze pamiętam swoje pierwsze próby opanowania tego noża – wpierw poharatałem sobie rękę, a potem w przepięknym stylu wypuściłem go w powietrze i bezradnie obserwowałem jak w zwolnionym tempie wbija się w nogę kolegi, który do dzisiaj posiada w bucie dodatkowe miejsce na zaskórniaki. Także pamiętajcie – życie to nie film. A ten, co dziwić nie powinno, z balisonga zrobił solidny użytek, nawet jeśli niemający startu do wspomnianego wyżej kindżała Rambo. Jest on głównie sprowadzony do roli efektywnego tła, gdzie używają go różne typy zwyroli i pomagierów spod ciemnej gwiazdy.

Trudno zatem jednoznacznie stwierdzić, czy film przyczynił się do popularności tego typu noża, czy też popularność noża zapewniła mu miejsce w filmie. Na pewno jednak ruchomy obraz pomógł rozpropagować go nad Wisłą za sprawą wielu hitów VHS, takich jak: Ulice w ogniu, Karate Kid II, Outsiderzy, New Jack City, Szalony Jackson, Zabójcza broń 4 czy w końcu wspomniany już Amerykański ninja, którego główny bohater w wolnej chwili bawi się właśnie balisongiem (najwyraźniej zgubił gdzieś jojo). Swoje pięć minut sławy motylek zyskał wraz z latami 80., a ja sam pierwsze spotkanie z nim zanotowałem dzięki seansowi Wielkiej draki w chińskiej dzielnicy, w której to Kurt Russell zostaje modelowo zaatakowany na lotnisku za pomocą balisonga i pałki teleskopowej. Aczkolwiek już wcześniej dostrzec go można było u boku Charlesa Bronsona w 10 minut do północy, a w latach 70. pojawił się w kilku włoskich giallo. Trudno przy tym wskazać jego debiut na dużym ekranie, choć przypuszczalnie miało to miejsce w latach 50., kiedy nawet w ojczyźnie balisonga powstał film pod takim tytułem (a obecnie trwają końcowe prace nad niezależnym dokumentem Way of the Balisong).

Chloë Moretz w <em>Kick Ass<em> 2010

Z innych ważnych epizodów trzeba wymienić z pewnością: Bez twarzy, gdzie motylkowi i jego użyciu poświęcono istotny wątek, Mumię z końca lat 90., z popisówką Brendana Frasera, Godzinę zemsty, w której krocze Mela Gibsona jest bliskie „zamotylkowaniu”, Casino Royale, w którym Le Chiffre udowadnia dużą praktykę tego noża, Kick Ass i Hit-Girl w akcji, Pacific Rim oraz dwie wersje Punishera (1989 i 2004), z których humorystycznym akcentem wyróżnia się zwłaszcza ta druga, zwieńczona dużą rozpierduchą. Lecz odpowiedź na pytanie, czy kino byłoby uboższe bez motylka, pozostawiam już w gestii widowni.

Nunczako

Inaczej nûchiku – to japońska broń obuchowa sklecona z dwóch pałek połączonych łańcuchem lub kawałkiem liny (dawniej wykonywanej z końskiego włosia). Jej odmianą jest trójczłonowy sansetsukon. Pochodzi z Okinawy, gdzie było używane do obrony w trakcie okupacji. Według legendy powstało z elementów cepa do młócenia ryżu, chociaż bardziej prawdopodobne jest, że była to kopia już istniejącej chińskiej broni – najpewniej changxiaobang z klasztoru Shaolin, czyli długiego kija, do którego końcówki przymocowany jest na dokładnie tej samej zasadzie krótki pręt. Inna wersje mówią też, że stworzono je albo z mocowania dla koni (muge), albo z drewnianej kołatki służącej do oznajmiania zagrożenia (hyoshiki). Jakby nie było, geneza oraz nazwa przedmiotu pozostają tajemnicą.

Bruce Lee w <em>Wejściu smoka<em> 1973

Przez dziesięciolecia nunczako pozostawało zresztą niezbyt popularne ze względu na jego słabe strony. Mało efektywne w starciu z większym orężem i jednocześnie wymagające od użytkownika o wiele więcej wprawy oraz umiejętności w jego posługiwaniu się. Dlatego też szybko stało się przede wszystkim bronią treningową, dzięki której można było wyćwiczyć sobie refleks, szybkie ruchy i posturę przydatne w różnorakich sztukach walki. I zapewne tak by już pozostało, gdyby nie kino, a konkretniej fenomen jednej z jego gwiazd.

