TRANSFORMERS. Nasza ostatnia szansa
Od dobrych kilku tygodni w Internecie można poczytać o wzdychaniach ludzi na temat najnowszego i jakże efektownego trailera TF3. Osobiście, po jego obejrzeniu, dałem sobie “na wstrzymanie” – bo ileż już mieliśmy tak perfekcyjnie zrobionych zwiastunów, w których pokazano wszystko, co najlepsze. Ileż to razy twórcy nas zwyczajnie oszukali cudowną sztuką montażu, a daleko szukać nie trzeba (patrz: “Transformers: Revenge of the Fallen”). No ale tuż przed premierą USA zaczęły się pojawiać pierwsze pozytywne recenzje i dość wysokie oceny – “Michael Bay znowu w formie!”, “Arcydzieło kina akcji i FX!”, “Świetna, wakacyjna rozrywka”, itp. itd. “Wreszcie się udało” – pomyślałem. Bay przecież nie zawodzi dwa razy i z wypiekami na facjacie udałem się na kinowy seans…
Zanim Drodzy Czytelnicy zagłębicie się w poniższy tekst – proponuję poświęcić parę minut i przeczytać moją recenzję “Transformers: Revenge of the Fallen”. Absolutnie nie chcę iść na łatwiznę i odsyłać Was do tekstu, z którego sporo może się powtarzać w niniejszej recenzji – chciałbym tylko byście po jego przeczytaniu zobaczyli, jak bardzo zawiódł mnie Michael Bay, i jak bardzo się myliłem mając nadzieję na świetną część trzecią po nie do końca udanym sequelu…
Fabuła i scenariusz zrobiły się niestety jeszcze bardziej pogmatwane i chaotyczne niż w przypadku części drugiej. I choć film zaczyna się dość ciekawie (lądowanie Amerykanów na Księżycu i odkrycie po jego “ciemniej stronie” rozbitego statku Autobotów) – potem mamy klasyczną równię pochyłą. Następuje skok do czasów obecnych – Autoboty pomagają ludziom w rozwiązywaniu konfiktów, wciąż wypatrując powrotu Deceptów. Ci się oczywiście pojawiają znienacka (a jakże), wspomniana wyżej “ciemna strona” Księżyca kryje tajemnicę, której nikt by się nie domyślił (a jakże), a Deceptikony mają nowy plan podbicia Ziemii i ludzkości (a jakże). Podsumowując: bla, bla, bla… Zaczynam zwyczajnie tęsknić za prostymi i klarownymi scenariuszami w przypadku takich blockbusterowych “akcyjniaków”, i powoli zaczyna mnie męczyć to całe niepotrzebne komplikowanie i wymyślanie na siłę “fajnych” historii. Ciągle pojawia się na arenie jakiś nowy lider “złych” (co oczywiście ma być jakimś mega zaskoczeniem), ciągle gdzieś się coś ukrywa – w TF2 na pustyni, w piramidach, w TF3 na Księżycu – cholera, przy okazji TF4 będę się bał zejść do piwnicy.
Wiecie Kochani, co jest głównym i największym problemem “Dark of the Moon“? Kompletna bezpłciowość i wypranie z emocji. Nie ma naprawdę dobrych, kopiących po tyłku akcji. Brak klimatu. Wszechobecne efekciarstwo (nie mylić z efektownością). Brak dobrego humoru (a przecież poprzednie części miały kilka zabawnych momentów). Olanie i spłycenie ciekawych bohaterów poprzednich odsłon (myślałem, że brak Megan Fox wyjdzie filmowi na dobre, ale myliłem się – nowa kobieta Sama jest tragiczna…). Masa bezimiennych robotów (naprawdę wolałbym mniej, ale za to bardziej charakterystycznych maszyn – z osobowością!). I grzech największy – całkowite zatracenie idei Transformerów, ukrytych pod postacią samochodów/pojazdów/samolotów/innych maszyn, które “składając” się i walcząc ze sobą robiły wrażenie. Oglądając “Transformers 3” czułem się jakbym uczestniczył w kolejnym seansie jakiejś papkowatej zagłady świata spod ręki Emmericha, a Transformery można by spokojnie zastąpić jakąkolwiek inną, kosmiczną rasą. Ba, niekiedy miałem wręcz wrażenie, że oglądam coś pokroju “cuda” kinematografii pt. “Skyline” (sic!).
Podobne wpisy
Co zostało mi w pamięci? Niewiele szczerze mówiąc. Dobre ujęcia i lepsze sceny to kwestia wyliczanki na palcach jednej ręki (np. upadek wielkiego, szklanego wieżowca wygląda nieziemsko dobrze). Pościg na autostradzie to jedna z wizytówek reżysera, ale tutaj to istne deja vu “Wyspy” (dałbym sobie rękę uciąć, że jedno z ujęć wręcz pochodzi z “The Island”). Optimus Prime to nadal ultimate-badass, któremu lepiej nie podskakiwać, bo załatwi cię szybko i skutecznie. F/X to rzecz jasna najwyższa z możliwych półek, ale już nie bawi i nie szokuje jak kiedyś. Nawet dźwięk już nie robi takiego wrażenia, bo “to już było”. A muzyka Jablonsky’ego to zaledwie kalka poprzednich partytur, w dodatku robiąca tylko i wyłącznie za tzw. underscore. Shia LaBeouf na szczęście wciąż trzyma poziom – ten sam sposób grania, ta sama charyzma, ten sam bohater – bohater, którego da się lubić. Powtórzę swoje słowa sprzed dwóch lat: gdzie te czasy, gdy Bay za pomocą kilku zajebistych (tak, zajebistych – bo to najlepsze określenie) i wyrazistych robotów stworzył zapadającą w pamięć rozpierduchę? Gdzie te czasy, gdy jedna, krótka walka Optimusa z Bonecrusherem robiła większe wrażenie niż jakikolwiek inny pojedynek w sequelach? Gdzie ten klimat zagrożenia i nieznanego, tak doskonale doprawione kontrolowanym chaosem? I wreszcie: gdzie ta historia, której opowiadaniu służyły niesamowite efekty specjalne, a nie na odwrót?
Czy jest to film zły? Tak. Bardzo? Nie. “Transformers 3” to po prostu idealny przykład przerostu formy nad treścią. Miałem nadzieję, że Michael Bay po mocno krytykowanym TF2 obierze inny kierunek i pożegluje w stronę formuły pierwszej części. Niestety – kierunek został ten sam, co zaowocowało filmidłem, które od początku do końca ogląda się obojętnie. Nic nie cieszy, nic nie zaskakuje, nie ma tu kompletnie niczego nowego w stosunku do poprzedniczek. Ba, w “Revenge of the Fallen” pokwapiono się przynajmniej o jakąś zmianę scenerii, za to nie zgadniecie, gdzie się toczy cały finał “Dark of the Moon”… Schemat, schemat i jeszcze raz schemat – wytarte klisze filmowe, masa bezpłciowej akcji, zupełnie obojętni widzowi bohaterowie i ogrom efektów specjalnych, powodujących znieczulicę po połowie seansu. A może to ja się starzeję i już nie potrafię znaleźć w tego typu odmóżdżającym akcyjniaku choćby namiastki dobrej zabawy? Zdecydowanie nie – wystarczyło, że po kinowym seansie włączyłem kilka fragmentów TF1 – i czułem się jak dziecko, które dopiero co odkrywa magię kina. Tam zaledwie prolog i krótki, acz treściwy pościg na autostradzie miały więcej “powera” i klimatu niż wszystko, co pojawiło się później w temacie TF.