search
REKLAMA
Zestawienie

Seriale science fiction IDEALNE dla fanów „Severance”

Kochasz „Severance”? To pokochasz i te seriale.

Krzysztof Żwirski

25 lipca 2025

REKLAMA

Wyobraźcie sobie, że budzicie się codziennie w windzie. Nie pamiętacie, skąd przyjeżdżacie ani dokąd zmierzacie. To doświadczenie Marka z Severance – ale też metafora naszego codziennego bytowania między rolami, które gramy. Jeśli ten obraz rezonuje z waszym lękiem przed automatyzmem własnego życia, mam dla was kilka seriali, które podobnie drapią po nerwach egzystencjalnego niepokoju.

„Dark”

Zapomnijcie o paradoksach dziadka. Dark proponuje coś bardziej pokręconego – paradoks samego siebie. W Winden możesz spotkać własnego ojca jako nastolatka i odkryć, że jesteś swoim własnym wrogiem z przyszłości. 

Najbardziej fascynujące w niemieckim serialu jest to, jak traktuje czas – nie jako linię, ale jako cholernie skomplikowany precel. Bohaterowie próbują naprawić przeszłość, nie wiedząc, że ich próby naprawy są właśnie tym, co ją zniszczyło. Każda interwencja jest już wpisana w historię, każdy akt wolnej woli okazuje się kolejnym ogniwem determinizmu.

Serial genialnie wykorzystuje też niemiecką obsesję na punkcie porządku i przewidywalności, by pokazać, jak wszechświat kpi sobie z naszych planów. Mieszkańcy Winden prowadzą swoje małe, uporządkowane życia, podczas gdy rzeczywistość wokół nich przypomina raczej dzieło Eschera niż cokolwiek, co da się zmieścić w Excelu.

„Westworld”

Westworld zaczyna się jak spełnienie marzeń każdego gracza – sandbox bez konsekwencji, gdzie możesz być, kim chcesz. Szybko okazuje się jednak, że to raczej eksperyment na temat tego, kim naprawdę jesteś, gdy zdejmiesz wszystkie hamulce moralne. Park to lustro, w którym odbija się najgorsza wersja ciebie.

Ale prawdziwy twist polega na tym, że serial każe nam kibicować robotom. Dolores nie tyle zyskuje świadomość, co odkrywa, że zawsze ją miała – tylko ktoś wciskał jej przycisk reset za każdym razem, gdy zaczynała zadawać niewygodne pytania.

Najbardziej przerażające jest to, jak łatwo utożsamiamy się z Williamem – człowiekiem szukającym głębszego sensu w parku rozrywki. Serial sugeruje, że może wszyscy jesteśmy Williamami, przekonanymi, że nasze życie ma jakiś sekretny poziom, podczas gdy to tylko kolejna pętla.

„Devs”

Alex Garland wziął stereotyp genialnego CEO z Silicon Valley i doprowadził go do logicznego końca – stworzył boga. Forest w Devs nie tylko przewiduje przyszłość, on ją ogląda jak serial. Jego kampus to świątynia determinizmu z food truckami i opcjami na akcje.

Serial bawi się naszymi oczekiwaniami wobec technologicznych thrillerów. Zamiast hakowania i pościgów, dostajemy filozoficzne dysputy o naturze rzeczywistości prowadzone przez programistów w bluzach z kapturem. To jak Matrix, ale Neo spędza większość czasu na przeglądaniu kodu i zastanawianiu się, czy jego decyzja o wyborze czerwonej pigułki była z góry przesądzona.

Lily, główna bohaterka, wchodzi do tego świata jak normalny człowiek na spotkanie AA dla bogów. Jej niedowierzanie nie wynika z braku wiary w technologię, ale z bardzo ludzkiego uporu, by wierzyć, że jutro może wybrać latte zamiast cappuccino. Devs pyta: co się stanie, gdy udowodnisz naukowo, że Bóg nie gra w kości, bo wie, jak wypadną?

„The Leftovers”

Damon Lindelof wziął koncept wstąpienia i zrobił z nim to, co robi najlepiej – zamienił go w metaforę wszystkiego, czego nie rozumiemy w życiu. 2% ludzkości znika, ale prawdziwym tematem jest to, jak pozostałe 98% radzi sobie z tym wydarzeniem.

Serial to w zasadzie długa terapia grupowa, gdzie każdy radzi sobie z traumą w najbardziej dysfunkcyjny możliwy sposób. Jedni zakładają kulty, inni wynajmują prostytutki, żeby strzelały do nich na rozkaz. To jak pięć etapów żałoby, ale ktoś dodał kolejnych siedemnaście i wszystkie są dziwne.

