HENRY CAVILL – pół-Wiedźmin, pół-Superman i nikt więcej?
Przydałoby się jeszcze, żeby Henry Cavill został pół-Nieśmiertelnym, ale wtedy to już by była jedna trzecia. Nawet jednak stworzenie tych dwóch ikonicznych już ról powinno mu w karierze wystarczyć, bo wielu aktorów nawet tego nie osiąga, całkiem nieźle sobie jednak radząc w sensie średniej ogólnej. Po pięćdziesiątce przyjdzie zaś czas na jakąś rolę „dramatycznie artystyczną”, która podsumuje karierę Cavilla i da mu nominację lub nawet otworzy drogę do Oscara. Zawsze chciałem, żeby zagrał Bonda, ale to raczej nie jest wysokie „c” w świecie wielkiego filmu. Bardziej chodzi tu o role w stylu Marlona Brando w Tramwaju zwanym pożądaniem lub Roberta De Niro w Taksówkarzu. Jaki jest więc problem z Henrym Cavillem? Ja nie mam z nim żadnego problemu, ale dostrzegam, że widzowie chcą widzieć w nim ikonę kina i obarczają go niesamowitą odpowiedzialnością za grane postaci, a to może skończyć się zawodem, nie tyle u Cavilla, co u niekontrolujących swoich oczekiwań widzów.
Oznaki takiego zawodu, czy też niezadowolenia, roznosiły się niedawno po sieci, gdy okazało się, że Cavill już nie będzie grał Supermana, jak również, że Liam Hemsworth zastąpi go w roli Geralta z Rivii. Hemsworth jako Wiedźmin już się w Internecie objawił, rozwiewając chociaż część wątpliwości, że będzie tanią podróbką Cavilla. Co zaś do Supermana: zdecydowano się na reboot postaci, a więc castingu nie mógł wygrać aktor, który ma za sobą historię wcielania się w znane postaci – czy to z kina superbohaterskiego, czy jakiegokolwiek innego, które ma siłę oddziaływania masowego i tworzenia archetypów bohaterów w popkulturze. Nowy Superman musiał i powinien być grany przez aktora bez przeszłości, za to z szansą na zbudowanie nowej narracji w tej superbohaterskiej historii. Casting skutecznie przeszedł więc David Corenswet, co wzbudziło w sumie podobnej natury głosy malkontentów, co wtedy, gdy okazało się, że nie powstanie sequel Supermana: Powrót, z Brandonem Routhem, a postać zostanie zrestartowana przez Zacka Snydera właśnie z Henrym Cavillem w roli Kal-Ela. Pytanie więc należy postawić takie: Czy zarówno dla aktorów, jak i dla widzów – spoglądając na historię i postaci Wiedźmina, i Supermana – nie dobrze się stało, że Cavill został wymieniony po w obu przypadkach wystarczająco długim okresie odgrywania danej roli.
W przypadku Supermana DC doszło już do ściany w rozwoju postaci, a trudno sobie wyobrazić, żeby reboot mógł się wydarzyć z tym samym aktorem. W Wiedźminie zaś Cavill zbudował rewelacyjną postać, estetycznie, sprawnościowo i dramatycznie, sugestywnie oddając charakter literacki postaci, w której z punktu widzenia jego kariery nie powinien się więzić, zwłaszcza gdy na horyzoncie jest Nieśmiertelny. Z powodzeniem więc mógł zostawić referencyjną rolę Geralta z Rivii Liamowi Hemsworthowi, który z pewnością jej podoła. Mamy na to dowody w postaci chociażby jego roli w Igrzyskach śmierci, jak również materiałach z 4. sezonu Wiedźmina opublikowanych już w sieci. Nie ma sensu więc zachowywać się krytykancko i ganiąco, bo to reakcje próbujące nieobiektywnie ocenić na podstawie własnych przyzwyczajeń to, co jeszcze nie zaistniało, jako jakąkolwiek przesłankę do krytyki. Czysty więc to bezsens, krytykować Hemswortha jako nowego Wiedźmina. Co zaś do roli Cavilla, o której właściwie jeszcze nic nie wiemy, czyli jako Connora MacLeoda w Nieśmiertelnym Chada Stahelskiego, również nie ma powodu, żeby wątpić w owocność tej współpracy między reżyserem Johna Wicka a gwiazdą Człowieka ze stali. Cavill naprawdę więc nie musi i ma realną szansę nie być tylko pół-Supermanem, pół-Wiedźminem, chociaż nawet gdyby w całej przyszłej karierze nie zdarzyły mu się lepsze role, tylko cały czas grał mniej więcej na dobrym, lecz nie wybitnym rozrywkowo poziomie Argylle, mógłby o sobie powiedzieć, że wniósł w filmową popkulturę mnóstwo wartościowych chwil. Pamiętać jeszcze należy, że nawet opuszczenie kultowych ról daje szansę na kultowy powrót do nich po latach, kiedy się występuje już w charakterze mentorów, archetypów, easter eggów itp. Dla Cavilla więc nic straconego, jeśli nawet już tak dramatycznie będzie się rozpatrywać jego odejścia z ról Supermana i Geralta.
