RZEKA. Zanurzyć się w tajemnicy
Może się wydawać, że do dnia dzisiejszego kino zużyło już wszystkie pejzaże, toposy i symbole. Że wobec (pozornego) wyczerpania zasobów uniwersalności, znaczeń czy opowieści jedyną drogą jest ucieczka do przodu i nieustanne szukanie nowych form wyrazu w coraz bardziej wymyślnych, abstrakcyjnych rejonach ekspresji. Oczywiście, jest i taka droga artystyczna i bywa, że daje ona ciekawe plony. Jednak co jakiś czas zdarza się film, który przypomina, że wcale nie trzeba szukać skomplikowanych konfiguracji obrazów, by stworzyć coś równocześnie mocnego i głębokiego. Wystarczy prosty kontrast zaczerpnięty wprost z natury – szeroka, rwąca wstęga wody przecinająca szarożółty step gdzieś w Azji Środkowej. Właśnie takim filmem jest Rzeka Emira Baigazina.
W tym przypadku „gdzieś” znajduje się w Kazachstanie, w odludnym rejonie, który zdaje się zamieszkiwać tylko jedna jedyna rodzina. Na jej czele stoi surowy ojciec, jednak rolę „kierownika wykonawczego” powierza on swemu pierworodnemu synowi, Aslanowi. To nastolatek zarządza pracą młodszych braci w gospodarstwie, które decyzją głowy rodziny pozostaje w ascetycznym dystansie do wielogłosowego świata gdzieś tam, za horyzontem stepu. Życie siedmioosobowej rodziny nie jest ani szczególnie urozmaicone, ani szczęśliwe – między ojcem a synami pełno jest goryczy, matka zaś wydaje się niemal niewidzialna. Rytm życia domostwa wyznacza ciężka praca gospodarska wykonywana przez dzieci, dla których monotonny krajobraz dziewiczego pustkowia jest jedynym światem, jaki znają. Tak jest przynajmniej do czasu, gdy Aslan odkrywa coś, czego ojciec nigdy nie chciał im pokazać – majestatyczną rzekę, toczącą swe wody niedaleko ich rodzinnego domu. Wyprawy nad wodę z miejsca stają się podróżą do innego, żywszego i przełamującego prozę życia świata.
Rzeka to trzeci film Baigazina, kończący tryptyk poświęcony wkraczaniu w dorosłość. Gdyby nie wybitnie niekorzystne usytuowanie geograficzne twórczości Kazacha, można byłoby śmiało stwierdzić, że trylogia ta, a w szczególności jej finałowa część, zapewni mu mistrzowski status w świecie kina artystycznego. Nagrodzony w Konkursie Horyzonty w Wenecji film wychodzi od minimalistycznej obserwacji, by stworzyć momentami bliską realizmowi magicznemu, poetycką wizję życia jako niespokojnego dryfu z silnym prądem, pośród wirów i zdradliwych mielizn. Ani razu Baigazin nie uderza przy tym w fałszywy ton, nie pozwala sobie także na zgubne przejaskrawienie czy przedramatyzowanie. Każdy moment zadumy, emocji czy intensywnego doświadczenia pozostaje tak samo mocno osadzony w etnograficznym realizmie jak cała reszta. Nieuchwytne sensy opowieści wyłaniają się mimochodem ze skupionej i niespiesznej narracji, nastawionej przede wszystkim na oddanie szorstkiej faktury życia Aslana i jego braci.
Już od pierwszej sceny wyczuwamy, że tytułowa rzeka posiada pewien magiczny walor dla umysłów bohaterów, stając się w ich oczach materializacją wszystkiego, czym nie jest ich codzienne życie. Każda wyprawa nad wodę przynosi ze sobą dawkę metafizycznej zadumy, która rzuca inne światło na to, co dzieje się w międzyczasie z bohaterami w domu. W miarę rozwoju narracji każde słowo czy gest zyskują wielość potencjalnych – niekiedy niepokojących – znaczeń. Fenomenalnie skomponowane kadry, wykorzystujące subtelnie zwichrowane symetrie ludzi i przedmiotów, potęgują (wraz z oszczędnie, ale efektownie wykorzystaną quasi–liturgiczną muzyką) odczucie skrywanych w pozornie nieistotnych scenach podtekstów. W oku kamery Baigazina stopniowo miękną kontury początkowo beznamiętnie surowej rzeczywistości, ostrość sytuacji zamazuje się, wywołując ledwie namacalne wrażenie obcowania z nienazwaną tajemnicą świata. W tej scenerii każdy artefakt współczesności zdaje się abstrakcją na miarę inwazji kosmitów, a każda zwyczajna czynność niesie w sobie groźbę katastrofy.
Równocześnie jednak nie jest to wizja fatalistyczna – Rzeka wymyka się podziałom na optymizm i pesymizm. Rzeczywistość odmalowywana przez kazachskiego twórcę łączy w sobie przyziemną fakturę, duchowe uwznioślenie i okrucieństwo, stopione nierozłącznie ze szczęściem i uczuciami. W tym świetle rzeka przekracza wymiar klasycznej metafory strumienia życia, stając się na poły magicznym bytem, kojarzącym się z enigmatycznym żyjącym oceanem z Solaris (skojarzenie z Lemowskim Obcym wzbudza zwłaszcza stanowiący klamrę filmu monolog Aslana). Wszystko to składa się na niezwykłą aurę egzystencjalnej medytacji, do której zaprasza nas reżyser. Tworzy on dzieło wymagające skupienia, niełatwe i mimo swej uniwersalności niejednoznaczne. Emir Baigazin udowadnia tym, że jego nazwisko można porównywać z największymi mistrzami tego rodzaju kontemplacji, z Nurim Bilge Ceylanem czy Sharunasem Bartasem na czele. Jego Rzeka to jeden z tych filmów, które pozostają poza polem widzenia szerszej widowni, tym jednak, którzy je odnajdą, oferują niezwykłe doznania artystyczne.