10 dowodów na to, że THOR: MIŁOŚĆ I GROM to NAJLEPSZY FILM MARVELA
6. Niewymuszona inkluzywność
W ostatnich latach Marvel stara się wprowadzać do swoich filmów wątki dotyczące postaci LGBT+, stawia na różnorodność etniczną obsady i podkreśla równość płci. Nikomu nie przychodzi to jednak z taką łatwością i lekkością jak Taice Waititiemu. Twórca, który na co dzień walczy z rasizmem, wspiera mniejszości i redefiniuje pojęcie męskości, traktuje homoseksualność i wielokulturowość jako kwestie zupełnie naturalne i z taką samą naturalnością przedstawia je w swoich filmach. Dlatego kiedy dowiadujemy się, że Walkiria wciąż nie otrząsnęła się po śmierci ukochanej, widzimy dzieciaki z Asgardu o BARDZO różnych kolorach skóry i podziwiamy, jak dwie dzielne wojowniczki ratują skórę mocarnego Thora, nie mamy poczucia, że coś zostało tu wepchnięte na siłę, tylko po to, by wpisać się we współczesne trendy. Waititi jest po prostu twórcą, który doskonale rozumie współczesny świat i sam przyczynia się do tego, by zmieniał się na lepsze.
7. Autorska wizja reżysera
Taika Waititi to również twórca, który z gigantycznym dystansem podchodzi do materiału źródłowego i choć posłusznie odhacza wszystkie etapy podróży bohatera, niespecjalnie przykłada się do tego, by jego filmy popychały do przodu akcję Kinowego Uniwersum Marvela jako całości. W Miłości i gromie, poza równie odklejonymi od głównego nurtu Strażnikami Galaktyki, nie występują żadni bohaterowie spoza świata Thora. Nie dzieje się też nic, co miałoby realny wpływ na rozwój wydarzeń w pozostałych produkcjach franczyzy. Może to być irytujące dla fanów klasycznego kina superbohaterskiego, ale czwartej części Thora dużo bliżej do Jojo Rabbit niż do Iron Mana. Reżyser i scenarzysta, który 5 lat temu musiał przekonać Kevina Feige’ego, że warto w niego inwestować, dziś jest jednym z najbardziej wpływowych ludzi filmu na świecie. Dlatego tym razem pozwolił sobie na jeszcze większą swobodę twórczą niż w przypadku Ragnaroku. I być może dlatego wywołał dezorientację u tak wielu widzów i recenzentów.
Walkiria przybywa na pole bitwy na majestatycznym pegazie przyodziana w piżamę, a potężny Zeus ma na sobie zwiewną spódniczkę mini, gdy przewodniczy spotkaniu wszystkich bóstw świata. Dwójka potężnych superherosów prowadzi pogawędkę o jeżdżeniu na wrotkach na pokładzie statku wycieczkowego ciągniętego przez dwie kosmiczne kozy. I wreszcie w finałowej walce bierze udział zgraja dzieciaków, wyposażona w złom, zabawkowe różdżki i pluszaki. Można to lubić albo przewracać oczami, ilekroć Thor próbuje odzyskać miłość Mjolnira, wywołując jedynie zazdrość Stormbreakera. Można też ciężko wzdychać, kiedy autor, zamiast zmuszać widzów do zastanawiania się, co tak naprawdę miał na myśli, wykłada kawę na ławę. Nie należy jednak oczekiwać, że dostaniemy od twórcy Co robimy w ukryciu cokolwiek innego. Piękno filmów Waititiego zawsze tkwi w połączeniu szalonych pomysłów z absolutną prostotą. W przekazywaniu wielkich emocji w najbardziej prozaiczny sposób i opowiadaniu o największych bzdurach ze śmiertelną powagą. A także w tym, że niezależnie, jak bardzo nas nastraszy czy zrani, zawsze możemy czuć się w jego świecie bezpieczni. I znów – można to lubić lub nie, ale mylenie autorskiego sznytu z banałem i chaosem jest w tym przypadku dużym błędem.
8. Wyjątkowy heros i perfekcyjny złoczyńca
To, w jaki sposób Waititi przedstawia protagonistę i antagonistę, to kolejny przejaw jego unikatowego stylu. Wielu fanów MCU nie lubi Thora, widząc w nim przygłupiego osiłka, który potrafi jedynie wymachiwać młotkiem i rozkochiwać w sobie kobiety. Faktem jest, że w pierwszych filmach bóg piorunów nie był nikim więcej. Waititi dobudował jednak do tego drugie dno i dał swojemu bohaterowi możliwość rozkwitania i ewoluowania. W Ragnaroku odebrał mu wszystko, co znał i kochał, by mógł wreszcie nabrać charakteru. W Miłości i gromie pozwolił mu dojrzeć i zdobyć się na najwyższy akt heroizmu. Thor nadal przez większość czasu zachowuje się jak kretyn, ale reżyser nie pozostawia wątpliwości, że to efekt jego boskiego wychowania i że w ten sposób ukrywa swoje lęki i potrzeby. Jego ciało jest dosłownie posągowe, a sprawność na polu bitwy przedstawiana jest w groteskowy wręcz sposób. Jednak piorunujące wrażenie robi nie wtedy, gdy w pojedynkę pokonuje całą armię wroga, lecz wtedy, gdy jest prawdziwy i otwarcie mówi o swoich uczuciach. To szacunek, jakim darzy ukochaną i jej decyzje, a nie nadludzka siła i zjawiskowa rzeźba, czynią z niego prawdziwego mężczyznę.
Nawet najwybitniejszy heros nie ma jednak szans w pełni rozwinąć skrzydeł, jeśli brak mu godnego przeciwnika. Thor jest w tym przypadku szczęściarzem, gdyż Waititi sprezentował mu jednego z najlepszych złoczyńców w historii kina superhero. Gorr, rzeźnik bogów, jest postacią przerażającą, groźną i tragiczną, a do tego świetnie zagraną przez Christiana Bale’a. Miarą jakości antagonisty zawsze jest to, jak zrozumiałe są jego pobudki i intencje. Gorr stracił dziecko, bo wierzył w bożą opatrzność. Jego modlitwy nie zostały wysłuchane. Bóg, któremu zawierzył, okazał się próżny i okrutny. Nie dziwi więc, że poprzysiągł zemstę na wszystkich bóstwach, które nie dbają o swoich wyznawców. Bogobójca budzi w równym stopniu grozę, co zrozumienie i współczucie.
Fantastycznie zostały zbudowane analogie między Gorrem i Thorem, gdyż obaj zawiedli się na bogach, którym powierzyli swój los. Jeszcze bardziej widoczne są paralele między Gorrem a Jane, którym magiczna moc daje siłę i przedłuża życie, jednocześnie wyniszczając każde z nich od środka. W ostatecznym rozrachunku ważne będzie jednak nie to, kto władał potężniejszym orężem, lecz to, kto potrafi zdobyć się na głęboko ludzkie odruchy.
9. Niepowtarzalna scena kulminacyjna
W ten sposób przechodzimy do sceny finałowej, w której skupiona jest cała siła i sens filmu Waititiego. Ostateczne starcie między dwoma Thorami i Gorrem kończy się obopólnym zwycięstwem, ale nie dlatego, że Jane rozbija Nekromiecz przeciwnika, a Gorr osiąga swój cel i dociera do Wieczności. Zarówno kobieta, jak i złoczyńca umierają. Każde z nich w ostatnich chwilach decyduje się jednak na akt miłosierdzia. Gorr porzuca krwawą krucjatę i wybiera miłość. Jane przekonuje Thora, by zdobył się na prawdziwy heroizm, wybrał życie i adoptował córkę mężczyzny, przez którego zginęła jego ukochana. Superbohaterowie i bogowie, na których są wzorowani, niejednokrotnie poświęcali się dla swojego ludu. W Miłości i gromie poświęcenie zyskuje jednak zupełnie nowy wymiar.
