OFIARY I KACI czy na odwrót? Roman Polański i jego ofiara Samantha Geimer razem na zdjęciu
Gwałt dokonany przez Romana Polańskiego na Samancie Geimer w 1977 roku, kiedy miała 13 lat, nazywa się ciemną stroną na wizerunku reżysera. Przez niego Polański od tamtych wydarzeń właściwie ciągle ucieka przed nieustępliwym amerykańskim wymiarem sprawiedliwości, co ma kolosalne znaczenie w kontekście jego tragicznie naznaczonego holokaustem dzieciństwa. Wydaje się, że ostatni wywiad, który przeprowadziła Emmanuelle Seigner z Samanthą Geimer dla francuskiej gazety „Le Point”, dąży do tego, żeby jeszcze przed śmiercią reżysera raz na zawsze zamknąć ten rozdział; wybaczyć gwałt, co jest nie tylko w interesie Polańskiego, ale i co najważniejsze samej ofiary, która żyje z tym piętnem ponad 40 lat. To o wiele dziesiątek lat za długo, lecz czy publiczne wybaczenie ze strony ofiary, pokajanie się sprawcy, wywiad, wspólne zdjęcie sprzed kilku dni na Instagramie wystarczą, żeby uznać, że Polański należycie odpokutował?
To, co dzieje się ostatnio wokół sprawy gwałtu Polańskiego na Samancie Geimer, dla wielu jest policzkiem wymierzonym w twarz innych ofiar gwałtów, bo w sensie prawnym reżyser kary nie odbył, a sprawę próbuje się zakończyć za pomocą gazet i mediów społecznościowych. Dla innych z kolei sprawa wydaje się szczęśliwie już zamknięta. Pisząc, że reżyser formalnie kary nie odbył, mam na myśli jego przedwczesną ucieczkę przed wydaniem wyroku przez sąd w Los Angeles, gdyż obawiał się, że sędzia zmieni zdanie i jednak nie zgodzi się na wcześniej ustalone warunki ugody. Zgodnie z nią ustalone zostało, że Polański spędził 42 dni w areszcie i przyznał się do najlżejszych zarzutów (stosunek seksualny z nieletnią poniżej 14 roku życia) z tych postawionych przez prokuratora Rogera Gunsona, a więc gwałtu z użyciem narkotyków, perwersji, podania osobie niepełnoletniej niedozwolonych substancji itp. Polański mimo ugody faktycznie miał się czego obawiać. Opinia publiczna była przeciwko niemu, a sędzia Laurence J. Rittenband przechwalał się, że zamknie reżysera nawet na 100 lat, a była mowa o maksymalnie 90 dniach obserwacji psychiatrycznej. Tak więc dzień 29 stycznia 1978 roku, kiedy Polański wyszedł z aresztu po spędzeniu tam 42 dni, wcale nie był dla niego szczęśliwy. Sędzia miał zamiar przedłużyć ugodową karę o kolejne 48 dni, no i wciąż pozostawały te groźby o 100 latach za kratkami. W sprawie do dziś jest wiele niejasności, a nowe światło na nią rzuca odtajnienie zeznań prokuratora Gunsona z 2010 roku. Polański uciekł ze strachu do Francji, co jest z jego punktu widzenia całkowicie zrozumiałe.
I tak można by analizować sprawę pod względem prawnym jeszcze przez wiele tysięcy znaków, jednak ten felieton nie jest o tym, jak działał wtedy sąd wobec Polańskiego, jakie plany w związku z córką miała matka Samanthy Geimer – chcąca wprowadzić ją do show-businessu, wykorzystując sferę seksualną córki i licząc się z tym, że może być ona wykorzystana – oraz czemu sama Geimer zdecydowała się najpierw oskarżyć Polańskiego, ale dopiero w 1988 roku, a potem zmieniła zdanie. Faktem jest, że Polański współżył z nieletnią, i to nie 17-latką, ale 13-latką, do czego się przyznał. Nie ma tu żadnego tłumaczenia, jakie często stosują gwałciciele, że wyglądała dojrzalej albo już nie była dziewicą, nie stawiała oporu lub wręcz chciała uprawiać seks. Te żałosne wymyki sprawcy nie tłumaczą, a jeśli na dodatek nie zostaje on ukarany, przez lata ucieka i staje się znaną postacią w międzynarodowej kulturze i sztuce, sprawa jest jeszcze bardziej kontrowersyjna.
Paradoksalnie sytuację Polańskiego pogarsza to, że jest znanym twórcą, laureatem Oscara, traktuje się go jako wzór postępowania, ikonę sztuki, a na dodatek został cudem uratowany z krakowskiego getta dzięki staraniom ojca i ukryty w podkrakowskiej wsi przez rodzinę Buchałów. Matka zginęła w Auschwitz, ojciec jakoś przetrwał Mauthausen; sam zaś Polański był świadkiem śmierci, strzelano do niego, uciekał jak ścigany szczur ulicami okupowanego Krakowa, wychodząc poza obszar getta, podkradał jedzenie, przetrwał to, co wydaje się dla nas ludzi i rodziców nie do pojęcia, a potem, kiedy był już dorosły i nareszcie wolny, sam ukuł swój los tak, żeby znów uciekać i bać się, tylko że tym razem z własnej winy, a nie z powodu swojego żydowskiego pochodzenia.
Spodziewać by się więc można, że z takiej historii życia wyciąga się odpowiednie aksjologiczne wnioski. Tak więc na Polańskim spoczywa potrójna odpowiedzialność za swoje postępowanie i tym większa kara za ewentualne błędy. Uwielbiam filmy, które reżyserował, i te, w których tylko grał, ale to nie znaczy, że traktuję go bezkrytycznie. Jego potencjalnie zawieszona kara nie jest czystą formalnością, a chyba Polański pamięta jeszcze swoją rolę Inspektora u Giuseppe Tornatore. Tym bardziej wymagam od niego jako twórcy odpowiedzialności. Potrójne zobowiązanie – jakie niestety artysta wziął sobie na kark – to: po pierwsze bycie człowiekiem, który powinien przestrzegać prawa, ale to w tym przypadku jest kwestią formalnie skomplikowaną, gdyż na bycie przez Polańskiego takim obywatelem już w momencie pierwszego aresztowania, czyli 11 marca 1977 roku, nałożyło się bycie celebrytą, artystą, który był znany z Lokatora, Dziecka Rosemary i Chinatown. Trudno więc przy fajansiarskim zachowaniu sędziego oraz nieco sprzecznych – jak się potem okazało – zeznaniach Samanthy Geimer, o obiektywny proces. Po drugie bycie celebrytą i człowiekiem sztuki zobowiązuje. Twórca – projektujący swoje dzieła jako pomniki nie tylko rozrywki dla widzów, ale również drogowskazy dla nich, co do postępowania, wartości i moralności – musi się liczyć z tym, że jego dzieła będą oceniane również w perspektywie jego życia osobistego. I po trzecie ktoś, kto był świadkiem i ofiarą jednej z największych zbrodni eksterminacji – czyli holokaustu – w którym prócz zadawania śmierci, gwałt był jednym z elementów odzierania ludzi z ich godności, sam popełniając gwałt, stawia pod znakiem zapytania całą swoją dramatyczną przeszłość, wyśmiewa ją, depcze, sprawia, że staje się ona bezużyteczna. Chichot losu, można by powiedzieć. Niewytłumaczalny racjonalnie splot zdarzeń, wprowadzający Polańskiego w stan permanentnej ucieczki, z której być może nie uwolni się aż do śmierci.
