PRZEPRASZAM, ŻE PRZESZKADZAM. Twin Peaks w świecie korporacji
Gdybyśmy mieli sugerować się opisem fabuły filmu Bootsa Rileya, to nie wydałby się on nam pozycją specjalnie wyjątkową, a być może nawet wartą uwagi. Oto czarnoskóry telemarketer Cassius Green odkrywa swój sprzedażowy talent i pnie się do góry po kolejnych szczeblach korporacyjnej drabiny, psując przy tym relację ze swoją partnerką Detroit – antysystemową artystką. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom. Przepraszam, że przeszkadzam to absolutna jazda bez trzymanki, nieograniczone szaleństwo, istne dziwactwo.
Dla Bootsa Rileya, twórcy odpowiadającego za scenariusz i reżyserię Przepraszam, że przeszkadzam, jest to filmowy debiut. Do tej pory znany był on jako frontman i autor tekstów amerykańskiej grupy hip-hopowej The Coup. Riley uważany jest za pierwszego rapera, który w swych tekstach otwarcie i bezpośrednio nawiązuje do ideologii komunistycznej. Doskonale widać to w jego debiutanckim filmie, który stanowi groteskową satyrę na kapitalizm i konsumpcjonizm. Organizacja podpisująca z pracownikami dożywotnie umowy i zamiast wypłat oferująca im kwatery mieszkalne na terenie zakładu to dopiero początek rozbudowanej krytyki wolnego rynku. Obrywa się jednak nie tylko bezdusznym korporacjom. Druga strona sporu wydaje się nie mniej przez Rileya wyśmiewana. Protesty i strajki prezentują się absurdalnie, a artystyczny, antysystemowy światek nie ma nic do powiedzenia – całą swoją uwagę skupia na formie, całkowicie zapominając o treści. W znakomity sposób ośmieszany jest też świat mediów – najpopularniejszy program telewizyjny stanowi show, w którym goście dosłownie są w światłach reflektorów bici i zanurzani w szambie. Jedna z lepszych scen w filmie z kolei odwołuje się do trendu pozornej fascynacji kulturą czarnoskórych, która to fascynacja de facto stanowi kolejny przejaw rasizmu. Kiedy stojący na czele korporacji Steve Lift zaczyna odczuwać znudzenie swoimi gośćmi i wciąganiem metrowych kresek kokainy, nakazuje Cassiusowi rapować. Cassius jest czarny, więc musi to robić.
Podobne wpisy
- Armie Hammer zagra w nowym westernie. "WŚCIEKŁE PSY spotykają BONE TOMAHAWK"
- Armie Hammer twierdzi, że nigdy nie był szczęśliwszy niż teraz. Mówi o odrodzeniu się
- Armie Hammer komentuje "śmierć kariery" i oskarżenia m.in. o kanibalizm. "Jestem wdzięczny"
- Chalamet o oskarżeniach wobec Armiego Hammera m.in. o kanibalizm: "Dezorientujące"
Wszystkie powyższe przykłady stanowią zaledwie zapowiedź tego, co przygotował nam Boots Riley, bo spodziewać się możecie naprawdę wszystkiego, a im mniej zdradzę w tej recenzji, tym lepiej będziecie się bawić w kinie. Przepraszam, że przeszkadzam to swoiste Twin Peaks w świecie korporacji, gdzie wszystkie, nawet najbardziej niecodzienne pomysły są możliwe, a chwyty dozwolone; nie oczekujcie przy tym, że wywołają one u bohaterów przesadne zdziwienie.
Film zachwyca nie tylko oryginalnymi konceptami i przebraną w absurdalny humor krytyką zachodniego stylu życia, ale także stroną techniczną. Całość nawet na chwilę nie traci wizualnego pazura – tu także Riley ma mnóstwo pomysłów i w ogóle nie boi się ich przenosić na ekran. Jego film uwodzi też piękną paletą barw, eksplodującymi kolorami i dynamiczną, pompującą tempo ścieżką dźwiękową, której autorami są zresztą również reżyser i scenarzysta Boots Riley oraz jego wspomniana już wyżej ekipa hip-hopowa The Coup. Czuć tu audiowizualny przepych, który idealnie pasuje do opowiadanej historii.
Centralnym aktorem produkcji jest świetny Lakeith Stanfield – znakomity Darius z Atlanty Donalda Glovera! – o którym z pewnością będzie jeszcze głośno. Partnerują mu m.in. jak zwykle urzekająca Tessa Thompson, niespodziewanie przeżywający, mam wrażenie, w kinie drugą młodość Danny Glover oraz Armie Hammer, absolutnie perfekcyjny w roli odklejonego od rzeczywistości, złowrogiego prezesa korporacji.
Przepraszam, że przeszkadzam to wyjątkowy popis wszystkich związanych z projektem osób, których nazwiska zobaczyć będziecie mogli na napisach końcowych filmu. To obraz przezabawny, ale trafiający przy tym w sedno problemów, które porusza. Bawiłem się na tym seansie znakomicie i w tej kategorii trudno mi cokolwiek Bootsowi Rileyowi zarzucić. Znakomity debiut. Czekam na więcej.