Fishburne jako Regis. Jak wygląd wpływa na ocenę tego, czego jeszcze nie widzieliśmy w „Wiedźminie”
Byłem pewny, że o nadchodzącym 4. sezonie Wiedźmina jeszcze usłyszymy, i to dużo, nim jeszcze ktokolwiek go zobaczy. Głośnym echem w sieci odbiła się decyzja o „wymianie” Henry’ego Cavilla na Liama Hemswortha. Generalnie głośno było o tym, że ten tak shejtowany wśród miłośników filmów Netflix odważył się nakręcić serial nieliniowo w stosunku do książek. Te informacje jednak w ciągu ostatnich miesięcy przestały grzać ultrafanowskie środowiska, aż wydawało się, że w ogóle o 4. sezonie Wiedźmina wszyscy zapomnieli. Wtedy gruchnęła w sieci wieść, że nareszcie pojawi się w serialu Emiel Regis – wampir klasy wyższej o „KLASYCZNEJ” dla naszej szerokości graficznej urodzie. Fani się ucieszyli, ale potem zwątpili i wylali w sieci nienawistną pianę, bo Regisa zagra Laurence Fishburne. Podobno miał to być Gary Oldman, ale z jakichś niejasnych powodów jednak Regisa nie zagra. Czy więc jest to „bezczelne” zawłaszczenie kulturowe naszego polskiego dobra narodowego? Czy może wolność w interpretacji postaci jakże przecież fikcyjnej, więc historia w żadnym wypadku nie ucierpi? A może chodzi o kolor skóry czy też w ogóle o wygląd?
Dzisiejsze czasy mają to do siebie, że od pewnego ich momentu uświadomiliśmy sobie, że jednak nasza zachodnia kultura taka idealna nie jest. A właściwie, chociaż mieni się najbardziej rozwiniętą lokalną cywilizacją na Ziemi, jest pełna zakłamania – moralnego, rasowego, społecznego – więc trzeba to jak najszybciej naprawić, żeby nie było wstydu przed niepiśmiennymi ludożerco-gwałcicielami z Afryki lub „brudasami” z Dalekiego Wschodu. Co poradzę na te określenia – tak przecież o tych nacjach myślimy. Zaletą naszych czasów jest jednak to, że przynajmniej uświadamiamy sobie to zakłamanie i potrzebę naprawy. Problem jednak w tym, że chcemy naprawiać „jak najszybciej”, a nie da się tego tak zrobić. Stąd to nieraz sztuczne tworzenie multikulturowości, jakbyśmy nasze poczucie winy za zachowanie dziadków musieli natychmiast rozładować, uśmierzyć jego ból. Owszem, trzeba tę maskę zakłamania zdjąć, ale racjonalnie, żeby te ruchy nie były histeryczne, sztuczne, jak np. ostatnio w przypadku specjalnych odcinków Doktora Who. Być może więc motywy zatrudnienia Laurence’a Fishburne’a były pod tym względem niezbyt czyste (nastawione na zysk z negatywnego fame’u), ale nawet jeśli tak było, to przez Internet obecnie przewala się fala krytyki, która motywowana jest kolorem jego skóry. Nie właśnie korelacją (lub jej brakiem) ogólnego, wielocechowego wyglądu aktora z zapisanym w wyobraźni widzów kultowym już wyglądem Regisa, co ciemnym kolorem skóry Fishburne’a. A to kolosalna różnica w motywacji, którą zaraz wyjaśnię.
Zacznijmy od tego, że cokolwiek będą mówić sfrustrowani fani, że Netflixowy Wiedźmin jest od dawna skończony, to temat jednak wciąż ich grzeje. Nie byłoby tylu emocjonalnych reakcji, gdyby faktycznie serial był już na dnie przysypany 10 metrami mułu. Nie byłoby planów jeszcze dwóch sezonów. Bańka wcale nie pękła, zwłaszcza że premiera 5. sezonu produkcji, który ma być podobno również ostatnim, powinna nastąpić gdzieś w okolicy premiery tak bardzo wyczekiwanej 4. części gry od CD Projektu. A to może wszystko zmienić w planach Netflixa, o ile Wiedźmin 4 zostanie dobrze przyjęty, a nie będzie półproduktem w stylu Cyberpunka 2077. Zobaczymy, jak to finalnie będzie z terminami, jednak hype już się powoli zaczyna, niezależnie od tego, czy jest pozytywny, czy negatywny. Wpisuje się w budowanie popularności serialu z nowym aktorem po docenionym nawet przez nazbyt krytycznych widzów Henrym Cavillem. Ultrafanowskie, a nawet psychofanowskie środowiska są w dzisiejszych czasach ważnymi elementami kampanii reklamowych, bo roznoszą informację. To, że krytykują jej treść, nie ma większego znaczenia. Ważne, że zdają egzamin jako darmowy nosiciel fame’u.
A fame powstaje, gdy taki np. Lawrence Fishburne decyduje się zagrać Regisa, wbijając klin w „słowiańską” wizję prozy Andrzeja Sapkowskiego, w którą niektórzy wierzą jak w święte obrazki roznoszone przez wypachnionego, bynajmniej nie kadzidłami, księdza po kolędzie. Taki mamy czas, kolędowy, więc i porównanie „świąteczne”. Nie jest to jednak dobry czas dla Wiedźmina, chociaż wypada z niego nareszcie zdjąć tę słowiańską maskę. Próbowałem już kilka razy, bo o Wiedźminie piszę regularnie. To m.in. w wizji słowiańskości tkwi polska krytyka pomysłu, żeby Regisa zagrał Fishburne. Widzowie w sposób właściwie naturalny dla człowieka zauważyli więc różnice między książkowym opisem Regisa, zapewne mocno pobudzanym w wyobraźni jego wizerunkiem stworzonym w grze komputerowej, i stwierdzili, że Fishburne nie pasuje, bo inaczej wygląda. Nie kwestionuję tego, że wygląda inaczej, tylko zastanawiam się, dlaczego ma wyglądać tak samo? Czy wizerunek Regisa jest znakiem zastrzeżonym? Jeśli nie jest, pozostaje tylko kwestią interpretacji i gustu jego wizja, a Netflix wybrał niewątpliwą gwiazdę w kinie, czyli Fishburne’a. Problem w tym, że osoby rasy czarnej są obce w naszej grupie etnicznej. I to jest źródło negacji, a nawet gniewu, często bardzo głęboko nieuświadomionego, jedynie zasłoniętego maską uzasadniania, że autor tak nie chciał, Regis został inaczej opisany i przedstawiony w grze etc.
I tu docieramy do tej subtelnej różnicy między negowaniem Fishburne’a w roli Regisa ze względu na kolor skóry i ze względu na wieloaspektowo ujęty wygląd. Tę różnicę powinniśmy czuć, bo jest oczywista. Przeczytałem dziesiątki, jak nie setki, komentarzy na różnych portalach pod informacjami o wyborze Laurence’a Fishburne’a. Obejrzałem nawet filmiki tzw. specjalistów od analizy polskiego fantasy, którzy wznoszą się na wyżyny, żeby udowodnić, że się znają, racząc swoich widzów przemowami, ściankami z tematycznych książek oraz wątpliwej jakości reklamami w czasie filmików, żeby tylko zarobić grosza za wyświetlenia na YT. W 99 procentach wypadków komentujący oparli krytykę postaci Fishburne’a jako Regisa na kolorze skóry aktora, natomiast pomijając generalny wygląd, aktorskie doświadczenie, charakter itp. Nieliczni próbowali udowadniać, że Regis został opisany przez Sapkowskiego jako blady, chudy wampir z orlim nosem, któremu bardzo odpowiada wizerunek tej postaci z gry Wiedźmin 3. Pod „rasę” Fishburne’a oczywiście podciągnięto generalnie blackwashing i pod tym szyldem zaczęło się niekończące się utyskiwanie na całe zło, które uczynił światu serial Netflixa. Każdy musiał coś napisać, a w treści rzadko różnił się od poprzednika, no ale musiał zaznaczyć, że jest ważny. Nawet jednak gdyby Fishburne aż tak bardzo nie pasował wyglądem (a nie tylko fenotypem) do roli Regisa, wampir przecież nie jest postacią historyczną, ale fikcyjną. Może go zagrać ktokolwiek, bo Regis jako bohater związany jest jedynie z subiektywną wizją autora oraz wyobrażeniem czytelników oraz graczy.
Abstrahuję tu teraz, czy faktycznie Fishburne pasuje do tej roli. Być może nie, ale zastanawiam się na temat przyczyny, dla której – poza niedopasowaniem kolorystycznym, a może i generalnie estetycznym – zabiera mu się to prawo do zagrania Regisa z powodu koloru skóry. Bo słowiańskość, a więc inność w naszej kulturze – to jedna z przyczyn. Kolejną jest zwykły rasizm. Skąd w ogóle to wyobrażenie, że Wiedźmin jest słowiański? Już sam rzut oka na występujące w cyklu potwory uzmysławia, że Wiedźmin jest słowiański, germański, skandynawski, a nawet samurajski. Jest synkretyczny z pewnym ulokowaniem w naszej szerokości geograficznej, które nie decyduje o jego naturze. Fani nawet nie zdają sobie sprawy, jak bardzo patrzą na ten serial przez pryzmat wizerunków postaci w grach oraz przez konstrukcje wydarzeń w nich zawartych. Nadanie interpretacji wizualnej tekstowi, który do tej pory miał jedynie obraz wyobrażony, kolosalnie zmienia odbiór, zwykle bardziej go przejaskrawia, również intertekstualnie.