Zgoła inną kwestią, choć powiązaną z sieciowym fermentem, jest ocena samego talentu aktora. Bo skoro środowiska fanowskie tak ubolewają nad brakiem Cavilla w jakże znienawidzonym z drugiej strony serialu Wiedźmin oraz stojącym jedną nogą w grobie, a drugim w szambie DCEU to musi być on genialnym artystą, skoro bez niego pozostaną tylko zgliszcza i rozpacz. Wydaje się to logiczne, ale wcale niekonieczne. Zapewne udowodni to Liam Hemsworth, który będzie krytykowany już tylko ze względu na to, że nie jest Henrym Cavillem, gdyż główny powód estetyczny już upadł – wygląda w roli Geralta świetnie. Albo zakwestionuje się jego grę aktorską – zawsze coś się znajdzie, bo Hemsworth nie ma żadnej osłony w postaci innych legendarnych ról za sobą. Za plecami ma tylko Cavilla, który miał czelność odejść. Nienawiść wobec postaci fikcyjnych lub odgrywających ich aktorów z łatwością się przekierowuje. Wracając do talentu, którego obecność u Cavilla wydaje się oczywista, zgodnie z przesłanką, że udały mu się tak ważne dla popkultury role. A może ów talent nie jest tak oczywisty? Nie twierdzę, że Cavill go nie ma – dzisiaj po raz drugi obejrzałem Argylle, żeby upewnić się, że jednak go ma, nie tylko w scenach akcji. W sensie jakiegoś koniecznego powiązania Cavill, przy dzisiejszych zdobyczach techniki realizacyjnej, wcale nie musi być genialnym aktorem. Może być przeciętny, a resztę uzupełni się CGI, postprodukcją dźwięku, dublerami, chwytliwie napisanymi dialogami, montażem, innymi, lepszymi aktorami, którzy wezmą na siebie ciężar odciągającej uwagę asysty przy niedomagającym warsztatowo głównym bohaterze. Kto wie, może się okazać, że ów tak krytykowany Wiedźmin, czasem niemal po Rejtanowsku, tyle że bezpiecznie w sieci, gdzie każdy może rozdzierać na sobie koszulę, siedząc tylko w majtkach, nie jest takim złym serialem. A dlatego, że o niewątpliwie starającego się osiągnąć jak najwyższy poziom Cavilla zadbała cała grupa profesjonalnych ludzi z ekipy, żeby wypadł najlepiej ze wszystkich i wytworzył w umysłach widzów przekonanie, że on tylko samemu sobie, swojemu kongenialnemu oddaniu aktorstwu, zawdzięcza swoją doskonałość w roli Geralta z Rivii. I w konsekwencji dlatego bez niego całe rzesze fanów i najgłośniej krzyczących jak zawsze psychofanów nie są w stanie wyobrazić sobie dalszego istnienia Wiedźmina, nie wspominając już o Supermanie. Co do DCEU, to niepotrzebnie się martwią. Z Cavillem na pokładzie uniwersum i tak popadłoby w ruinę. Degradacji już nic nie mogło zatrzymać, chyba że co najmniej 10-letnia przerwa i napisanie tego świata od nowa.
Zalecałbym więc racjonalne patrzenie na Henry’ego Cavilla, który jest realny w przeciwieństwie do odgrywanych przez siebie postaci. Zdrowo jest się nie angażować. Jednym słowem trochę wisi mi, kto zagra Geralta z Rivii i Supermana, byle mi się moja wrażenia na temat 4. sezonu i Supermana podobały. I to jest najważniejsza racja mojej przyszłej oceny tych produkcji, a nie nazwisko zatrudnionego aktora czy tym bardziej nazwisko tego, który odszedł i przyczyny, z jakich to zrobił. Jednym słowem warto mocno i realnie żyć w swoim świecie, nim się zacznie oceniać jakikolwiek obcy, a tym bardziej fikcyjny.