search
REKLAMA
Artykuł

American Film Festival 2012

Tekst gościnny

25 listopada 2012

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Ameryka rządzi (we Wrocławiu)

 

Autorem relacji jest Adam Osiński.

 

Jakie jest kino amerykańskie, widzimy przez cały rok. Ale Stowarzyszenie Nowe Horyzonty ma ambicję odkrywania nowych twórców, którzy filmy kręcą (jeszcze) według własnego gustu, a nie pod kuratelą wielkich wytwórni. Efekty można było obejrzeć w sekcji Spectrum podczas trzeciego American Film Festival.

Wrocławskie Kino Nowe Horyzonty przy ulicy Kazimierza Wielkiego, którym od ponad dwóch miesięcy zarządza Roman Gutek (wcześniej był to popularny Helios), w połowie listopada wyraźnie odżyło. Festiwal filmów amerykańskich nie jest tak rozbudowany jak odbywający się w wakacje T-Mobile Nowe Horyzonty (seanse AFF odbywały się w pięciu salach, choć w obiekcie jest ich dziewięć), ale kinomanów było co niemiara.

W sekcji Spectrum, czyli panoramie kina amerykańskiego z ostatniego roku, pokazano 16 filmów, z czego zobaczyłem prawie połowę. Biorąc pod uwagę skalę produkcji w USA, wyciąganie przeze mnie ogólnych wniosków na temat tamtejszej kinematografii byłoby niepoważne, ale da się zauważyć w prezentowanych filmach temat, któremu twórcy poświęcają najwięcej uwagi. To relacje jednostki z drugim człowiekiem i – szerzej – z otoczeniem. Ludzie w tych obrazach boją się bliskości, są delikatni, neurotyczni, nieprzystosowani do życia w związku lub społeczeństwie.

Taki właśnie jest bohater filmu braci Duplass, Jeff wraca do domu (Jeff Who Lives at Home, reż. Mark i Jay Duplass), który przesiaduje całe dnie na kanapie. Jeff nie ma pracy, przyjaciół, dziewczyny, ale ma ulubiony film – Znaki. Dzięki planszy na początku filmu poznajemy jego credo: wszystko we wszechświecie jest połączone – jeśli ujrzysz znaki, podążaj za nimi, a odkryjesz swoje przeznaczenie. Jeff czekał na jakiś znak aż 30 lat, gdy pewnego dnia zadzwonił telefon i w słuchawce padło pytanie o Kevina. Zwykła pomyłka, ale Jeff odczytuje to inaczej i porzuca marazm. W trakcie jednodniowej przygody na nowo odnajdzie siebie, pomoże bratu uratować małżeństwo, a nawet okaże się lokalnym bohaterem. Sposób myślenia Jeffa, z początku śmieszny i niedorzeczny, przynosi same korzyści, krętymi drogami, w których nie brakowało ślepych uliczek, prowadzi do happy endu. Czyżby twórcy wierzyli w przeznaczenie i znaki? Myślę, że nie, że zadecydował zbieg okoliczności, ale jakie ma to znaczenie, skoro doprowadził do szczęśliwego końca. Film braci Duplass nie omija pewnych pułapek, bo założoną ideą przypadku próbuje się tutaj rozwiązać fabularnie bardziej zawiłe problemy, jednak ogląda się go przyjemnie. Na ekranie – jako matka – bryluje też Susan Sarandon, zaintrygowana tajemniczym wielbicielem z pracy. Twórcy i w tym epizodzie rozwijają temat przypadku. Sharon, podobnie jak jej syn, zaryzykuje i dobrze na tym wyjdzie.

 

Bracia Duplass, znani przedstawiciele niezależnego kina „made in USA”, wyprodukowali też film, który na AFF zdobył nagrodę publiczności – Na własne ryzyko (Safety Not Guaranteed, reż. Colin Trevorrow) i w którym Mark zagrał jedną z głównych ról.

Kenneth żyje we własnym świecie i nie dopuszcza do niego nikogo. Jednak pewnego dnia zamieszcza w gazecie ogłoszenie: poszukuje partnera do odbycia podróży w czasie. Wiadomość odczytuje dziennikarz Jeff, który podczas kolegium redakcyjnego proponuje świadome połknięcie haczyka i stworzenie reportażu. Do pomocy otrzymuje dwójkę stażystów, Arnaua i Darius, która zgłasza się na ochotnika, by odegrać rolę przed Kennethem.