Co więc z tym zawłaszczeniem kulturowym, bo może krytycy Fishburne’a mogą czuć coś w rodzaju mniej lub bardziej uświadomionego zawłaszczenia ich kawałka świata przez element całkowicie obcy – zaczęło się od Netflixa, a kończy na niesłowiańskich aktorach. Zanim jednak ktokolwiek oskarży Wiedźmińskie wybory obsadowe o przywłaszczenia kulturowe, niech zastanowi się, jak bardzo historia napisana przez Sapkowskiego może decydować o naszej tożsamości, bo tylko wtedy, gdy jest dla niej kluczowa, można w ogóle mówić o jakimś przywłaszczeniu. Inaczej to tylko nasze polaczkowskie podczepianie się pod jakieś poważne zjawisko, żeby zwrócić na siebie uwagę albo zakamuflować zwykłą niechęć do innych nacji. Wśród pozostałych zaś krytykujących spod innych szerokości geograficznych, należących do bardziej „zachodniego” świata, a są tacy, motywy mogą być o wiele poważniejsze, kulturowe, czasem bardziej ogólne, czasem lokalne, lecz zwykle o podłożu ideologicznie rasistowskim lub pozornie ideologicznie rasistowskim. W tym drugim przypadku ów rasizm nie jest głębokim rasizmem, a reakcją wtórną z powodu rzeczywiście rasistowskich zachowań drugiej strony. Bo jak wiemy, rasizm nie ma koloru skóry. Ma jedynie historyczne tendencje, które przejawiają się w dominacji rasistowskiej jakiejś konkretnej grupy rasowej. Niemniej, nawet jeśli zachowania rasistowskie są wynikiem reakcji obronnej na rasizm drugiej strony, to obciążanie nim Laurence’a Fishburne’a jest niesprawiedliwe.
Zacząłem od wyglądu i na nim skończę. Kolor skóry jest jego ważną częścią, ale ma również znaczenie historyczne i ideologiczne, dla wszystkich stron, ale również tych od wieków pogardzanych, które chcą uzyskać kulturowe zadośćuczynienie, co czasem łączy się z powstaniem kolejnych rasistowskich tendencji, tyle że z drugiej strony. Wygląd zawsze łączy się z oceną. Reagujemy zawsze najpierw na wygląd, a potem krytycznie do niego podchodzimy. Krytycznie oznacza, że się zastanawiamy, a nie że zawsze go negujemy. Zastanawiamy się i reagujemy albo pozytywnie, albo negatywnie, zgodnie z zapisanymi matrycami naszych reakcji. I teraz wszystko zależy, jak bardzo są one w nas silne, jak bardzo dominują racjonalne myślenie. Wśród komentujących wybór Fishburne’a zdominowały bardzo, bo ocenili go, nim jeszcze zapoznali się z tą rolą. I ta ocena nie jest spokojna, czyli nie stwierdzili bezemocjonalnie, że Fishburne nie pasuje, bo to i to. Oni zaczęli krzyczeć, że nie pasuje, a to oznacza, że jakaś cecha w wyglądzie spowodowała bardzo gwałtowną reakcję emocjonalną – kolor skóry. Wygląd zatem wpływa zawsze na ocenę, nawet tego, czego jeszcze nie widzieliśmy, bo widzieliśmy tego odpowiedniki, kopie, symulanty, wyobraziliśmy sobie je i nadaliśmy znaczenie. To, czego nie widzieliśmy, oceniamy więc na zasadzie oceny wszystkiego, co widzieliśmy przed tym, a dokładnie oceny emocji, jakie to w nas pozostawiło. Hejterzy Wiedźmina zatem oceniają poprzez swój wylany jad na niego swoje emocje, a nie faktycznie serial Netflixa.
A teraz przejdę do podsumowania. Otóż może was zdziwię, ale Laurence Fishburne nie pasuje mi do tej roli, nie dlatego, że jest Afroamerykaninem, ale dlatego, że jest za stary i zbyt grubokościsty. Posiada także nazbyt ociężały styl gry aktorskiej. Gary Oldman również nie byłby dobrym wyborem, bo bycie sprawnym fizycznie aktorem ma już dawno za sobą, a dla serialu z pewnością nie wypracowałby już dobrej formy. Jedyna dwójka aktorów, która mogłaby wcielić się w Regisa to Robert Carlyle oraz Barkhad Abdi. Żadne z nich komercyjne gwiazdy, ale ich zdolności aktorskie są wybitne i predestynują ich do zagrania osobowości wampira i przyjaciela Białego Wilka. Decyduje także wygląd – decyduje wszystko, a nie jedna cecha.