9 SERIALI, które USMAŻĄ CI MÓZG. Tajemnicze, zakręcone, dziwne
Lubicie to uczucie, gdy niczym ulubiony drink Jamesa Bonda jesteście wstrząśnięci i (nie)zmieszani po seansie serialu, który wciągnął was bez reszty? W takim razie lubicie właśnie produkcje typu mystery. Tajemniczość, zagadkowość, niejednoznaczność – to ich domena. Nic nie jest tym, czym się wydaje od początku, wszystko natomiast zdaje się jedną wielką grą pozorów. Oto kilka przykładów seriali, które zasłynęły tym, iż skutecznie smażyły nasze mózgi podczas domowego seansu, czasem nawet przez kilka dobrych lat.
Lost – Zagubieni
Wydawało mi się, że mogę to zestawienie ułożyć w taki sposób, by nie zawrzeć w nim tego tytułu. Nie potrafiłem. Dla mnie Zagubieni to definicja serialowego… zagubienia. Nie tylko dlatego, że akcja tego serialu oparta jest na zagadce bezludnej wyspy, na której znalazła się grupa rozbitków. Nie tylko dlatego, że jak wynika z tego – co zaprezentowali nam scenarzyści – bohaterowie byli życiowo zagubieni na długi przed tym, jak trafili na wyspę. Zagubieni zagubieniem stoją, bo do ostatniego odcinka trzymali nas w potrzasku, nie pozwalając na wysnucie własnych przewidywań odnośnie do tego, jak ta historia się skończy. Czy zagubieni byli także sami scenarzyści Zagubionych? Należę do tej frakcji fanów produkcji, którzy rezultatu bronią, choć nie da się do końca oprzeć wrażeniu, że coś w połowie emisji musiało się podczas produkcji zadziać, gdyż tytuł stracił nieco na swoim polocie.
Kowbojka z Kopenhagi
Najnowsza propozycja od Nicolasa Winding Refna, jednego z tych reżyserów tworzących wyjątkowo zakręcone i tajemnicze filmy. Tylko Bóg wybacza do dziś stanowi dla mnie nieodgadnioną zagadkę. Tym razem Refn zaprezentował swoje umiejętności w serialu i wyszedł z tego starcia obronną ręką. Ponownie swoje ujście znalazły stylistyczne fascynacje Refna, na czele z pulsującą, elektroniczną muzyką oraz neonowym oświetleniem. Ponownie też bohaterowie nie przebierają w środkach, dając sobie po pyskach. Jest więc brutalnie z odpowiednią tej brutalności celebracją. Klimat gęsty, bohaterka stanowiąca enigmę, fabuła idąca w kierunku, który trudno przewidzieć. Dużo symboli i figur retorycznych kosztem czytelności. Ale ma to swój urok, trudno oderwać wzrok.
Miasteczko Wayward Pines
Trzy grosze do tworzenia tego serialu dorzucił sam M. Night Shyamalan, reżyser, który uwielbia tajemniczość, więc wiecie już czego spodziewać się po Wyaward Pienes. To historia agenta, który przybywa do tytułowego miasteczka w celu odnalezienia zaginionych kolegów po fachu. Co odkrywa? Tego już zdradzać nie będę, bo nie chcę psuć zabawy, ale jednego, czego możecie być pewni, to całkowitego braku łatwych odpowiedzi aż do ostatniego odcinka. Przynajmniej pierwszego sezonu, bo w drugim siła pomysłu trochę się wyczerpała i nie zdołano utrzymać poziomu, przez co chyba słusznie produkcję skasowano. Jest to jednak tytuł klimatyczny, frapujący, z dużym, nie do końca wykorzystanym potencjałem i fajną rolą Matta Dillona.
Nocna msza
Co najmniej kilka razy zbierałem szczękę z podłogi podczas seansu Nocnej mszy, a mowa tu o stosunkowo krótszym względem pozostałych pozycji na liście materiale, bo to zaledwie siedem odcinków. Ale za to jakich! Peryferyjny klimat miasteczka żyjącego na uboczu cywilizacji podbity został religijnymi aluzjami i pełnymi grozy emocjami. Do tego naprawdę świetne aktorstwo i historia, która bardzo umiejętnie – bo z pomysłem i z rozwagą – została poprowadzona przez Mike’a Flanagana. Jeśli myślicie, że to horror, który zaskakuje jedynie wyskakującym z szafy trupem, to jesteście w błędzie. To o wiele bardziej złożona sprawa. Podobnie jak bohaterowie.
Miasteczko Twin Peaks
Tytuł dodany dla porządku, żeby nikt nie poczuł się urażony brakiem na liście tak wielkiego klasyka. Jeśli mowa bowiem o smażeniu naszych mózgów, to akurat David Lynch ma w tym spore doświadczenie. Zagubiona autostrada śni mi się do dziś, podobnie zresztą jak karzeł z Twin Peaks. Jeśli już mowa o tym drugim przypadku, to podkreślić należy, że jest to serial, którego wartość trudno jest przecenić, nawet po latach. Niedościgniony wzór historii z pozoru banalnych, bo opartych na znanym schemacie (śledztwo w sprawie morderstwa), acz jednocześnie będących czymś totalnie odrealnionym, wyjętym niczym z marzeń sennych. Każdy kolejny odcinek coraz bardziej pogrąża nas w dezorientacji, na próżno jest szukać odpowiedzi na pytanie „kto zabił”. Twin Peaks sięga znacznie dalej, kalecząc nas uczuciem beznadziei.
Mesjasz
To jedna z tych produkcji, która nie zdołała dostarczyć nam odpowiedzi na zadane pytania. Została bowiem przedwcześnie skasowana. Niesłusznie. Miała w sobie coś oryginalnego. Niecodzienna historia o mesjaszu opowiedziana ze współczesnej perspektywy nacechowana była zagadkowością. Trudno było wprost wyczuć, czy charyzmatyczny bohater jest w istocie boskim posłańcem zdolnym do odmienienia oblicza świata, czy też zwykłym szarlatanem. Jest to jednak pytanie typowe dla wszelkich religijnych prądów, w których czasem trudno rozróżnić prawdę od iluzji. Nie mniej ta metafora tutaj zadziałała trafnie, szkoda, że twórcy nie otrzymali zielonego światła na kontynuowanie tego pomysłu, zwłaszcza że recenzje były dobre.
Królestwo
Lars von Trier to obok Davida Lyncha kolejne zasłużone nazwisko w dziedzinie mieszania widzom w głowach. Bardzo, ale to bardzo trudno ogląda się jego filmy, o których powiedzieć, że są niejednoznaczne i nieszablonowe, to jak nie powiedzieć nic. Von Trier ma także to do siebie, że bardzo lubi obsmarowywać się brudem pochodzącym z wnętrza ludzkiej duszy. Tak działo się chociażby w Antychryście, ale działo się też w słynnym serialu Królestwo. Raptem kilka odcinków wystarczyło, by mocno odcisnąć się na naszej psychice. Gęsty klimat, mrok, labiryntowa fabuła – kto nie widział, a lubi takie rzeczy, niech koniecznie nadrabia serial z 1994 roku.
Devs
Technologiczny thriller od Alexa Garlanda zaczyna się jak typowa sprawa spod znaku „tajemnicze zniknięcie”. Dziewczyna traci chłopaka, który był zatrudniony w prestiżowej firmie technologicznej jako programista. Z racji mylnych tropów postanawia poprowadzić śledztwo na własną rękę. Jak łatwo się domyślić, w końcu dociera do drzwi z napisem „spisek”, po których przekroczeniu nic już nie jest takie, jakie było dotychczas. Alex Garland sięga w tej z pozoru sztampowej historii bardzo daleko, bo ponownie nieobce mu są egzystencjalne kwestie. Mnie osobiście finał tego serialu nieco przytłoczył, jego akcja posuwała się zdecydowanie za wolno. Niemniej ma on w sobie coś intrygującego. To ten rodzaj zagadki, którą chce się rozwiązać nawet pomimo faktu, że obcowanie z nią jest męczące.
4400
Jedna z moich wczesnych fascynacji serialowych. To jedno z ciekawszych połączeń tajemnicy i science fiction, wyraźnie inspirowane kultowym Z Archiwum X. W 4400 mamy do czynienia z taką właśnie liczbą zaginionych osób, które po latach powracają na Ziemię w jednym czasie. Nie wiadomo, gdzie przez ten czas byli i co robili, sami muszą odkryć tajemnice swej nieobecności. Co zaskakujące, dysponują oni mocami nadprzyrodzonymi, co tylko jeszcze bardziej każe zastanowić się, czy aby zniknięcie nie było czasem spowodowane pozaziemską ingerencją. Tak czy inaczej, to jeden z tych seriali, gdzie nie tyle sama zagadka i jej rozwiązanie jest tu clou, ile samo mierzenie się z nową rzeczywistością, przez co w pewnym momencie fantastyka naukowa ustępuje tu miejsca obyczajowości.