search
REKLAMA
Anime

CODE GEASS. Przygoda, mechy, fantasy

Code Geass nie jest w żadnym wypadku adaptacją kolejnej “kultowej” mangi, a całkowicie oryginalną historią.

Michał Włodarczyk

1 grudnia 2023

REKLAMA

“Żeby krew tych, którzy zginęli, nie została przelana na darmo,
musimy przelać jej jeszcze więcej!”

Pewna niepisana zasada mówi, że na wojnie muszą być ofiary. W recenzowanym przeze mnie anime Code Geass ofiarami są nie tylko fikcyjne postacie, które walczą po obu stronach konfliktu w drodze Japonii do odzyskania niepodległości, ale przede wszystkim widzowie, którzy wciągnięci w wir akcji, zdołają na dobre oderwać się od serialu dopiero po jego ostatnim, pięćdziesiątym odcinku. Po tak buńczucznym początku, jaki zgotowałem Wam w pierwszych dwóch zdaniach, z pewnością zakładacie, że oto teza została już postawiona, a kolejne akapity będą tylko kolejnymi zwrotkami pieśni pochwalnej na cześć wiekopomnego dzieła z kraju samurajów. I tutaj Was miło (niemiło?) rozczaruję, gdyż na tapetę wezmę nie tylko niezaprzeczalne atuty Rewolucji Leloucha, lecz także elementy, które nie każdemu mogą się spodobać. Zatem przygodę czas zacząć.

Code Geass nie jest w żadnym wypadku adaptacją kolejnej “kultowej” mangi, a całkowicie oryginalną historią. Twórcą tego uniwersum jest scenarzysta serialu, czyli Ichiro Okouchi, który spłodził skrypt dla studia Sunrise (m.in. Cowboy Bebop). Słynne japońskie studio na stanowisku reżysera posadziło Goro Taniguchiego (wcześniej oryginalne Planetes), projekty postaci stworzyły panie ze studia Clamp, a muzykę skomponowali Hitomi Kuroishi i Koutarou Nakagawa. Całość zamknęła się w pięćdziesięciu epizodach, przedzielonych w połowie jako odrębne sezony. Premiera pierwszego odcinka pierwszego sezonu miała miejsce w 2006 roku, a premierowe emisje sezonu drugiego na antenach stacji TBS/MBS niecałe dwa lata później.

Jaką otrzymujemy historię? Alternatywną i pasjonującą. W 2010 roku Święte Imperium Brytyjskie w czasie swej agresywnej ekspansji podbiło Japonię, która od tej pory oficjalnie istnieje jako Strefa 11. Siedem lat później rzeczywistość w Tokio wygląda tak: Brytyjczycy zamieszkują nowoczesne części miasta, pławiąc się w luksusach, Japończycy z kolei zmuszeni są egzystować w getcie Shinjuku jako Jedenastostrefowcy. Pewnego dnia młody brytyjski uczeń, 17-letni Lelouch Lamperouge, jest świadkiem, a następnie uczestnikiem wypadku sprokurowanego przez japoński mini-oddział partyzantów. Podczas całego zajścia Lelouch spotyka na swojej drodze tajemniczą dziewczynę, C.C., która proponuje mu “kontrakt”, na mocy którego otrzyma niezwykłą moc w zamian za przyrzeczenie, wedle którego spełni w przyszłości pewne życzenie młodej kobiety. Chłopiec, będąc w podbramkowej sytuacji, przystaje na warunki kontraktu i otrzymuje potężną moc – Geass. Jest to umiejętność, dzięki której, utrzymując z drugim człowiekiem kontakt wzrokowy, może jednorazowo wymusić na nim bezwzględne posłuszeństwo. Jak się okazuje, Lelouch oraz jego niewidoma i przykuta do wózka inwalidzkiego siostra Nunnally, są tak naprawdę członkami rodziny królewskiej, przed którą ukrywają się w Japonii. Na czele Imperium stoi zaś ich ojciec, Imperator Charles zi Britannia. Aby jego siostra mogła żyć w normalnym, pozbawionym intryg i okrucieństwa wojny świecie, Lelouch postanawia z pomocą nowej mocy zniszczyć Brytanię. W tym celu rozpocznie działania jako zamaskowany rewolucjonista Zero, formując z czasem Zakon Czarnych Rycerzy. C.C. z kolei zostaje jego sublokatorką i czynną obserwatorką poczynań młodego Brytyjczyka…

Tak mniej więcej wygląda zawiązanie akcji i więcej postaram się z oczywistych względów nie zdradzić. Na początek trzeba sobie jasno określić, z czym mamy do czynienia. Gatunkowo można ująć Code Geass tak: przygoda/mechy/fantasy. Dokładnie taki miszmasz zaserwowali nam tutaj japońscy twórcy. Co ciekawe, jeśli ktoś nie lubi żadnego z powyższych gatunków, to… nic nie szkodzi, bowiem anime ma swój charakterystyczny styl, któremu najbliżej do Death Note. Niech nikogo nie zwiedzie fakt, że protagonista posiada moc, a na dodatek walczy w mechu. Tutaj są to tylko dodatki do wielkiego intelektu Leloucha, dzięki któremu potrafi on w genialny sposób zaszachować przeciwnika. Na nasze szczęście jego przeciwnicy to także “zdolne bestie”, dzięki czemu czekają nas ekscytujące chwile przed ekranem telewizora/monitora. Można nie polubić czy też nie zrozumieć konwencji, ale niechaj zdechnę, jeśli przebieg pędzącej na złamanie karku akcji nie spowoduje czerwonych rumieńców na Waszych policzkach. Tak więc, obok niesamowitych intryg, wymyślnych strategii, fantastycznych bitew z udziałem armii mechów, czy nieprzyzwoicie częstych zwrotów akcji, zobaczycie zorganizowany przez Radę Studencką szkoły Leloucha… dzień bicia rekordu na największą pizzę świata (sic!). Podobnych “kwiatków” jest tutaj więcej, jak np. odcinek “Skradziona maska”.

Skoro kłopotliwą kwestię konwencji mamy już za sobą, przejdę do postaci. Główny bohater to zdecydowanie człowiek czynu. Zmuszony prowadzić podwójne życie ucznia/Zero jest pełen determinacji i wewnętrznej siły (gdyż fizycznie to cherlak). Miewa też uzasadnione wahania czy wręcz momenty rezygnacji, zawsze jednak idzie naprzód, potrafiąc znaleźć wyjście z najbardziej beznadziejnych sytuacji. A to, co swoim głosem wyprawia seiyuu Jun Fukuyama w tej roli, to już małe mistrzostwo świata. C.C. to niezwykle zjawiskowa i tajemnicza kobieta, której charakteru nigdy nie rozgryziemy do końca. Kururugi Suzaku, przyjaciel Leloucha i Nunnally z dzieciństwa, zmuszony jest stanąć po stronie Imperium, i z racji tego, ile razy zdoła zmienić zdanie/strony, mógłby stanąć z polskimi politykami do Pepsi Challenge. Tak naprawdę to postaci jest zatrzęsienie i gdybym miał opisywać każdą z osobna, tekst ten stałby się nieznośnie długi. Wspomnę jeszcze o głównym antagoniście, którym jest sam Imperator. Jest to starszy, potężnie zbudowany mężczyzna, który głosem (genialny Norio Wakamoto) mógłby przestraszyć samego diabła. Ale jaki jest prawdziwy plan i cel człowieka, który i tak ma już wszystko? I do czego dąży nieprzeciętnie charyzmatyczny książę Schneizel? O tym między innymi jest ta pasjonująca historia. W ramach lepszego zobrazowania charakteru fabuły, o coś Was zapytam. Czy pamiętacie jak w Se7en zupełnie nieoczekiwanie na posterunek policji zgłosił się seryjny morderca? To wyobraźcie sobie, że jeden zwrot akcji pod koniec pierwszego sezonu spowoduje u Was jeszcze większy szczękopad.

Technicznie Code Geass prezentuje się świetnie, a przy tym oryginalnie. Projektom postaci autorstwa grupy Clamp zawdzięczamy pokaźną liczbę metroseksualnych mężczyzn, ale pragnę uspokoić, że pięknych kobiecych bohaterek także jest od groma (w dodatku występuje tu fanserwis w dużej ilości, tj. zbliżenia na piersi, pośladki czy nogi). Anime ma bardzo kolorowy design, świetnie wykorzystano także efekty komputerowe. Tła są niezwykle szczegółowe, choć niekiedy postaci na drugim i trzecim planie zastygają w całkowitym bezruchu – szkoda. Animacja jak na serię telewizyjną jest fantastyczna, a dynamiczna i sprawna reżyseria, pełna bardzo oryginalnych i efektownych ujęć, zmusza często do przewinięcia sceny, aby raz jeszcze nacieszyć nią oczy.

Oprawa muzyczna to dzieło nietuzinkowe. Soundtrack panów Kuroishi i Nakagawy zawiera łącznie 98 (słownie: dziewięćdziesiąt osiem) utworów! I co godne podziwu, bez żadnych wariacji tych samych tematów, tylko autonomiczne i zupełnie różne od siebie kawałki. A co usłyszymy? Łatwiej powiedzieć, czego nie. Nie doświadczymy jedynie utworów wokalnych w innych językach, niż w japońskim i angielskim. Poza tym większość gatunków muzyki znajdzie tutaj swoich reprezentantów. Mnie szczególnie przypadły do gustu różnorakie utwory z męskimi i żeńskimi chórami na pierwszym planie, a także delikatne japońskie “kołysanki” (jeden z kawałków na płycie jest nawet tak zatytułowany). Muzyka ilustracyjna do tego anime zasługuje na najwyższą możliwą ocenę. Niestety, każdy z Openingów to tak krzykliwe popowe kawałki, że poza wstępem do kolejnych odcinków nie nadają się raczej do słuchania. Podobnie jak OST, tak i oprawa dźwiękowa to najwyższa półka. Odgłosy epickich bitew, przy dobrym nagłośnieniu, naprowadzą na Was rozjuszonych sąsiadów.

Komu to anime polecić? Myślę, że wszystkim. Liczba konwencji, olbrzymi repertuar ciekawych postaci, piękne kobiety i przystojni mężczyźni, intelektualne smaczki i kulturowe nawiązania, efektowne sceny akcji, epickie bitwy, różnorodna muzyka ilustracyjna i bardzo emocjonalnie nacechowana historia z niejednym morałem. Oczywiście, i to anime nie jest doskonałe. Irytująca postać Kururugi Suzaku, nietrafione akcenty humorystyczne czy kilka infantylnych scen nie mogą jednak przysłonić olbrzymiej ilości plusów, jakie posiada ta seria. Dla każdego coś miłego, a przy tym doskonała i niegłupia rozrywka. Pod warunkiem łyknięcia konwencji, w której licealiści decydują o kształcie świata. Ja łyknąłem i nie żałuję.

P.S. W fazie produkcji znajduje się OVA Code Geass Gaiden: Akito of the Ruined Land. Akcja ma się dziać w pogrążonej w wojnie Europie, a bohaterami mają być członkowie oddziału Rycerzy Mroku ze Strefy 11, którzy otrzymują zadanie uratowania zaginionej wcześniej jednostki. Premiera: 2011.

Moja ocena: 9,5/10.

Tekst z archiwum film.org.pl (06.03.2011).

REKLAMA