Tą gwiazdą jest oczywiście Bruce Lee, który w słynnym Wejściu smoka powalił na kolana cały świat swoimi możliwościami, jakie obejmowały również nunczako (widać je nawet na plakatach). W tym filmie, a potem także we Wściekłych pięściach, aktor zaprezentował iście mistrzowskie parady tej fascynującej broni, która ani wcześniej, ani później nie wyglądała już tak kozacko, jak właśnie w rękach Bruce’a. Aczkolwiek naturalną koleją rzeczy na nim się nie skończyło.

Nunczakami wymachiwali więc także Jackie Chan, Sonny Chiba i inni aktorzy azjatyckich nawalanek oraz na przykład Tyler Durden w jednej ze scen kultowego Podziemnego kręgu, Jonathan Brandis u boku Chucka Norrisa w Kumplach (1992), Donnie Yen w Powrocie legendarnej pięści (2010), Jason Scott Lee w biografii Lee pod tytułem Smok: historia Bruce’a Lee (1992), inspektor Clouseau w swoich nieśmiertelnych pojedynkach z Cato w serii o Różowej Panterze, Jay Chou w Green Hornet 3D, bohaterowie serialu Iron Fist oraz Michelangelo w kilku różnych, także animowanych wersjach Wojowniczych Żółwi Ninja, tym samym popularyzując je wśród młodzieży.

Do dzisiaj pamiętam doskonale duży, acz krótki szał na straganowe wersje nunczako tuż po ustrojowym przewrocie. Stało się ono na tyle chodliwe, że szybko zasiliło szeregi kibolskich ustawek, wskutek czego ostatecznie zostało zaliczone do „narzędzi i urządzeń, których używanie może zagrażać życiu lub zdrowiu” i zakazane pod koniec milenium. Nie tylko zresztą u nas nunczako wywołało sporo kontrowersji i stało się nielegalne – podobnie jest w Norwegii, Kanadzie, Hiszpanii, Chile oraz Rosji. Z kolei Wielka Brytania zaczęła w pewnym momencie cenzurować jego obecność w Żółwiach (którym notabene z czasem zmieniono także i nazwę na bardziej przyjazne Teenage Mutant Hero Turtles) oraz w innych filmach.

Jest to o tyle ciekawe, że o ile nunczako może faktycznie wyrządzić krzywdę (a co nie może?), o tyle generalnie można je porównać do noża motylka, czyli fajnie wygląda, ale jest mało praktyczne i potrzeba wielu lat ćwiczeń, aby stać się nunczakowym zabójcą zagrażającym społeczeństwu. Operując nunczakiem jesteśmy bowiem w pierwszej kolejności sami narażeni na obrażenia. Z tego też powodu amerykańska policja, która na fali popularności wyczynów Bruce’a przez dekady usiłowała ujarzmić nunczako w ramach narzędzi do „kontrolowania tłumu”, ostatecznie zrezygnowała z niego na rzecz taserów.

Obecnie przedmiot ten nie przestaje szokować co bardziej wrażliwych, lecz stanowi już tylko atrakcję dla najlepszych adeptów szkół sztuk walki oraz kinomanów, którzy nunczako mogą oglądać głównie w takich właśnie filmach oraz ich parodiach – jak Black Dynamite (2009), cykl Kung Fu Panda (2008-16) lub Kung Pow: Wejście wybrańca (2002), w którym bohater tworzy nunczako z kawałka szmaty i… dwóch susłów. Z innych wariacji na ten temat nie można też pominąć Stephena Chow, który w God of Gamblers II (1990) nunczako robi sobie z dwóch przepychaczy do kibla oraz wersji kiełbaskowej z Ban jin ba liang (The Private Eyes; 1976), po latach w nieco innej formie powtórzonej w Wojowniczych Żółwiach Ninja II  (1991) oraz w niemieckiej serii komediowej Knallerfrauen (2011). I trzeba przyznać, że ten komediowy potencjał nunczaka wydaje się obecnie przysłaniać jego lata chwały. O tak:

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA