DZIECKO ROSEMARY. Groza za ścianą
Dziecko Rosemary, pierwszy amerykański film Romana Polańskiego, nie tylko otworzył przed polskim reżyserem hollywoodzkie salony, ale też stał się pierwszym obrazem nowego nurtu w kinie grozy, tak zwanego horroru satanicznego lub okultystycznego.
Wciąż pozostaje najwybitniejszym przedstawicielem gatunku, który znalazł godne naśladownictwo w takich dziełach, jak Egzorcysta Williama Friedkina, Omen Richarda Donnera czy późniejszy Harry Angel Alana Parkera. Roman Polański, wówczas 34-letni reżyser, wspiął się na wyżyny swojego talentu, tworząc obraz, który od pierwszych kadrów bezceremonialnie przykuwa uwagę widza. Zgodnie ze słowami samego Polańskiego, film rozpoczyna się niczym soap opera, sugerując niemal, że będziemy mieli do czynienia z kinem familijnym czy obyczajowym. Oto szczęśliwe małżeństwo Guya (John Cassavetes) i Rosemary (Mia Farrow) Woodhouse’ów wprowadza się do nowojorskiego apartamentu w budynku “z przeszłością”. Ona nie pracuje, on jest drugorzędnym aktorzyną grywającym ogony w teatrze i telewizyjnych reklamówkach. Są szczęśliwi, kochają się. Krótko mówiąc, sielanka.
Budynek wydaje się być zamieszkany przez bardzo miłe grono trochę ekscentrycznych staruszków, w tym sąsiadów Woodhouse’ów, Minnie (Ruth Gordon) i Romana (Sidney Blackmer) Castevetów, którzy w odrobinę bezczelny, acz nie pozbawiony uroku sposób nawiązują bliski kontakt z głównymi bohaterami. Sielanka trwa. Polański nie pozwala jednak widzowi zbyt długo pozostać w tym mylnym wrażeniu, wprowadzając wątki naruszające harmonię tej na pierwszy rzut oka idealnej sytuacji. Garderoba zastawiona szafą, tajemniczy naszyjnik, głosy za ścianą i półżartobliwe opowiadanie o dosyć niesamowitej historii budynku powodują, że widz zaczyna zmieniać swoje nastawienie, bardziej podskórnie przeczuwając niż zdając sobie sprawę z tego, że coś nie jest w porządku. Sielankowy nastrój zostaje złamany przez samobójczą śmierć dziewczyny – współlokatorki Castevetów, z którą Rosemary spotyka się kilka dni wcześniej we wspólnej pralni.
Wraz z pogłębiającym się u widza rozdźwiękiem miedzy obrazem a odczuciami, potęguje się również atmosfera osaczenia centralnej postaci dramatu – Rosemary. Wrażanie to pogłębiają jeszcze ascetyczne, pozbawione nadmiaru szczegółów kadry, które powodują, że przestajemy lubić początkowo przytulny dom głównych bohaterów. Z minuty na minutę filmu zaczynamy rozumieć, że apartament, do którego wprowadzili się Woodhouse’owie, staje się coraz bardziej złowrogi, a z pozoru niewinne umizgi sąsiadów zaczynają przypominać zachowanie watahy wilków podchodzących swoją ofiarę.
Przełomem jest scena aktu miłosnego między Rosemary i Guyem (a może jednak nie Guyem), po którym bohaterka zachodzi w ciążę. Od tego momentu wydawałoby się, że wiemy już wszystko, oczekując makabrycznego finału. Nic bardziej mylnego, Polański myli tropy, aż do ostatniej sceny nie dając nam odpowiedzi, czy cała akcja dzieje się naprawdę, czy wszystko jest wytworem imaginacji oszalałej z powodu hormonów kobiety. Ze sceny na scenę atmosfera osaczenia gęstnieje, aż staje się nie do zniesienia… do momentu narodzin dziecka.
