search
REKLAMA
Cannes 2021

TITANE. Przerwane objęcia

Titane Julii Ducournau to mariaż b-klasowego thrillera z niejednoznaczną refleksją nad technologiczną inwazją na społeczną tkankę.

Maciej Niedźwiedzki

15 lipca 2021

titane
REKLAMA

Alexia od urodzenia zdaje się cierpieć i nie pasować do otoczenia. Rodzice to dla niej dwa z obojętne byty. Bez żadnego emocjonalnego uczepienia, bez wymiany zdań i wymiany spojrzeń. Dziewczyna żyje w całkowicie osobnym świecie: swoich wyobrażeń, swoich potrzeb i swojego języka. Poza standardowymi społecznymi relacjami, poza mainstreamem, zawsze gdzieś przy jakimś ekstremum, zawsze skrywając w tajemnicy coś nie dającego się zwerbalizować.

Jako dziecko jedyną wiarygodną więź (dla niej, dla nas) nawiązała z samochodem swoich opiekunów. Mruk silnika, dźwięk zmiany biegu, szum dobiegający spod pędzących po asfalcie kół. To nie tyle motoryzacyjna fascynacja, ale coś głęboko wyczuwalnego przez jej duszę i jej ciało. Maszyna jest dla Alexii żywym, czującym organizmem. Wyraźnie sygnalizującym swoje fizyczne potrzeby. Wsłuchiwać się w nie to jedno. Należy też być wobec nich uległy.

Symbole, metafory, alegorie, archetypy. Titane Julii Ducournau to mariaż b-klasowego thrillera z niejednoznaczną refleksją nad technologiczną inwazją na społeczną tkankę. Znajdziemy tu tropy cielesnego horroru Cronenberga, tożsamościowy szyfr Davida Lyncha, neonową estetykę Windinga Refna czy dreszczowca gdzieś z pogranicza Terminatora czy Obcego Ridleya Scotta. Słowem akademicka gratka dla filmoznawców, szukających w kinie ukrytych znaczeń, dekodowania misternej narracji i wypatrywania erotycznych podtekstów. Seksualne napięcie, strach przed pożądaniem i przekroczeniem intymnej linii ciągle unosi się nad głowami bohaterów.

Titane nie sposób czytać jako linearną fabułę. To raczej zbiór socjologicznych wariacji o obsesjach i lękach. Stawiających nie na słowa, ale wymowną wizualną narrację. Julia Ducournau dialogi ogranicza do absolutnego minimum. Problematyczna jest odpowiedź na pytanie „Jak masz na imię?”. Z trudem przez gardło przechodzi niewinne „dzień dobry”. Wszystko sprowadza się do niechętnie wymawianych półsłówek. Co innego gdy pozostawiony na parkingu sportowy samochód zaświeci światła i podniesie koła na resorach, zapraszając Alexię na tylne siedzenie. Wtedy komunikat wydaje się całkowicie jasny, całkowicie wyczerpujący.

titane

Film Ducournau balansuje na granicy jawnego i wyobrażonego. W Titane nic do końca nie jest określone, pozwala na wielość interpretacyjnych odczytań. Płynnie przechodzimy między seksualnymi tożsamościami, między śmiercią i życiem, między przyjemnością i bólem, między młodzieńczą energią i słabnącym, starzejącym się ciałem. Emanująca seksapilem Alexia z czasem szpetnieje a pod wpływem sugestii przybranego ojca – Vincenta (Vincent Lindon) – transformuje się w Adriana. Vincent z kolei, ratownik medyczny i strażak, zbratał się z ogniem, ale nie jest w stanie znieść widoku słabnącego organizmu i zanikających mięśni. Codzienne zastrzyki ze sterydami są ulotną gwarancją na życie wieczne. Natomiast gra wstępna zazwyczaj kończy się krwawą jatką, a pocałunek zabójstwem w afekcie. Uważnie stawiaj kroki.

Titane to kino znaków i symbolicznych figur. O pragnącym odwzajemnionego uczucia ojcu, ucieczkach w nieznane, akceptacji dotyku i oswojeniu bliskości. Alexia/Adrian na każdą wyciągniętą dłoń, na próbę objęcia w ramionach, na zaproszenie do tańca, na towarzyski flirt reaguje gwałtownym odwrotem. Główna bohaterka to tylko na wierzchu spuszczona ze smyczy bestia. Drapieżnik dopatrujący się ze wszystkich stron zagrożenia. Na to, co w największym stopniu ją wewnętrznie wyniszcza i wzmaga rozpacz każdy widz odnajdzie pewnie osobną odpowiedź.

W wyobrażeniu widzów Titane wyląduje za pewne gdzieś pomiędzy Tylko Bóg wybacza, Gościem czy Coś za mną chodzi. Ducournau wyjściowo czerpie z mistrzów postmodernizmu końca XX wieku, ale ubiera swój film we współczesne, jaskrawe, ociekające krwią szaty. Miejscami jest pięknie, miejscami pretensjonalnie. Niemniej fani jednego i drugiego kina przy Titanie powinni czuć się jak na swoim podwórku.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA