TITANE. Przerwane objęcia
Alexia od urodzenia zdaje się cierpieć i nie pasować do otoczenia. Rodzice to dla niej dwa z obojętne byty. Bez żadnego emocjonalnego uczepienia, bez wymiany zdań i wymiany spojrzeń. Dziewczyna żyje w całkowicie osobnym świecie: swoich wyobrażeń, swoich potrzeb i swojego języka. Poza standardowymi społecznymi relacjami, poza mainstreamem, zawsze gdzieś przy jakimś ekstremum, zawsze skrywając w tajemnicy coś nie dającego się zwerbalizować.
Jako dziecko jedyną wiarygodną więź (dla niej, dla nas) nawiązała z samochodem swoich opiekunów. Mruk silnika, dźwięk zmiany biegu, szum dobiegający spod pędzących po asfalcie kół. To nie tyle motoryzacyjna fascynacja, ale coś głęboko wyczuwalnego przez jej duszę i jej ciało. Maszyna jest dla Alexii żywym, czującym organizmem. Wyraźnie sygnalizującym swoje fizyczne potrzeby. Wsłuchiwać się w nie to jedno. Należy też być wobec nich uległy.
Symbole, metafory, alegorie, archetypy. Titane Julii Ducournau to mariaż b-klasowego thrillera z niejednoznaczną refleksją nad technologiczną inwazją na społeczną tkankę. Znajdziemy tu tropy cielesnego horroru Cronenberga, tożsamościowy szyfr Davida Lyncha, neonową estetykę Windinga Refna czy dreszczowca gdzieś z pogranicza Terminatora czy Obcego Ridleya Scotta. Słowem akademicka gratka dla filmoznawców, szukających w kinie ukrytych znaczeń, dekodowania misternej narracji i wypatrywania erotycznych podtekstów. Seksualne napięcie, strach przed pożądaniem i przekroczeniem intymnej linii ciągle unosi się nad głowami bohaterów.
Titane nie sposób czytać jako linearną fabułę. To raczej zbiór socjologicznych wariacji o obsesjach i lękach. Stawiających nie na słowa, ale wymowną wizualną narrację. Julia Ducournau dialogi ogranicza do absolutnego minimum. Problematyczna jest odpowiedź na pytanie „Jak masz na imię?”. Z trudem przez gardło przechodzi niewinne „dzień dobry”. Wszystko sprowadza się do niechętnie wymawianych półsłówek. Co innego gdy pozostawiony na parkingu sportowy samochód zaświeci światła i podniesie koła na resorach, zapraszając Alexię na tylne siedzenie. Wtedy komunikat wydaje się całkowicie jasny, całkowicie wyczerpujący.
Film Ducournau balansuje na granicy jawnego i wyobrażonego. W Titane nic do końca nie jest określone, pozwala na wielość interpretacyjnych odczytań. Płynnie przechodzimy między seksualnymi tożsamościami, między śmiercią i życiem, między przyjemnością i bólem, między młodzieńczą energią i słabnącym, starzejącym się ciałem. Emanująca seksapilem Alexia z czasem szpetnieje a pod wpływem sugestii przybranego ojca – Vincenta (Vincent Lindon) – transformuje się w Adriana. Vincent z kolei, ratownik medyczny i strażak, zbratał się z ogniem, ale nie jest w stanie znieść widoku słabnącego organizmu i zanikających mięśni. Codzienne zastrzyki ze sterydami są ulotną gwarancją na życie wieczne. Natomiast gra wstępna zazwyczaj kończy się krwawą jatką, a pocałunek zabójstwem w afekcie. Uważnie stawiaj kroki.
Titane to kino znaków i symbolicznych figur. O pragnącym odwzajemnionego uczucia ojcu, ucieczkach w nieznane, akceptacji dotyku i oswojeniu bliskości. Alexia/Adrian na każdą wyciągniętą dłoń, na próbę objęcia w ramionach, na zaproszenie do tańca, na towarzyski flirt reaguje gwałtownym odwrotem. Główna bohaterka to tylko na wierzchu spuszczona ze smyczy bestia. Drapieżnik dopatrujący się ze wszystkich stron zagrożenia. Na to, co w największym stopniu ją wewnętrznie wyniszcza i wzmaga rozpacz każdy widz odnajdzie pewnie osobną odpowiedź.
W wyobrażeniu widzów Titane wyląduje za pewne gdzieś pomiędzy Tylko Bóg wybacza, Gościem czy Coś za mną chodzi. Ducournau wyjściowo czerpie z mistrzów postmodernizmu końca XX wieku, ale ubiera swój film we współczesne, jaskrawe, ociekające krwią szaty. Miejscami jest pięknie, miejscami pretensjonalnie. Niemniej fani jednego i drugiego kina przy Titanie powinni czuć się jak na swoim podwórku.