Polański postarał się o klimat, którym poszczycić się mogą jedynie filmy nieprzeciętne. Klaustrofobiczna atmosfera zamkniętego mieszkania i nieodparte wrażenie, że Rosemary może liczyć wyłącznie na siebie, są dosyć charakterystyczne dla twórczości Polańskiego, który specjalizuje się w ciężkich klimatach odosobnienia, by wspomnieć tu tylko Wstręt, Matnię czy Lokatora. Doskonałe aktorstwo, szczególnie Mii Farrow i drugoplanowej, nagrodzonej Oscarem Ruth Gordon, dodatkowo uwiarygadnia przebieg fabuły. Bohaterka Mii Farrow jest delikatna, zwiewna, niemal eteryczna, co powoduje, że widz autentycznie przejmuje się jej losem. Jednocześnie pozostawia otwarte pole domysłom dotyczącym wpływu otaczającego ją środowiska na jej zachowanie i trzeźwość osądu sytuacji. I ta muzyka, ze słynną kołysanką Krzysztofa Komedy, która spina klamrą pierwsze i ostatnie kadry filmu, wzbudzając niekłamany dreszcz przerażenia.
Dziecko Rosemary jest ekranizacją bestsellerowej powieści Iry Levina pod tym samym tytułem, zaadaptowanej na potrzeby ekranu przez samego Polańskiego. Zarówno książka, jak i film w swoim czasie wywołały burzę w środowisku filmowym i wydawniczym, zarówno wokół poruszanej tematyki, jak i samych twórców. O ile jednak literacki pierwowzór sprawiał wrażenie ubranej w sztafaż thrillera społecznej satyry na obyczaje amerykańskiej klasy średniej, o tyle oparty na nim film to już kino grozy najwyższej próby.
Dziecko Rosemary stało się pierwszym przedstawicielem nurtu będącego pewnego rodzaju połączeniem gotyckiego horroru i filmu psychologicznego. Ich mieszanka pozwoliła na wyodrębnienie nowego gatunku filmowego: horroru satanicznego. Dodatkowym bodźcem poruszającym wyobraźnię widzów owego czasu był fakt, że pod koniec lat sześćdziesiątych szczyt popularności przeżywał Kościół Szatana, którego głową i czarnym papieżem był nieżyjący już Anton Szandor LaVey, który – jak głosi nigdy ostatecznie nie potwierdzona plotka – miał wystąpić w epizodzie Dziecka Rosemary, a konkretnie w scenie sennego zbliżenia Rosemary i Guya.
Sam Polański, który miał w tym czasie na koncie Wstręt i Nieustraszonych pogromców wampirów, uznany został za specjalistę od filmów grozy, a wielu zarzucało mu nawet przynależność do Kościoła Szatana. O tym jak wielką psychozę wywołał film w Stanach Zjednoczonych, niech świadczy fakt, że wielu widzów po seansie przysięgało, że widziało oczy dziecka Rosemary w słynnej scenie finałowej, podczas gdy Polański nigdy nie zdecydował się nawet go pokazać. W samym obrazie dociekliwy obserwator znajdzie wiele smaczków, które dodatkowo dają pole do popisu wyobraźni widza. Sąsiad Woodhouse’ów, a zarazem wiodąca postać negatywna filmu ma na imię Roman (tak jak Polański). Para sąsiadów głównych bohaterów nosi nazwisko Castevet, a odtwórca męża Rosemary to John Cassavetes (zadziwiające podobieństwo nazwisk).
W filmie znajdziemy również porozumiewawcze mrugnięcia okiem do widza, jak na przykład będącą autocytatem scenę przenoszenia szafy blokującej wejście do garderoby, która nawiązuje do doskonałej i wielokrotnie nagradzanej krótkometrażówki Polańskiego pt. Dwaj ludzie z szafą z 1958 roku.
Dziecko Rosemary jest dziełem wybitnym nie tylko dlatego, że zapoczątkowało nowy nurt w kinematografii i podniosło do rangi sztuki gatunek, który przez wiele lat pozostawał w cieniu, niedoceniany przez krytykę i przez wielu uważany za gorszy od innych. Obraz Polańskiego to przede wszystkim doskonałe kino grozy, budzące drzemiący w nas strach przed nieznanym, które może czaić się tuż za rogiem albo… u sąsiadów za ścianą.
Tekst z archiwum film.org.pl (28.01.2006)