BAJKI, KTÓRYCH NIE POLECISZ DZIECKU. Kreskówki do unikania
Za oknem zima. Dla większości miejskich dzieciaków to tylko nieciekawa, lodowata, szara pulpa śniegowa, która włazi do butów i moczy skarpety. Przerwa zimowa tuż-tuż i niewątpliwie wiele dzieci starszych i młodszych sporo czasu spędzi przed ekranem, także telewizora. Z tej okazji przyjrzałam się ofercie stacji misyjnej – czyli TVP ABC – i znalazłam w niej elementy co najmniej zaskakujące.
Obok stosunkowo bezpiecznej klasyki (choć nie powiem, czasem, kiedy oglądam Bolka i Lolka czy Reksia, nóż mi się w kieszeni otwiera) znalazły się tam pozycje rzeczywiście ciekawe i mądre. Ale także, co tu wiele kryć, są i mniej udane. Narzekaczem uprawiającym jałowe krytykanctwo jestem z przyrodzenia, dziś zatem przedstawiam tę drugą grupę.
Misiowanki (The Berenstain Bears, 2003–2004)
Misiowanki to amerykańsko-kanadyjski serial animowany, który powstał na podstawie powieści Stana i Jan (Janice) Berenstainów, pisarzy i ilustratorów bajek dla dzieci. Pomimo że seria jest stosunkowo nowa (stanowi kontynuację cyklu z lat 80.), nie da się ukryć, że oryginalny pomysł zrodził się ponad 40 lat temu w – co tu dużo mówić – nieco innych czasach. Rodzina Misiów, stanowiąca główną grupę bohaterów Misiowanek, składa się z Taty Misia, Mamy Misia i rodzeństwa – Misia i Misi. Okazjonalnie pojawiają się Babcia Miś i Dziadek Miś. Bajka promuje tradycyjne wartości i tradycyjne pojmowanie ról rodzinnych i społecznych, co obecnie, kiedy matki-celebrytki (ostatnio P!nk) ogłaszają, że nie przyjmują do wiadomości biologicznych płci własnych dzieci, może być dla niektórych nie do przyjęcia. Wartości ogólne, takie jak przyjaźń, zaufanie, odpowiedzialność, podawane są w formie łatwej do przyjęcia dla kilkuletnich odbiorców, ale cóż z tego, kiedy już tekst piosenki wprowadzającej może przyprawić współczesną kobietę o ból zęba – „Misi tata, brat i dziadek, ma dla Misi misią radę” – o matce, siostrze, babce ani słowa. Kobiety w rodzinie Misiów zajmują się kuchnią, sprzątaniem, szyciem kołder. Manifestują żenująco schematyczne problemy, których rozwiązania zawsze poszukują w mądrej głowie męża/ojca/brata. Moje dziecko, przyznam bez bicia, Misiowanki – jeśli ogląda – to z lekko zjadliwym komentarzem troskliwej mamusi w tle.
Bibi Blocksberg (1997)
Do produkcji niemieckiej firmy Kiddinx Studios podchodzę jak pies do jeża z powodu zadawnionej traumy, której nabawiłam się przez gadającego słonia Benjamina. Bibi Blocksberg jednak to zupełnie inny poziom. Rzeczona Bibi to młoda czarownica z rodu czarownic. Jej matka, babka, ciotki – wszystkie czarują. Bibi jako młoda i niedoświadczona ma prawo do popełniania błędów, natomiast błędy wychowawcze, jakie robi jej matka, wołają o pomstę do nieba. Każdy odcinek tej bajki sprowadza się do tego samego – Bibi wpada na głupi pomysł, używa czarów kompletnie bez zastanowienia, robi mnóstwo szkód, po czym zjawia się jej mamusia i machnięciem ręki wszystko naprawia. Brak jakiejkolwiek refleksji, dyskusji, prób naprawienia błędu ze strony niesfornej, nie takiej już małej córeczki (Bibi w jednym z odcinków przeżywa pierwszą miłość, zakładam więc, że co najmniej 12 lat ma na karku), co jest przerażające samo w sobie, mamusia kwituje wyrozumiałym uśmiechem. Pal licho, że w małym widzu wyrabia się przekonanie, że cokolwiek by się nie pokichało, mamusia przyjdzie i to załatwi – niestety, mamusia często-gęsto zachowuje się równie nieodpowiedzialnie, jak jej córcia. Przykład, który szczególnie mnie zszokował – Bibi znajduje jajo dinozaura i nie bacząc na nic, z pomocą mamusi i ciotki, doprowadza do wyklucia się prehistorycznego gada. Dinozaur jest malutki i rozkoszny przez kilka dni, po czym nietaktownie rośnie, zajmuje miejsce i je coraz więcej. Bibi z mamusią dochodzą do wniosku, że nie był to zbyt dobry pomysł, po czym prowadzą ufne zwierzę do lasu i tam zamieniają je w kamień. Szast-prast i koniec kłopotów! Ktoś jeszcze ma wątpliwości, skąd tyle przywiązanych do drzew psów po lasach?…
Tabaluga – Wielkie przygody małego smoka (1997)
Podobne wpisy
Kolejna niemiecka pozycja na tej liście to przygody smoka Tabalugi. Zielony stworek, mieszkaniec Rajskiej Doliny, przez trzy sezony toczy walkę z podstępnym bałwanem Arktosem, panem Lodolandii. Teoretycznie nie ma się tutaj do czego przyczepić – niby akcja bajki jest dość żwawa, każdy odcinek zamyka się odrębną historią, niestety absolutna miałkość wszystkich pozytywnych bohaterów mocno ją dyskwalifikuje. Oglądając zmagania ciapowatego smoka z charyzmatycznym Arktosem, nie sposób zdecydowanie opowiedzieć się za tym pierwszym przeciwko temu drugiemu. Tabaluga jest nudny, jego przyjaciele tak niewyraźni, że ich imiona nie zapadają w pamięć nawet na chwilę i tylko ten momentami zabawny bałwan ratuje sytuację. Kto jednakże wpadł na pomysł, żeby postać tak z definicji pozytywną i dobrze się kojarzącą jak bałwanek zrobić demonicznym wcieleniem zła, nie mam pojęcia. Taki zabieg tylko utrudnia młodszym dzieciom identyfikację właściwych stron konfliktu – a starsze już z pewnością nie będą nim zainteresowane, bo bajka mocno się zestarzała. I koncepcja, i wykonanie nie są już atrakcyjne dla dziecka powyżej piątego roku życia. Zaś tytułowa piosenka jest… delikatnie mówiąc, co najmniej dziwna.