4 powody, dla których Nowe Horyzonty to najważniejszy festiwal filmowy w Polsce
Już dziś poznamy zwycięzcę 19. edycji festiwalu Nowe Horyzonty – imprezy filmowej, która z roku na rok zyskuje na znaczeniu. Jeszcze do niedzieli tysiące widzów we Wrocławiu będą oglądać perły światowej kinematografii – tej najnowszej i tej nieco starszej. Pozycja festiwalu organizowanego przez Romana Gutka jest dziś niezwykle silna – jest to dziś bez wątpienia najważniejszy filmowy festiwal w Polsce. Dlaczego? Oto cztery przyczyny takiego stanu rzeczy.
Repertuar
Trudno dokładnie określić, kiedy narodził się przymiotnik “nowohoryzontowy”, ale od dobrych kilku lat używany jest do określania bardzo specyficznego repertuaru, z którym można zapoznać się podczas wrocławskiego festiwalu. Nowe Horyzonty pozwalają na obcowanie z naprawdę egzotycznymi tytułami – egzotycznymi zarówno z perspektywy geograficznej, jak i formalnej i tekstualnej. Programerzy festiwalu wyłuskują co ciekawsze kąski z festiwali w Rotterdamie, Berlinie czy Cannes, przygotowując niesamowicie zróżnicowaną mieszankę kina iście peryferyjnego z prawdziwymi perłami arthouse’u i filmami zdobywającymi najważniejsze nagrody. A przecież są jeszcze retrospektywy słynnych twórców (w tym roku Albertina Carri, Albert Serra, Olivier Assayas i Shūji Terayama), Nocne Szaleństwo i cała gama filmów, z którymi bywalcy Nowych Horyzontów nie mieliby możliwości obcować nigdzie indziej. Każdego roku muszą jedynie zmagać się z dylematem: oglądać przedpremierowo słynne filmy, które później wejdą do kin czy wybrać seanse maleńkich dzieł, których prawdopodobnie nie będzie już okazji obejrzeć?
Goście
Nawet, gdy w zeszłym roku Nowe Horyzonty straciły sponsora tytularnego i musiały mocno kombinować, by spiąć festiwalowy budżet, gościem wydarzenia był prawdziwy tytan kina, Terry Gilliam, który zachwycił widzów charyzmą i całym morzem anegdot podczas Q&A. W poprzednich latach niejednokrotnie do Wrocławia przyjeżdżali twórcy, którzy kilka tygodni wcześniej zdobyli nagrody w Cannes, m.in. Abdellatif Kechiche. Tak było zresztą i w tym roku – tuż po tym, jak Portret kobiety w ogniu zdobył nagrodę za scenariusz w Lazurowym Wybrzeżu, w stolicy Dolnego Śląska stawiły się Céline Sciamma, autorka tego wyjątkowego dzieła, a także Adèle Haenel, wcielająca się w jedną z dwóch głównych ról. Jednym z najważniejszych elementów Nowych Horyzontów są właśnie spotkania twórców z widzami – tylko podczas tego festiwalu widziałem sale, z których przed Q&A z reżyserem nie wychodził niemal nikt. Sam z ekscytacją wspominam seans Anity. Szwedzkiej nimfetki (1973), podczas którego siedziałem tuż obok Christiny Lindberg, blisko 70-letniej dziś szwedzkiej aktorki, ochoczo pokazującej na ekranie swoje wdzięki. Zaraz po projekcji opowiadała o tym, jak podczas prac na planie rozkochała w sobie Stellana Skarsgårda i… jak nie zrobiła takiej kariery jak on.
Ludzie
Nowe Horyzonty kształtują widzów – wielu ze stałych bywalców festiwalu “wychowało się” filmowo właśnie we Wrocławiu, a może nawet w Sanoku, gdzie w 2001 roku odbyła się pierwsza edycja, czy w Cieszynie, gdzie festiwal gościł w latach 2002-2005. I choć wśród uczestników festiwalu można znaleźć także hipsterów, pozerów i wszelkiej maści przypadkowych osobników, najbardziej cieszą spontaniczne kontakty z prawdziwymi kinofilami: starszą panią z wymiętą do cna festiwalową broszurą czy nastolatkiem, który chłonie każdy, nawet najbardziej niszowy film. To właśnie inni nowohoryzontowicze podpowiedzą, który tytuł okazał się pozytywnym zaskoczeniem, a które pozycje omijać szerokim łukiem; wśród bywalców festiwalu rodzą się znajomości i przyjaźnie, pielęgnowane kolejnymi seansami. Na Nowe Horyzonty warto wybrać się nie tylko na filmy, ale także po to, by poznać innych kinomaniaków.
Klimat
Klimat tworzą ludzie – to przede wszystkim. Ale atmosferę Nowych Horyzontów tworzy także miasto, w którym odbywa się festiwal: Wrocław to miasto dynamiczne, eklektyczne i ze wszech miar nastawione na kulturę. Kino Nowe Horyzonty, zbudowane na bazie dawnego oddziału sieci Helios, to największe kino studyjne w Polsce (a może i w Europie?) z niesamowitą arthouse’ową atmosferą – w tym roku okazało się zresztą, że mimo dziewięciu sal i bardzo dużej pojemności, KNH staje się za małe jak na potrzeby festiwalu. Okazało się jednak, że nawet ograniczona przestrzeń może pomóc w budowaniu atmosfery festiwalu – w “komitetach kolejkowych”, które tworzą się nawet przed seansami mniej prominentnych tytułów, toczą się zażarte filmowe dyskusje, następuje wymiana rekomendacji na temat lokali gastronomicznych i miejscowych atrakcji, a nade wszystko: tworzy się przyjemna festiwalowa wrzawa, która cichnie jedynie podczas kolejnych bloków projekcyjnych.