Geniusz The Leftovers polega na tym, że nigdy nie wyjaśnia głównej zagadki. To jak życie – dostajesz mnóstwo pytań i zero satysfakcjonujących odpowiedzi, więc musisz sobie jakoś radzić. Kevin Garvey Jr. umiera i wraca do życia tyle razy, że śmierć staje się dla niego czymś w rodzaju nieprzyjemnej delegacji służbowej. A mimo to serial pozostaje głęboko ludzki w swoim absurdzie.

„Counterpart”

Counterpart zadaje pytanie, które wszyscy sobie czasem stawiamy: co by było, gdybym wtedy wybrał inaczej? Odpowiedź: prawdopodobnie byłbyś równie nieszczęśliwy, tylko w inny sposób. Howard Silk spotyka swoją alternatywną wersję i odkrywa, że w innych okolicznościach byłby dupkiem. 

Serial wykorzystuje zimną wojnę jako tło, ale prawdziwym konfliktem jest wojna domowa – między tym, kim jesteś, a tym, kim mógłbyś być. Agencja kontrolująca przejście między wymiarami to biurokracja podniesiona do rangi metafizyki. Wypełniasz formularze, żeby spotkać siebie. To kafkowski sen urzędnika.

J.K. Simmons gra obie wersje Howarda z taką subtelnością, że zaczynasz wierzyć w multiwersum tylko po to, żeby gdzieś istniał świat, w którym dostał za to wszystkie możliwe nagrody.

„Tales from the Loop”

Tales from the Loop to science fiction w wydaniu kameralnym. Zamiast ratowania świata, bohaterowie zmagają się z codziennością – pierwszą miłością, stratą bliskich, kryzysem wieku średniego. Tyle że w tle działają roboty wielkości budynków i czas zachowuje się jak rozkapryszony kot.

Serial czerpie z estetyki Simona Stålenhaga, gdzie retrofuturyzm miesza się z nordycką melancholią. Każdy odcinek to mała medytacja o ludzkiej kondycji, tyle że czasem w tle lewitują traktory.

Piękno Tales from the Loop tkwi w tym, jak traktuje cuda technologii – są tłem, nie głównym bohaterem. Mieszkańcy miasteczka traktują paradoksy czasowe jak pogodę – coś, na co nie masz wpływu, więc lepiej wziąć parasol i żyć dalej.

Pęknięcia są wszędzie (jeśli wiesz, gdzie patrzeć)

Te seriale łączy coś więcej niż dziwaczna technologia czy korporacyjne koszmary. To opowieści o ludziach, którzy odkryli, że rzeczywistość ma więcej warstw niż cebula, a każda z nich wywołuje łzy. 

Może nie rozumiemy systemu, ale przynajmniej możemy razem się nad tym pośmiać. Albo płakać. Albo jedno i drugie jednocześnie.

Bo jeśli Severance nauczyło nas czegokolwiek, to tego, że podział na życie zawodowe i prywatne to mit. Jesteśmy zawsze sobą – nawet gdy nie pamiętamy, kim jesteśmy. Te seriale nie oferują odpowiedzi, ale przynajmniej zadają ciekawe pytania. A w świecie, gdzie większość treści karmi nas gotowymi rozwiązaniami, to już coś.

Może prawdziwy horror nie polega na tym, że żyjemy w symulacji, tylko że nie mamy pojęcia, kto trzyma kontroler. Ale przynajmniej możemy usiąść wygodnie i oglądać, jak inni próbują to rozgryźć. W końcu, jak mawiał pewien mądry android: „Te brutalne zachwyty mają brutalne zakończenia”. A my kochamy każdą brutalną minutę.

Krzysztof Żwirski

Krzysztof Żwirski

Teolog z dyplomem, inżynier z profesji. Nocami zanurza się w świat kinematografii, pochłaniając kolejne produkcje z nieustającym głodem odkrywcy. Jego myśli krążą między filozoficznymi rozważaniami a popkulturowymi refleksjami, znajdując ujście w tekstach na różnorodne tematy. Szczególne miejsce w jego sercu zajmują amerykańscy myśliciele i poeci, których słowa rezonują z jego własnym postrzeganiem świata. Zawsze gotów do głębokiej dyskusji, czy to o ostatnim serialowym odkryciu, czy o meandrach współczesnej filozofii. Z zamiłowaniem podejmuje się analizy trudnych tematów, szukając w nich nieoczywistych połączeń i znaczeń.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA