Recenzje
KATYŃ
KATYŃ to emocjonująca opowieść o tragedii narodu, pełna refleksji i wrażliwości, ukazująca dramatyczne losy Polaków.
Katyń to dobra historia, świetnie zrealizowana, w wielu momentach emocjonująca, niekiedy szokująca i najważniejsze – pobudzająca do większej niż zwykle refleksji.
Od razu uprzedzam – pisząc o Katyniu chciałbym uniknąć patriotycznego zadęcia, w które łatwo wpaść, skupiając się na doniosłości najnowszego filmu Andrzeja Wajdy. Nieszczęściem tej produkcji jest fakt, że to film opowiadający o (werble) Wielkiej Tragedii Narodu Polskiego i z tego powodu krytyczne szpile wbite w twórców zdają się być z miejsca osądem niesprawiedliwym – podniosła tematyka musi iść przecież w parze z jej docenieniem bez względu na formę, konkretną treść i środki prowadzące do celu.
Niestety. Nie wypada nie podejść na klęczkach, nie wypada kupić popcornu na seans, bo nie wypada się nie przejąć. Chciałbym przebić ten nadęty marketingowy balon, w którym tkwi Katyń. Nie napiszę o tym, że to film ważny, bo uzasadnienie takiego poglądu znajdziecie w większości recenzji pojawiających się tu i ówdzie. Swoją drogą jest to pogląd słuszny, bo mimo wszystko Wajda wziął się za temat, o którym milczeć dłużej nie wypadało.
Ale Katyń to film znakomity z wielu innych powodów.
Obawy miałem jak najgorsze. Zwiastuny poprzedzające wrześniową premierę były co najmniej beznadziejne i ukazujące patos w wydaniu całkiem żałosnym. Tania symbolika (rozdzieranie flagi w zwolnionym tempie) odstraszała, łzawa dramaturgia bardziej irytowała niż wzruszała. Całość natomiast sugerowała, że Katyń ma być doskonale skrojoną lekturą obowiązkową, idealnie wpisującą się w politykę historyczną, która w banalny sposób bawi się tożsamością narodu, przywołując sentymentalne obrazki z przeszłości. Znaczenie Katynia – jego jakość, walory poznawcze, cel, jaki chce osiągnąć – jest zupełnie inne, ale to dopiero bezpośrednia konfrontacja z tym obrazem pozwala na weryfikację dotychczasowych przekonań.
Oczywiście można uparcie tkwić na pozycji nihilisty i zbroić się w cyniczny oręż, lecz nie ma z tego większego pożytku – Wajda broni się i historią, którą serwuje, i sposobem realizacji, za który odpowiada.
Katyń to film skromny, chwilami – wręcz intymny. Oczywiście skala tragedii i liczba wątków, z których żaden nie jest najważniejszy bądź najmniej ważny, sugerowałyby co innego. Jednak całość jest dość ascetyczna, wyraźnie skupiona na emocjach, nie na efektownym tle. Wiemy, że trwa wojna – ale tej wojny nie widać, pierwsze strzały padają dopiero pod koniec, w lasku katyńskim. Wiemy, że hitlerowcy są tuż za rogiem, że już rządzą, że straszą Auschwitz. Jednak żadnych efektownych zagrań nie zobaczymy – wojenne szaleństwo ukazane jest kameralnie poprzez uczucia towarzyszące kilku kobietom. Ich mężowie, ojcowie, synowie – zniknęli.
Nie wiadomo nawet, czy jeszcze żyją. Po prostu od pewnego momentu ich nie ma, a one, żony, córki i matki, czekają. Wojna najpierw przyniosła niepewność, a później świadomość śmierci. Co ważne, Wajda nie rozgrywa tych wątków na sentymentalnej nucie. Owszem, czuć w kilku momentach nachalną teatralność, parę razy usłyszymy z ust bohaterek rzewne zdania, głównie jednak ich cierpienie nie jest tanim melodramatem. Każda z nich jest autentyczna, nawet jeśli uznać, że są tylko żonami, tylko córkami i tylko matkami.
Dlaczego miałbym nie uwierzyć w ból, jaki towarzyszyć może pytaniom: „Dlaczego go puściłaś?”, „Dlaczego pozwoliłaś mu odjechać?”.
To nie są pytania patetyczne, napuszone, sztuczne. Żadna z bohaterek nie popada w permanentną boleść, żadna z nich nie leje ceremonialnych łez, bo ich żal tkwi wewnątrz – i ten żal może wybuchnąć, lecz nie musi, bo w życiu – zabrzmi to górnolotnie – nie zawsze wybucha. Jest w nich jakaś złość na same siebie; złość na osobistą niemoc przeciwdziałania tragedii i złość na wojnę, która dotknęła je w sposób najbardziej osobisty – zmuszając do wybrania dróg, z których każda prowadzi do przegranej.
Inne zabarwienie emocjonalne towarzyszy scenom z obozu jenieckiego. Przyznam szczerze, że one, do pewnego czasu, nie przekonują ze względu na swą sterylność i nachalną sztuczność bijącą z twarzy i nienagannych mundurów oficerów polskich. Pomijając jednak kwestie dokładności w odwzorowywaniu realizmu lat minionych, sceny z udziałem żołnierzy są ciekawe i autentyczne o tyle, o ile stają się projekcją przedwojennego etosu. Wszyscy oficerowie są honorowi, niezłomni, odważni w oczekiwaniu na śmierć.