I teraz to wszystko nareszcie ma szansę się skończyć, tyle że nie w sądzie, lecz w przestrzeni mediów społecznościowych. Dla wielu ludzi to zaskoczenie, że Samantha Geimer zrobiła sobie zdjęcie ze swoim oprawcą, który po latach także stał się ofiarą. Role w pewnym sensie się odwróciły. Geimer za pomocą czasu w jakimś sensie wymierzyła sprawiedliwość Polańskiemu, lecz życie z piętnem ofiary również i dla niej stało się pułapką. To tak, jakby nie móc się dowiedzieć, co się stało z bliskim, który zaginął. Nie móc go pochować i coś nareszcie zakończyć, żeby pójść dalej lub nie, ale żeby cokolwiek zrobić, kiedy wiadomo, że nie można czuć już nadziei. Dlatego rozumiem wszelkie próby pozasądowego zakończenia tej ponad 40-letniej ucieczki i gonitwy ofiary za swoim katem, w trakcie której role zaczęły się odwracać, co oczywiście nie oznacza, że te pierwotne uległy zatarciu, podobnie jak rany i wina sprawcy. Dać się potępić, odbyć karę, lecz sprawiedliwie zasądzoną, to czasem odnaleźć spokój i nową drogę. Chciałbym, żeby na sprawę spojrzał jakiś nowy, rozsądny prokurator bez parcia na szkło i rozwiązał status Polańskiego. Mam nadzieję, że będzie to George Gascón, a reżyser chociaż raz wróci przed śmiercią do USA, żeby pożegnać się z Sharon Tate, uznany za winnego, lecz z rozwiązaną kwestią kary.
Wiem, że dla wielu odbiorców zdjęcie Samanthy Geimer z Romanem Polańskim budzi sprzeciw, a dla innych radość. Stoję gdzieś pomiędzy nimi. Nie widzę powodów do radości, bo ani wywiad, ani zdjęcie nie cofną czasu. Sprzeciwiać się temu stanowi rzeczy również nie zamierzam, gdyż to prywatna sprawa, jakie decyzje wobec siebie nawzajem podejmują zarówno Geimer, jak i Polański. Z tym policzkiem w twarz innych ofiar gwałtów bym nie przesadzał, bo akurat pod tym względem należy docenić wyjątkowe zaangażowanie policji, prokuratury i sądu w usilne próby wymierzenia sprawcy Polańskiemu kary, niekończące się nawet po 40 latach i sięgające daleko poza granice Stanów Zjednoczonych. Tak właśnie powinno się ścigać gwałcicieli dzieci. Jedno jest natomiast dla mnie pewne – sytuacja z relacją Polańskiego i Geimer obserwowana z zewnątrz wydaje się nienaturalna, wymuszona i wręcz zaprojektowana medialnie, zwłaszcza w kontekście innych oskarżeń wysuwanych na przestrzeni lat przez kolejne kobiety z branży filmowej. Co teraz powinny zrobić Charlotte Lewis, „Robin”, Renate Langer, Valentine Monnier? Wszystkie wysunęły wobec reżysera podobnej natury oskarżenia, że je zgwałcił, kiedy nie były pełnoletnie (prócz Monnier). W każdym razie ofiary kreślą wizerunek reżysera lubiącego stosować przemoc seksualną wobec dzieci, co jest spotykanym w literaturze psychiatrycznej opisem zachowania ludzi, którzy w dzieciństwie przeżyli traumę; pytanie tylko, czy seksualną w tym przypadku. Teraz wyłamała się Geimer, paradoksalnie w sytuacji, gdy Polański się przyznał. A co z resztą?
W tym zdarzeniu publikacji zdjęcia na Instagramie przejawia się jeszcze coś, na co nie zwraca się uwagi – rola mediów społecznościowych w budowaniu relacji między ofiarami i przestępcami i ich wpływ na ocenę procesową. Czy powinien być brany pod uwagę przez sądy na równi ze składanymi w określonych warunkach zeznaniami?