search
REKLAMA
Felietony

Narkopakiecik z ohydą – TRAINSPOTTING i FILTH

Jakub Koisz

27 lutego 2014

REKLAMA

slid

Zastanawiałeś się kiedyś, Łajzo, czego chcesz od życia? Czasami to takie proste wybory, rzeczy łatwe do zdobycia, nawet bez błagania i robienia innym lachy, brania kredytów czy pomocy osób z koneksjami. Chcemy mieć jak najwięcej energii, aby skończyć lub choćby zacząć wszystkie zaplanowane projekty. Chcemy ładnego ciała, białych zębów, wspaniałej dziewczyny, kochającej rodziny, ciekawych wycieczek nad morze oraz wiernych przyjaciół, którzy poratują, gdy trzeba. Udawało się to zdobyć, prędzej czy później. Nie bywało to trudne. Znałem takich, którym się nie udało nawet o tym zamarzyć.

Ten tekst będzie dla tych, których znałem i znam, coś jak lista przyjaciół P.K. Dicka na ostatnich stronach książki „Przez ciemne zwierciadło”. Lista tych, którzy polegli lub przegrywają. A jednocześnie rzut okiem na dwa filmy – „Filth” i „Trainspotting”. Za jednym zamachem. To nieprofesjonalne. Jestem straszny. I zmęczony. Irvine Welsh jest jeszcze gorszy – opowiada nam dwa razy podobną historię, ale w tym przypadku to żaden zarzut. Ćpanie, to – do cholery jasnej – temat rzeka.

Nie będę opowiadał historyjek o grzaniu, wciąganiu, kokszeniu, całym tym metaforycznym gównie, które widujemy na co dzień, jeśli lubimy wyjść w miasto. Nie skarcę, jak matka dzieciaka, nie uderzę ścierką po łapie, mówiąc: nie bierz. Taka gadanina kolesia, na którego byle chłystek może łypnąć oczyma i wysyczeć „a co ty wiesz o życiu?”, niczego nie zdziała.

trainspotting_posterRenton, grany w 1994 roku przez młodziutkiego jeszcze Ewana McGregora, mówi wszystko, co chciałbym powiedzieć, aby odbębnić fuszkę pedagogiczną. Że zbliża się gówno. Gówno, gówno, gówno.

Że jeszcze trochę, jedna, dwie, trzydzieści imprez, a zanurkujesz w szambie podobnym do tego, które wydobywa się z kibla w Edynburgu w jakże sugestywnej scenie z halucynacjami. Że jeśli nie uciekniesz, to zaczniesz śmierdzieć. Może to nie będzie permanentne, może jakaś niemiła przygoda zastuka do drzwi i tylko otrze się włochatym cielskiem, zostawiając co najwyżej małe plamy. Może będziesz dziewczyną, która niczym bohaterki „Trainspotting” albo Lauren z „Odlotów Godowych”, obudzi się obok czyjegoś obleśnego cielska, mając siły wyjęczeć tylko ciche „aleś ty durny”, gdy majtki już opadnę na dywan, a nogi zostaną brutalnie rozchylone. Może skończy się tylko na zgonie domówkowym. Kilku zdjęciach, na których masz błogi uśmiech melo-elo. Ktoś co najwyżej nagra filmik, jak bełkoczesz głupoty i spawasz pod siebie, bo nie skumałeś, że nie należy podlewać wódką dużej ilości grzania. Może tylko ta fajna, sympatyczna Majka, która gardzi paczką Twoich znajomych, ale Tobie, nie wiedząc czemu, odpowiada „cześć”, będzie myślała, że jesteś jednak niewartą większej uwagi istotą ludzką. Może rozczarujesz rodziców, raz czy dwa razy. Kto by tam zliczył.

Może nie widzisz problemu, bo masz siebie za kogoś, kto odczuwa więcej i mocniej, a tamci, którzy oceniają przez pryzmat ciągłego grzania, mało wiedzą, bo są kretynami prowadzącymi swoje bezpieczne, bezproblemowe życie. I te ich wkurzające czyste, nowe ubranka i kieszenie wiecznie wypchane kuponami do McDonald’sa, ich etaty na Mokotowie… Rzygać się chce. A może jesteś zmęczony? I marzysz o ucieczce. Chcesz przestać odbierać telefony od kolegów, którzy kumają się z Tobą, bo ktoś powiedział, że zostało po wczorajszym melanżu trochę kryształu, a że każdy wypruty z kasy, trzeba zebrać siły i coś skręcić na szybko. Chcesz uciec jak Renton, który gapiąc się na swoich przyjaciół uważniej, w końcu zauważa, że smrodu jest coraz więcej.

train2

Szczególnie po Sick Boyu (brawurowy w tej roli Johnny Lee Miller), kultowej już postaci z filmu Danny’ego Boyle’a, widać, że coś jest nie tak. Swoisty diabeł i wykolejeniec, to on ściąga biednego Rentona na dno. W takich właśnie momentach „Trainspotting” traci energię, bowiem o ile główny bohater może być nośnikiem dla widzów zmagających się ze swoimi uzależnieniami, to Sick Boy już tylko intryguje, lecz nie poszerza perspektywy.

A ja chcę też usłyszeć historię takich typów. Nie chcę się identyfikować z wybrańcami, bo to zgubne. Nie potrafię wycisnąć sympatii do głównego bohatera, który nagle stwierdza, że nie będzie pływać w tym gównie. Niby miłość jest motorem napędowym, jak w jakimś bzdurnym kawałku raperskim. Wiecie no. Że ona była miła, a on ciągle grzał, ona go uratowała, on upadał i marzył, że zeżre z nim kiedyś trzydzieści tabletek acodinu… I podnosili ten krzyż razem, aż doszli gołąbeczki do ostatniej stacji. Koniec. Szczęście. Ołtarz. Nie kupuję tego zupełnie.

large trainspotting blu-ray6

Na szczęście podczas tej spazmatycznej, opętańczej podróży, przy akompaniamencie muzyki Pulpu, Blur czy Lou Reeda, dzięki szybkiej narracji i sugestywnym scenom, unika się parady banału. Renton może przeżyć. Renton da radę, bo chce tego samego, czego chcemy i my. Nie tylko miłości. Chcemy też czystych majtek. Chcemy przyjaciół, którzy przyjdą do nas nawet wtedy, gdy nie mamy nic do skręcenia albo posypania. Chcemy duży telewizor i zmywarkę. Chcemy pracy. Chcemy rozmawiać o dobrych książkach oraz filmach, a nie tylko o internetowych klipach i memach. Chcemy płaczących dzieci, które zrodziły się z naszego jeszcze nie spieprzonego kodu genetycznego. Kurczaka na obiad chcemy. Chcemy mniej kompromitujących zdjęć na fejsie. Chcemy bezbolesnego wypróżniania, bez zaparć spowodowanych wpieprzanym na szybko kebabem w budce przydrożnej i ściekającymi w gardle glutami zmieszanymi z klefedronem. Chcemy wrócić do recenzowania płyt muzycznych, już bez jarania zielska, gdy pojawi się nowy krążek. Chcemy mieć energię, aby pracować, pieprzyć się, śpiewać, pisać, czytać. Chcemy.

Nie chcemy jednak kontynuacji „Trainspotting”, bo dla nas Renton, gdy opuścił swoich dawnych kompanów, przysiągł sobie, że już nigdy więcej się nie zobaczą. To jedyny sens otwartego zakończenia i jedyny walor terapeutyczny.

Filth-Poster-441x650Kolejny bohater filmu opartego na powieści Walsha też czegoś chce. I też śmierdzi gównem. I też męczy nas, katuje, ale w inny sposób. W „Filth” sprawy mają się podobnie oraz zupełnie inaczej. Już sam nie wiem. Nie ogarniam. Jestem zmęczony obserwowaniem takich figur. Ale myślę, że ten cały Bruce Robertson to chyba taki Sick Boy, jeśli oczywiście Sick Boy miałby się dobrze i dostał pracę policjanta, tyle że kilka lat później. Bruce’a gra James McAvoy i gra go dobrze. Myślę, że to niedoceniona kreacja. Bruce to zepsuty, amoralny, cyniczny, agresywny gnojek, który aby uratować małżeństwo, musi szybko awansować. I awansuje, zgniatając innych ludzi, manipulując dowodami, kłamiąc, kombinując. No straszny jest ten Bruce Robertson, nie lubię go w ogóle. Gnojek. I w dodatku śmierdzi.

Nie lubię go jednak inaczej niż bohaterów „Trainspotting”. Nielubienie Robertsona nic mi nie daje, nie uszlachetnia mnie, nie mówi – nie chcesz tak skończyć. Ja już tylko obserwuję ohydę. Tylko tyle mi zostało. Robertson to bowiem już ostatnie stadium pluskwy. Totalne zgównienie. Dalej już nic nie ma. No chyba że ten Robertson Bruce może jeszcze z powodu swojej cholernej karmy zmienić się w karalucha albo samego Lucyfera. W ogóle go nie lubię. Tego ćpuna, uzależnionego od wszystkiego, od orgazmów począwszy, na morfinie i butaprenie skończywszy. Żartowałem. Tam nie było butaprenu, jest jednak wiele ścieżek. On nie musi, jak Renton, odcinać się od kumpli, bo ohyda zainfekowała go od wewnątrz.

James-McAvoy-in-Filth-2237257

Najlepsze ścieżki to te, po których bohater wspina się na plakacie. Ale nie jest to przejście dla pieszych, tylko rozsypana koka. Koka to taki straszny syf. Znam chyba kokę. Dodaje mocy, odbiera rozsądek. Każdy kretyn niedouczony po białym myśli, że pozjadał wszystkie rozumy. Każdy kogucik z bicepsem dwadzieścia jeden po kokainie ma złudzenie, że może się siłować z dinozaurem. I ten Bruce jest taki właśnie. Nie lubię go. Ale lubię film. Wszyscy mówili, że nie da się tej dziwnej książki zaadaptować, a potem pojawił się pewien śmiały Brytyjczyk i udowodnił, że jednak można spróbować.

Krytyka uważa, że przeliczył się chłopina. Gadanie. To znaczy ja tak myślę, że to tylko krzywdzące gadanie, ale mogę się nie znać, bo jestem zmęczony czy coś i nie byłem na filmoznawstwie. Chyba ciężko przełożyć na język filmu powieść, w której dialogi w dużej mierze odbywają się pod baniakiem bohatera, a kawałki tekstu są pożerane przez tasiemca, który wgryza się też w jego mózg. Obejrzałem ten produkt i powiem Wam, że nawet, nawet. Choć zmęczony jestem, ale i tak muszę „Ohydzie” podziękować, bo już wiem, że nigdy bym nie chciał być takim dupkiem jak ten oto Bruce na koksie. On taki jest, no wiecie, nie z tej bajki, bo policjant przecież, płaszcz nosi. Trudno się identyfikować, nie nosi lamerskiej czapeczki, nie mówi „yolo”, nie rapuje, ale chyba łapię intencję reżysera. Wszyscy możemy być Robertsonami i w końcu stracić tych, których kochamy. Jeśli zatańczymy za długo z białym, wszyscy będziemy pragnąć tylko jednego. Niby taki hedonizm, a to coś wołające „jeść” w naszych trzewiach to nie będziemy my jednak. Nie nasza przyjemność. Nie nasz tasiemiec.

filth

Może jestem zmęczony za bardzo albo się nie znam na takim kinie, lecz wiem, co czuję. Tempo jest dobre, muzyka mało charakterystyczna, ale jest brud. Brud być powinien. Czuję się brudny. Nie chcę oglądać tego gówna, a jednak oglądam do końca. To dobrze. Gdy stajemy przed lustrem i zauważamy, że jesteśmy brudni, to świadczy tylko o tym, że zwrócono nam wzrok i węch. Oba te filmy to solidny pakiet. Pumeks i mydło. W tej samej cenie. Taniej niż dwa gramy w samarze.

Obejrzyjcie z przyjacielem, chłopakiem, dziewczyną. Każcie im się porządnie wyszorować. A potem przytulcie, jak dostanie pierwszych delirycznych drgawek. Przepraszam, że tak nieskładnie. Cześć.

4++++++++++“Sick+Boy”+(Trainspotting+by+Irvine+Welsh)

REKLAMA