NAJLEPSZE HORRORY z ostatnich 10 lat. Wyniki głosowania czytelników
Dziś Halloween, czyli doskonała okazja, aby usiąść w wygodnym fotelu, zasłonić okna, pogasić światła i odpalić straszny horror. Zastanawiacie się teraz, jaki film grozy wybrać na dzisiejszy wieczór, prawda? Już możecie przestać drapać się po głowach. Sami bowiem stworzyliście poniższy ranking! Każdy z was na pewno znajdzie tu coś dla siebie.
Przed wami 40 NAJLEPSZYCH HORRORÓW z ostatnich 10 lat!
Na których miejscach znajdują się tytuły, na które głosowaliście? Co sądzicie o wynikach plebiscytu? Koniecznie podzielcie się z nami wrażeniami w komentarzach! Jesteśmy strasznie ciekawi!
40. „Possessor” (2020)
Nazwisko Cronenberg dla Brandona, syna legendarnego Krwawego Barona Davida, to zarówno przepustka do filmowego świata, jak i przekleństwo. Wyjście z cienia kultowego rodzica to zadanie niełatwe, jednak Cronenberg Junior postanowił spróbować. Jego Possessor w tym kontekście jest triumfem. Film przesiąknięty jest kojarzoną z twórczością jego ojca paranoiczno-dystopijną aurą. Napędza go znajomy żywioł horroru cielesnego, ale w opowieści o futurystycznym opętaniu czuć też coś świeżego – Brandon podbija tony antysystemowej krytyki, dorzuca do układanki psychoanalityczne tropy dotyczące relacji rodziców z dziećmi (!) i znajduje swoją własną drogę w całym tym psychodeliczno-krwawym spektaklu. Possessor to świetna rzecz, łącząca ambiwalentną intrygę z wizjonersko nakręconymi sekwencjami grozy i tworząca unikalny klimat, w którym bryluje eteryczna Andrea Riseborough. [Tomasz Raczkowski]
39. „Oculus” (2013)
Choć początkowo nie pokładałam wielkich nadziei w tym filmie, to finalnie bardzo mile się zaskoczyłam. Ba! Do dziś to jeden z moich ulubionych horrorowych tytułów, nie tylko ze względu na obecność utalentowanej Karen Gillan. To przede wszystkim intrygujący pomysł, pokręcone obrazy filmowe (widzisz to, co lustro chce, byś widział) i kilka naprawdę solidnych momentów, które sprawiły, że dzieło to wybija się spośród typowych horrorowych straszaków, gdzie receptą na sukces mają być niezliczone jump scare’y. Reżyser Mike Flanagan stara się, by jego dzieło to było coś naprawdę wyjątkowego. Warto pamiętać, że niejako sam podgatunek, z przeklętym przedmiotem w tle, narzuca już od samego początku pewne typowe dla niego elementy. Reżyser jednak nie ugiął się pod ich naporem, dają nam dzieło pełne depresyjnego fatalizmu, zniszczonych relacji rodzinnych oraz motywów charakterystycznych dla kina klasy B, czego chyba nikt się nie spodziewał. [Gracja Grzegorczyk-Tokarska]
38. „Naznaczony: rozdział 2” (2013)
Zrealizowany za zaledwie 5 milionów dolarów Naznaczony: rozdział 2 swój komercyjny sukces zawdzięcza przede wszystkim kreatywności oraz sprytowi duetu Wan i Whannell. Fabuła kontynuacji hitu Jamesa Wana z 2010 roku jest wiarygodna i, co ważniejsze, wciągająca. Uwagę zwraca tu także strona techniczna filmu oraz bardzo dobra kreacja Patricka Wilsona. Jednym z najważniejszych elementów udanej produkcji grozy jest klimat, a tego w przypadku Naznaczonego: rozdziału 2 na pewno nie brakuje. Wan cierpliwy jest, łaskawy jest. Nie szuka poklasku, nie unosi się pychą. Robi po prostu swoje i dzieli się z nami swoją horrorową pasją. [Przemysław Mudlaff]
37. „Jako w piekle, tak i na Ziemi” (2014)
Paryskie katakumby skrywające nieodkryte tajemnice, bohaterowie, którzy giną w niecodziennych okolicznościach oraz poszukiwanie kamienia filozoficznego; jak się okazuje, te trzy elementy to przepis na murowany sukces. Produkcja, której budżet opiewał na 5 milionów dolarów, przyniosła aż ośmiokrotnie większe zyski. To także kolejny przykład bardzo dobrego wykorzystania techniki found footage, która tylko wzmacnia w tym przypadku eklektyczny pomysł wyjściowy. Jeśli mam być jednak szczera, to na papierze produkcja wcale nie wyglądała tak atrakcyjnie. Przede wszystkim sceny otwarcia wydawały mi się nudne. Jednak w trakcie powtórnego seansie odkryłam, że w tym wszystkim liczy się każdy, nawet najdrobniejszy detal budujący całą niecodzienną historię od samego początku do końca. O ile produkcja nie serwuje typowej horrorowej makabry, a jedynie dantejską makabrę dla wytrawnych znawców tematu, o tyle fani tego gatunku powinni być usatysfakcjonowani; w końcu razem z bohaterami przekraczamy bramy piekła, gdzie każda osobista trauma to powód, by zostać ukaranym. [Gracja Grzegorczyk-Tokarska]
36. „Split” (2016)
Koncepcja rozszczepionej osobowości nie przekonuje wszystkich, dla wielu jest jedynie wygodną ucieczką różnych przestępców przed wymiarem sprawiedliwości. Niezależnie od tego, jak to bywa w niektórych przypadkach, kinowe przedstawienie tego syndromu jest nieodmiennie fascynujące. Do dziś nie mogę wyjść z podziwu, jak wspaniale zagrał to młody Edward Norton w Lęku pierwotnym, ale przyznać muszę, że to kreacja Jamesa MacAvoya w Splicie jest bezkonkurencyjna. Jest naprawdę godną podziwu sztuką zagrać osobowość wieloraką tak, że najmniejsza zmiana wyrazu twarzy jest znacznie bardziej przerażająca niż wszystkie prawdziwe czy wyimaginowane potwory świata, i on właśnie to zrobił. Widz podczas seansu nie boi się tak naprawdę zapowiadanej Bestii, nie czeka w napięciu na jej pojawienie się – każda bowiem zmiana niesie ze sobą nowe, nieznane zagrożenie. Bardzo dobrze napisany, doskonale zagrany dreszczowiec. [Agnieszka Stasiowska]
35. „Mięso” (2016)
Mięso to jeden z najważniejszych debiutów reżyserskich ostatnich lat. Takie wrażenie miałem już podczas mojego pierwszego seansu filmu Ducournau, a poziom jej drugiej produkcji, Titane (2021) tylko mnie w tym przekonaniu utwierdził. Mięso jest dzikie, szalone, energetyczne i rzeczywiście może wzbudzać odruch wymiotny u widzów o słabszych żołądkach. Wszystko to służy jednak wyższemu celowi, metaforze. Ducournau wpisuje bowiem w konwencję kina kanibalistycznego opowieść o dojrzewającej seksualności. Pycha! [Przemysław Mudlaff]
34. „To: Rozdział 2” (2019)
Druga część bardzo udanej adaptacji książki Stephena Kinga z 2017 roku zaskakuje przede wszystkim jako sequel; dużo mroczniejszy, dużo bardziej zgłębiający traumy głównych bohaterów i bardziej ukierunkowany na straszenie widza, aniżeli część pierwsza. Mimo iż główny antagonista nie pojawia się tak często, jakbyśmy tego chcieli, to cały czas czuć jego przerażającą prezencję, która zawsze znajduje się w pobliżu bohaterów i na krok ich nie opuszcza. Trzeba jednak pamiętać, że od naszego ostatniego pobytu w Derry, zasady całkowicie się zmieniły, a rzeczy z mrocznych koszmarów potrafią objawić się w biały dzień. Druga część spodobała mi się nie tylko jako studium ludzkiej natury, ale przede wszystkim jako przysłowiowy straszak; wiele osób zarzucało jednak reżyserowi, że ten próbował upchnąć zbyt dużo w prawie trzygodzinnym filmie, co po części jest prawdą. Nie zmienia to jednak faktu, że to adaptacja, jakiej dawno nie widzieliśmy w kinie i jakiej – przynajmniej mi – od bardzo dawna brakowało. [Gracja Grzegorczyk-Tokarska]
33. „Czarny telefon” (2021)
Gdy Scott Derrickson zwolnił stanowisko reżyserskie Doktora Strange’a w multiwersum obłędu, nie szukał długo następnego projektu. Wrócił na swoje gatunkowe „łono” i wyreżyserował kolejny horror, tym razem będący mieszanką wątków nadprzyrodzonych i filmu typu „coming of age”. Czarny telefon opowiada o Wyłapywaczu (Ethan Hawke), który terroryzuje Denver, porywając dzieci z okolicy. W końcu w jego ręce trafia też główny bohater, Finney (Mason Thames), który dzięki pomocy duchów poprzednich ofiar Wyłapywacza będzie mógł powstrzymać psychopatycznego potwora. Czarny telefon to horror oszczędny w formalnych środkach, ale wygrywający atmosferą i nadprzyrodzoną aurą – dzięki temu stał się drugim najbardziej kasowym horrorem tego roku na świecie (161 mln USD). [Dawid Myśliwiec]
32. „Wcielenie” (2021)
James Wan po krótkiej przerwie powraca do ukochanego świata horroru, ale tym razem serwuje nam produkcję dużo bardziej bezczelną, samoświadomą, z założenia kiczowatą i bawiącą się tanim, pulpowym wymiarem gatunku. Wcielenie to przefiltrowany przez styl Wana hołd dla włoskiego giallo. Znam widzów, którzy go pokochali, znam takich, których całkowicie odrzucił. Cieszy, że nasi czytelnicy zdają się zaliczać do tej pierwszej grupy. [Filip Pęźiński]
31. „Zło we mnie” (2015)
Debiut pełnometrażowy Oza Perkinsa to jeden z najciekawszych horrorów XXI wieku. Misternie skonstruowany, balansujący pomiędzy dwiema liniami czasowymi i aż trzema bohaterkami: dwiema uczennicami katolickiego internatu dla dziewcząt oraz tajemniczą autostopowiczką. Perkins odstawia na bok oklepane zagrywki formalne (jak chociażby jump scare’y) i fabularne (wspaniale zredefiniowana final girl), stawiając na skrzętnie budowaną gęstą atmosferę. Efektem jest mroczna, głęboko niepokojąca opowieść, w której pierwsze skrzypce odgrywają samotność i motyw uwiedzenia przez zło. [Jan Brzozowski]