Bez wahania złożą przysięgę: że ich matką jest ojczyzna, że służą narodowi, że zawierzają Bogu, że gotowi są umrzeć za swe przekonania. Wartości przez nich wyznawane stają się ich cechą niemalże fizyczną – stąd brak na ich postawie jakiejś skazy, może oprócz cichego przerażenia tuż przed własną śmiercią. Wszelkie wątpliwości są rozwiewane dzięki modlitwie, która tworzy wspólnotę radzącą sobie w każdych warunkach.
Te ideały drażnią, irytują, nie przystają do współczesnych oczekiwań względem postaw żołnierskich, ba!, ludzkich nawet. Może dlatego tak trudno w nie uwierzyć i tak łatwo określić mianem – archaiczne. Nie ma sensu w takich momentach posądzać Wajdę o nieznajomość realiów wojennych, bo dowodów ich znajomości dostarczył już wiele, nawet jeśli jego styl charakteryzuje się jako romantyczny, czyli tkwiący daleko od formy dokumentalnej. Wierzę w etos rycerski w Katyniu, bo nie mam powodów, by w niego nie wierzyć, a irracjonalna jest ocena postaw oficerów, jeśli już takiej oceny dokonujemy, podług dzisiejszej wrażliwości i dominujących obecnie wartości, tak odmiennych od tych sprzed lat kilkudziesięciu.
Jest inaczej, niewygodnie, jakby nieprawdziwie, ale nigdy bym nie podejrzewał Andrzeja Wajdy, najbardziej doświadczonego polskiego reżysera, o intelektualną płyciznę i tanie chwyty dramaturgiczne. Co prawda, jest to działanie odważne, bo łatwo ściągające na siebie szyderczy jad, niemniej Katyń broni się znakomicie nawet przed tego typu krytyką, jeśli tylko krytyka zadaje sobie trud odpowiedzi na pytanie: dlaczego właśnie tak? Tym bardziej, że ostatnie sceny, sceny egzekucji, są podane realistycznie, surowo, beznamiętnie – więc nie może być mowy o jakiegoś typu niekonsekwencji twórczej.
Nie u Andrzeja Wajdy, co nie jest związane z bezkrytycznym podejściem do tego reżysera, a trzeźwą obserwacją jego drogi artystycznej (i zaufaniem, co nie jest bezzasadne). Chyba że ktoś złośliwie będzie tkwił we własnym przekonaniu o beztalenciu tego reżysera, wtedy oddaję honor, choćby i idiocie.
Katyń dość sprawnie mierzy się także z historią samej zbrodni. Nie poprzez obserwację samych morderczych działań – być może niektórzy będą rozczarowani krótkim czasem efektownych inscenizacji w lasku katyńskim – tylko dzięki inteligentnemu wpleceniu w fabułę autentycznych radzieckich i niemieckich filmów dokumentujących w latach 40. sprawę katyńską. Z jednej strony ukazują one prawdziwą zbrodnię, a nie popisy charakteryzatorsko – scenograficzne (i robi to wrażenie), a z drugiej są nośnikiem niesamowitej propagandy, z którą albo się obywatele ulegle godzili, albo nie godzili i wtedy ginęli.
Kłamstwo, w PRL zalegalizowane, bez wątpienia wpłynęło na los Polaków i o tym Wajda stara się przypomnieć w kilku wątkach, nawiązując do „Antygony” Sofoklesa. I to jest w Wajdzie niesamowite – nie traktuje widzów jak przygłupów oczekujących łatwych rozwiązań, tylko zmusza do poszukiwań innych niż filmowe, operując przy tym mało nachalną symboliką i niezauważalnym, w kontekście całości, patosem. Za to właśnie – wielkie brawa.
Nasuwa się w końcu ważne pytanie – czy jest to zrozumiałe dla widzów? Przyjmijmy, że dla widzów polskich – tak. Czy zamknięcie się w doświadczeniu wybitnie polskim nie będzie stanowić bariery nie do przekroczenia dla widza niepolskiego? Nie jest to pytanie bezpodstawne, bo Katyń będzie w najbliższym okresie (latach?) najpopularniejszym filmem polskim za granicą, a jako że kino polskie nie jest mi obojętne, tym bardziej na sukcesie dobrego filmu, jakim jest Katyń, zależy mi tak samo, jak na zwycięstwach reprezentacji piłkarskiej.
Obraz tragedii jest daleki od niestrawnej hermetyczności bez względu na szerokość geograficzną: szczególnie mocna końcówka, która trzyma w dość dużym napięciu, i emocje, które są na tyle autentyczne (dzięki wybitnym kobiecym kreacjom aktorskim), że łatwo wybudzają z letargu empatię. Nie wypada nie wspomnieć o doskonałych zdjęciach Pawła Edelmana i o znakomitej, nienachalnej muzyce Krzysztofa Pendereckiego. Poza tym miejsce powstania filmu (oraz historia tam umiejscowiona) nie determinuje sukcesu, bo gdyby tak było, to niestrawne byłyby obrazy japońskie czy irańskie, które silniej niż Katyń tkwią w narodowej kulturze, a i tak są oglądane i doceniane.
Nie chodzi bowiem o polskość. Katyń to dobra historia, świetnie zrealizowana, w wielu momentach emocjonująca, niekiedy szokująca i najważniejsze – pobudzająca do większej niż zwykle refleksji. Może nie jest to film idealny: ma jednak kilka niepotrzebnych scen, które mogłyby pojawić się w wersji reżyserskiej (m.in. motyw z Antkiem Pawlickim), lecz w kontekście wyśmienitej całości wszelkie zgrzyty bledną.
Tekst z archiwum film.org.pl (22.09.2007).