Postaci w tym filmie są nieźle rozrysowane – na pierwszym planie są ci najbardziej poranieni, czyli Darius i Kenneth. On odnajduje w niej bratnią duszę, dopuszcza do swego świata, zdradza historię o budowie wehikułu czasu, przeprowadza treningi do wykonania zadania, zwierza się z tajemnic. Ona odpłaca się tym samym – w dzieciństwie straciła matkę, czuje się winna, zaczyna rozumieć Kennetha i autentycznie angażuje się w przygotowania do misji. Ale cały czas gra przecież na dwa fronty – zbiera materiał do reportażu. Na drugim planie film podejmuje temat moralności mediów.

 

Mimo to Na własne ryzyko to film zabawny, zrobiony z polotem. Głównym źródłem humoru są fobie Kennetha oraz przygotowania do podróży w przeszłość: proces budowy wehikułu, o którym się mówi, ale nikt go nie widzi, a także trening fizyczny. Obok tego obserwujemy próbę przekroczenia granicy nieśmiałości przez stażystę Arnaua i przemianę cynicznego redaktora Jeffa.

Ten film przypomina mi świetny Restless Gusa Van Santa. Tam dziewczynę czeka nieuchronna śmierć i razem z kolegą stawia jej czoła poprzez naigrywanie się z niej. To ich sposób na oswojenie przykrej sytuacji. W nagrodzonym na wrocławskim festiwalu filmie poranieni bohaterowie odcinają się od rzeczywistości niemal dosłownie – przygotowują się do jej opuszczenia. Może zdołają zmienić przeszłość i powalczą o lepsze jutro. Z drugiej strony – odnajdują siebie, więc po co uciekać?

Jedną ze scen filmu jest odrzucenie propozycji wspólnego życia, złożonej przez mężczyznę. Podobna sytuacja stała się punktem wyjścia dla historii stworzonej przez Michaela Mohana w Dobrej partii (Save the Date, reż. Michael Mohan). Wokalista Kevin oświadcza się podczas koncertu, lecz publiczne upokorzenie oznacza koniec związku. Kevin to przeciwieństwo postaci z innych obrazów – utrzymuje się dzięki śpiewaniu w kapeli, stać go na własny dom, dziewczyna właśnie się do niego wprowadziła, ma zamiar założyć rodzinę. I nagle wszystko wali, bo bez Sary w domu pusto, a śpiewanie nie daje przyjemności. Sara boi się odpowiedzialności, chce kontynuować swoje beztroskie życie – a tu nagle ktoś oczekuje od niej deklaracji, która ma rzutować na przyszłość. To dla niej za wiele, dlatego się wycofuje. Nawiązana znajomość z Jonathanem szybko zaczyna jednak dążyć w podobnym kierunku, lecz tym razem ucieczka nie będzie możliwa. Film urywa się w kluczowym momencie, podobnie jak pokazywany niedawno na polskich ekranach inny przedstawiciel młodego kina amerykańskiego, czyli Siostra twojej siostry (Your Sister’s Sister, reż. Lynn Shelton).

 

Dobra partia nie wytrzymuje jednak porównania z filmem Lynn Shelton, gdyż za dużo tu schematów. Takiej wady pozbawione są za to Rozstania i powroty (Leave Me As You Found Me, reż. Adele Romanski), jeden z lepszych filmów na AFF. Poprzednie dzieła były rozpisane na wielu bohaterów, natomiast kameralny obraz nakręcony przez ośmioosobową ekipę na terenie Parku Narodowego Sekwoi w Kalifornii to historia jednej pary. To właśnie przyroda oraz Erin i Cal zawłaszczają ekran. Z rozmów dwójki bohaterów dowiadujemy się, że tydzień wcześniej wrócili do siebie. Z dala od miejskiego zgiełku próbują odnaleźć utraconą miłość, na nowo nauczyć się bycia razem. Tymczasem autor zdjęć serwuje nam malownicze obrazy drzew, pośród których dostrzegamy także niedźwiedzia. Erin i Cal w dalszej części słyszą zwierzę, co wzbudza w nich niepokój. Jednak twórcy wcale nie rezygnują z prosto nakreślonego planu, strach bohaterów znajduje bowiem ujście w słowach: na wierzch wychodzą skrywane urazy. Z tego filmu wyłania się obraz męskiego odpowiednika Sary z Dobrej partii. Cal boi się wiązać przyszłość ze swoją partnerką, a ciężar odpowiedzialności za ich nieudane relacje zrzuca na Erin.

 

W Dziewczynie w masce lisicy (White Fox Mask, reż. Ricky Shane Reid) to mężczyźnie zależy na zbudowaniu trwałej relacji z kobietą. Ten rwany film jest rejestracją spotkań Vivienne i Federica z jego punktu widzenia, co dodatkowo podkreśla praca kamery podążającej za mężczyzną. Ów zabieg niestety zawodzi, brak tu maestrii na miarę Wkraczając w pustkę Gaspara Noego. Bohaterowie tego słabego filmu są nijacy, spotykają się tylko po, żeby nagle się rozstać, co za każdym razem inicjuje dziewczyna. W tym obrazie to ona jest wycofana, ale nie stoi za tym żadna psychologiczna motywacja. Jej banalne stwierdzenia typu „Jestem nieśmiała” czy „Czasami po prostu tak się dzieje” ujawniają miałkość filmu.

Ricky Shane Reid wprowadza elementy na granicy jawy i snu. Federico widzi, że Vivienne została porwana, i rzuca się w pogoń. Trafia do lasu zamieszkałego przez dziwne postaci, w tym tytułową dziewczynę, która prowadzi tajemnicze rytuały nad ciałami zmarłych towarzyszy. Kolejnym z nich jest sam Federico – wykorzystany i porzucony. Femme fatale? Zdecydowanie tak. Jednak ten motyw mocniej uderza w Zabójczym upale (Sun Don’t Shine, reż. Amy Seimetz). Organizatorzy AFF napisali, że Crystal i jej chłopak Leo przypominają nieco Holly i Kita z Badlands Terrence’a Malicka. Tyle że ci bohaterowie przemierzali Amerykę, a śmierć z ich rąk zbierała żniwo jak popadnie, tak wyrażali swój bunt. Film Amy Seimetz ma podłoże w filmie noir z lat 40., ale redefiniuje jego warunki. Tutaj nie ma czerni, bieli i światłocienia – kadry skąpane są w słońcu. Kolejne novum – gdy film się zaczyna, morderstwo jest dokonane. Teraz trzeba ukryć ciało. Uwagę zwraca konstrukcja tego dzieła – cała intryga ujawniana jest widzowi stopniowo. Wyłania się z niej obraz nieszczęśliwej kobiety, która na zadane krzywdy nie potrafi już reagować inaczej niż histerią i agresją.

Dla Crystal nie ma już ratunku. Ale pomoc przychodzi do Troya, tytułowego bohatera filmu Grubas rządzi (Fat Kid Rules the World, reż. Matthew Lillard). Chorobliwie otyły nastolatek jest nieakceptowany przez rówieśników. Pewnego dnia po szkole – raczej pod wpływem impulsu – wchodzi pod koła nadjeżdżającego autobusu. Wtedy pojawia się Marcus – uciekinier z domu, wygnaniec ze szkoły i z zespołu rockowego. Ten charyzmatyczny zawadiaka wietrzy interes nie tylko w ocaleniu życia grubasowi, ale i w kontynuowaniu tej niecodziennej znajomości. Mimo to Troy dostaje szansę – w końcu odchodzi od komputera i nawiązuje kontakt z żywymi ludźmi. A nawet zostaje muzyczną gwiazdą osiedla.

 

Ten film to kolejne odkrycie AFF. Wśród znakomicie nakreślonych i odegranych postaci nastolatków jest jeszcze jedna – drugiego planu – o której trzeba wspomnieć. To ojciec Troya, stanowczy ochroniarz i pasjonat sportu, który ubolewa nad ułomnością syna. Chciałby go zmienić, ale nie za wszelką cenę; zbyt kocha dziecko, by terrorem wymusić zmianę trybu życia. Dlatego gdy pojawia się Marcus, przyzwala na ryzykowną znajomość, a nawet sam angażuje się w muzyczny rozwój syna. Niech ten chłodny opis nikogo nie zmyli – Grubas rządzi to film lekki jak jego tytuł. Ma też swoje smaczki, czyli krótkie ujęcia będące retrospekcją lub wyobrażeniem głównego bohatera. Czapki z głów za montaż.

 

Za najlepszym film publiczność uznała Na własne ryzyko. Z takim rozstrzygnięciem nie trzeba polemizować, można jednak zwrócić uwagę na to, że dzieło Colina Trevorrowa miało chyba najwyższą frekwencję. Głosy mogły oddawać zatem osoby, które nie widziały konkurentów do nagrody. Krytykom podobały się jeszcze dwa filmy: Ślub Ryśka i Tam, gdzie rosną grzyby. Oby nadarzyła się kolejna okazja, by je zobaczyć.

 

 

REKLAMA