10. Krytyka religii i głęboko humanistyczny przekaz
Przesłanie filmu, które wiąże się z przebaczeniem, odkupieniem i afirmacją życia, może kojarzyć się z religijnym oświeceniem, jednak Waititi daleki jest od wychwalania boskiej potęgi. Wręcz przeciwnie. Miłość i grom to rzadki przykład kina rozrywkowego, które w tak jednoznaczny sposób krytykuje religię. To wręcz zadziwiające, że tak odważne tezy pojawiają się w ramach uniwersum Marvela, które praktycznie nigdy nie zajmuje się komentowaniem rzeczywistości.
Czujni widzowie już w Ragnaroku mogli dostrzec przebłyski antyreligijnej postawy reżysera. W Miłości i gromie po prostu nie da się jej przeoczyć. Film otwiera scena, która pokazuje, że modły nie mają sensu, a za cierpienie nie spotka nas żadna wieczna nagroda. Gorr staje przed obliczem boga i zostaje odarty ze wszelkich złudzeń. Kiedy przypomina swojemu panu, że jest jego ostatnim wyznawcą i że już nikt w niego nie wierzy, dowiaduje się, że „Przyjdą następni. Zawsze przychodzą”. W pierwszej scenie po napisach wściekły Zeus uskarża się, że niewdzięczny lud spogląda dziś w niebo, nie myśląc o swoim bogu, lecz wypatrując superherosów, co jest pięknym nawiązaniem do tego, o czym powstała już niejedna praca naukowa – współcześni konsumenci popkultury sferę sacrum znajdują w komiksach lub filmach, a nie w kościołach.
Można oczywiście uważać, że to tylko kpina z pradawnych politeistycznych religii, jednak nie widzę żadnego powodu, by twórca pokroju Waititego zajmował się sprawami, które nie są aktualne od tysięcy lat. O ateistycznym przekazie dzieła świadczy zresztą nie tylko opisana klamra spinająca film, lecz także wiele innych dialogów i scen, w tym najważniejsza – w boskim Wszechmieście. Na jednym walnym zgromadzeniu Waititi gromadzi Zeusa, Thora, egipskiego boga Ra, boginię Bast, którą czci lud Wakandy, a także boga pierożków i pewnego słynnego cieślę, stawiając znak równości między wszystkimi znanymi ludzkości bóstwami. W tym uniwersum najwyższym z najwyższych jest grecki władca nieba i ziemi, który woli zajmować się orgią i rozstrzygnięciem konkursu na boga, któremu złożono najwięcej ofiar z ludzi, niż realnymi problemami maluczkich. Nie obchodzą go sprawy zwykłych ludzi czy nawet pomniejszych bóstw, co można odczytać zarówno jako krytykę religii, jak i wszystkich możnych tego świata.
I wreszcie, moralne zwycięstwo Thora i to, że wskazuje Gorrowi drogę do odkupienia, nie jest efektem jego boskiego miłosierdzia, lecz ludzkiego odruchu serca, którego nauczyła go Jane. Mówi o tym zresztą otwarcie, gdy wyznaje ukochanej, że to ona uczyniła go godnym. To nie Thor bóg, lecz Thor człowiek „nawraca” Gorra na dobro i miłość. Reżyser zdaje się w ten sposób sugerować, by zamiast spoglądać w niebo, zajrzeć w głąb siebie, bo najwyższe wartości są domeną ludzi, nie bogów.
To bardzo mocny i głęboko humanistyczny przekaz polemizujący z krzywdzącymi tezami na temat ateistów, którzy zdaniem niektórych środowisk nie posiadają żadnego kompasu moralnego i nie potrafią odróżnić dobra od zła. To też kolejny dowód na to, że Taika Waititi jest wrażliwym i empatycznym twórcą, który jak nikt inny potrafi łączyć to, co pozornie się wyklucza, i za fasadą wygłupów kilkulatka konstruować głębokie, pouczające historie. Wszystko to sprowadza się zaś do jednego wniosku – najnowszy film Waititiego to najbardziej wyjątkowe dzieło Marvela.
Film Thor: Miłość i grom można oglądać w kinach od 8 lipca 2022 roku.