SKOK. Wyrafinowany thriller mistrza Davida Mameta
…Malcolm X, Glengarry Glen Ross i Fakty i akty. O kim mowa? Oczywiście o Davidzie Mamecie. Pretekstem jest jego dzieło Heist – Skok.
Mamet, twórca filmu Skok, jako reżyser znany przede wszystkim ze swoich doskonałych thrillerów Dom gry i Hiszpański więzień, to twórca niezależny, autor wyrafinowanych intryg i intelektualny prowokator, który pod płaszczykiem dramatu sensacyjnego przemyca niebanalne treści – przemyślenia na temat ludzkiej kondycji. Obnaża słabości, ale również skrywane pragnienia i często nieuświadamiane potrzeby drążące bohaterów, zagląda pod maskę pozy i pozorów, jaką się otaczamy. Jednym słowem jest świetnym psychologiem odkrywającym nasze popędy i motywacje. Jako znakomity architekt filmowej intrygi i mistrz suspensu perfekcyjnie wpisuje się w tradycję stworzoną przez Hitchcocka i Polańskiego. Dziś mówiąc o słynnych filmowych zaskoczeniach pamięta się głównie Shyamalana, Finchera, ewentualnie Bryana Singera z jego słynnymi Podejrzanymi.
Zapomina się tymczasem o doskonale dopracowanych filmach Mameta, którym przewodzi wspomniany Dom gry zwieńczony jednym z najlepszych, najbardziej dramatycznych finałów w historii kina. Od miesięcy oczekiwałem jego najnowszego filmu, który dzięki naszym wspaniałym dystrybutorom trafił do polskich kin ponad rok po swojej amerykańskiej premierze. Zresztą nie ma się co dziwić – Mamet, zdecydowanie stawiający na intelektualną rozrywkę i dramat charakterów, a nie widowiskowość, nie należy do reżyserów przynoszących producentom i dystrybutorom krociowe zyski. Niestety czekał mnie zawód. Reżyser, wracający po pewnej przerwie do stylistyki filmu czarnego, najnowszym dziełem rozczarowuje. Podobnie jak autor obecnego od kilku tygodni na naszych ekranach Femme Fatale – Brian De Palma, stworzył obraz niewiele odbiegający od średniej hollywoodzkiej. Krótko mówiąc chlubić się nie ma czym.
Joe Moore (Gene Hackman) jest złodziejem; nie byle jakim, bo najlepszym w branży. Nie pracuje sam, od lat towarzyszy mu doskonale zgrany zespół specjalistów: Bobby Blane (Delroy Lindo), Pinky (Ricky Jay) i jego żona Fran (Rebecca Pidgeon). Całym interesem kieruje wyszukujący odpowiednie cele i finansujący całe przedsięwzięcie przedsiębiorczy i cyniczny Bergman (Danny De Vito). Pech chce, że podczas ostatniej akcji Joe zostaje przez system bezpieczeństwa sfilmowany na miejscu przestępstwa. Staje się to bezpośrednim powodem jego wycofania z branży. Bergman jednak ma w stosunku do niego inne plany. Szantażując Moore’a groźbą niewypłacenia jego części łupu próbuje zmusić go do zorganizowania skoku na transport szwajcarskiego złota. Joe, zmuszony sytuacją, postanawia Bergmana zniechęcić.
Filmy Mameta słyną ze skomplikowanej, koronkowej fabuły, której śledzenie nawet bardziej wyrobionym widzom może sprawić nie lada problem. Tak też jest i w tym przypadku. Reżyser nie szczędzi nam umysłowej gimnastyki i nie pozwala oderwać wzroku od ekranu, bo groziłoby to zgubieniem wątku wyrafinowanej fabuły filmu. We wcześniejszych obrazach Mameta zabieg ten, stosowany równie często, powodował, że widz wstawał z kinowego fotela wyczerpany, ale usatysfakcjonowany intelektualną zabawą, którą twórca mu zafundował. W przypadku Skoku kończy się to jedynie wyczerpaniem. Nie brakuje zwrotów akcji, momentów emocjonujących, zaskoczeń, ale w pewnym momencie złapałem się na wrażeniu, że mnożenie fabularnych zakrętasów służy już tylko wywarciu wrażenia na widzu, a nie opowiedzeniu interesującej historii. Każdy z elementów, gdyby go wypreparować, mógłby służyć za wzór dowolnemu twórcy nawiązującemu do chlubnych tradycji filmu noir.
Mamy więc krwistego bohatera świetnie zagranego przez Gene’a Hackmana, mamy prawdziwą femme fatale (Rebecca Pidgeon), motyw lojalności i przyjaźni, no i oczywiście powód całego zamieszania, jakim jest transport złota. Problem zaczyna się jednak, gdy przychodzi do połączenia w jedną spójną całość tych perfekcyjnie przygotowanych składowych. A całość w skrócie mówiąc powoduje znużenie: intelektualna zabawa przestaje angażować widza od momentu, w którym przestaje on rozróżniać kto kogo, kiedy i w jaki sposób przechytrzył. Do raczej poważnej tonacji Skoku nie pasuje również komediowa, jakby z pogranicza pastiszu postać głównego czarnego charakteru – Bergmana (nawiasem mówiąc świetnie zagrana przez Danny’ego De Vito). Powoduje bowiem powstanie widocznej (być może zamierzonej) granicy między poważnym światem złodziei – profesjonalistów i groteskowym, trochę odrealnionym światkiem gangsterów – zleceniodawców. Gdy dochodzi między nimi do konfliktu, wiadomo, że w pewnym momencie pojawią się ofiary. Jednak gdy te się pojawiają, odnosimy wrażenie, że są one równie nierealne jak sprawcy przestępstwa, są po prostu mało wiarygodne.
Sama finałowa rozprawa w filmie Skok również pozostawia pewien niedosyt, a stworzone przez Mameta na potrzeby zaskoczenia pozory powodują, że czekamy aż wszyscy się podniosą i zaśmieją z doskonałego dowcipu, na który dał się nabrać nieszczęsny widz. Wszystko to słabo służy spójności filmu. Na koniec zostawiłem sobie potknięcie szczególne (podkreślane również przez innych recenzentów), które w perfekcyjnych zazwyczaj scenariuszach Mameta zdarzyć się nie miało prawa. Chodzi tu o wspomniany już wcześniej wątek nagrania wideo, które demaskuje Joego Moore’a i staje się przyczyną jego odejścia z zawodu. Mamet łamie tu starą zasadę Czechowa, która mówi, że jeżeli w pierwszym akcie strzelba wisi na ścianie, to w sposób nieunikniony musi wystrzelić w którymś z następnych. Rzecz w tym, że nagranie wideo milczy jak zaklęte i za nic wystrzelić nie ma zamiaru. Wątek ten, owszem, staje się motorem działania głównego bohatera, spełniając niejako rolę mechanizmu będącego pretekstem dla rozwoju akcji, ale brakuje mu efektownego wykończenia, które mogłoby przysłużyć się dodatkowemu udramatyzowaniu przebiegu wydarzeń.
David Mamet to reżyser – erudyta, znawca ludzkiej psychiki i doskonały dramaturg. Skok świetnie wpisuje się w jego dotychczasowe reżyserskie dokonania z jednym wszakże ale; tym razem, mimo – a może właśnie z powodu – wyrafinowanej konstrukcji forma filmu przerosła jego treść, co stało się bezpośrednim powodem tego, że nie dorównuje on niestety swoim wybitnym gatunkowym poprzednikom – Domowi gry i Hiszpańskiemu więźniowi. Nie zmienia to wprawdzie w niczym pozycji Davida Mameta jako jednego z wybitnych twórców – intelektualistów, ta wciąż pozostaje nienaruszona, niemniej jednak rozczarowuje tych, którzy oczekują kolejnej filmowej perełki w wykonaniu demaskatora i znawcy mrocznych zakątków ludzkiej duszy, a w tej liczbie i mnie.
Tekst z archiwum film.org.pl.