5 NAJGORSZYCH RÓL ROBERTA DE NIRO. Aktorski zawał po siedemdziesiątce
Kilka lat temu wydawało mi się, że niektórych aktorów po prostu nie da się zobaczyć w filmach typu Kac Vegas albo Szybcy i wściekli ileś tam. Nie wyobrażam sobie np. Roberta De Niro w kolejnej odsłonie Gwiezdnych wojen, podobnie Seana Penna w roli Jokera albo Jacka Nicholsona fruwającego po niebie w przebraniu Supermana. Rozumiem przy tym, że wielcy aktorzy u schyłku swoich karier decydują się na pewnego rodzaju odprężenie. Aktorstwo to w końcu zawód, a nie misja. Czy jednak masturbujący się przy pornosie De Niro (poniżej więcej na temat filmu, w którym pojawia się ta scena) nie sprzedaje się zbyt tanio po takich rolach jak chociażby w Taksówkarzu, Przebudzeniach czy Przylądku strachu? Okazuje się, że w jego wspaniałej karierze znajdzie się całkiem sporo podobnych smaczków, chociaż tym ich więcej, im aktor jest starszy. Przypadek czy ostatnie chwile usilnie podtrzymywanej kariery?
1. Dick Kelly, Co ty wiesz o swoim dziadku? (2016), Dan Mazer
Celne słowa na określenie głównego wątku w filmie padają z ust Zaca Efrona – to prawdziwa „odyseja dymania”. W dużej mierze definiują one również charakter roli Roberta De Niro, który w produkcji Dana Mazera odgrywa napalonego dziadka o wiele znaczącym imieniu Dick. Po śmierci swojej żony nie myśli on o niczym innym, jak tylko o seksie z napaloną dwudziestką, a jego wnuk ma mu w tym pomóc. De Niro dostał więc szansę zagrania w filmie drogi, na której końcu znajduje się zakazany owoc, czyli ostry seks z wyuzdaną młódką. Wielu uważa, że poradził sobie nieźle, bo trzeba mieć chyba wielki talent, żeby najpierw grać mafiozów i psychopatów, a pod koniec kariery, i w sumie też całego życia, masturbującego się przed pornosem nagiego dziadka. To jednak nie wszystko. Fanów Sachy Barona Cohena zachwycą mięsiste dialogi. Teksty w stylu „pragnę dymać, aż mi pała odpadnie”, „chcę grzmocić konia i pić jego juchę” brzmią w ustach De Niro wręcz szlachetniej.
2. Jack Byrnes, Poznaj naszą rodzinkę (2010), Paul Weitz
Podobne wpisy
Wyczynów seksualnych Roberta ciąg dalszy. Tym razem nasz solenizant wcielił się w twardego ojca rodziny, który za wszelką cenę próbuje odegrać na komediowo swoją rolę z Ojca chrzestnego 2. Z tym że trudno pięciogodzinną erekcję nazwać godnym naśladowania wyczynem aktorskim. Po pierwsze penisa De Niro nie widać, a po drugie to nie żadne live show, które faktycznie trwa pięć godzin. Zapada jednak w pamięć, kiedy tak utytułowany i charyzmatyczny aktor drze się, że ma „zawał wacka”, a Ben Stiller musi mu zrobić zastrzyk z adrenaliny w nadwyrężone prącie. I jeszcze to aktorskie spotkanie po latach z Harveyem Keitelem. Z bólem przyznaję, że charakterystycznie „urodziwy” kolega Roberta z Ulic nędzy Martina Scorsese wypada o niebo lepiej. I pomyśleć, że spotkali się w tak odmiennych warunkach filmowych. De Niro kogoś za wszelką cenę chce udawać, a Harvey naprawdę gra. Może nie stworzył wokół siebie takiego nimbu poważnej sławy.
3. Ben, Praktykant (2015), Nancy Meyers
Są takie filmy komediowe z Robertem De Niro, po których obejrzeniu można naprawdę zwątpić, czy ten aktor faktycznie ma jakikolwiek talent do rozśmieszania widza. Gdybym nie widział innych z nim produkcji, nawet tych żenujących, z masturbacją przy pornosach, gdzie De Niro jakieś starania kabaretowe jednak podejmował, spokojnie bym uznał, że nie należy go zatrudniać do jakichkolwiek komedii. Praktykant jest właśnie takim filmem. Nie przeczę, De Niro bardzo się stara, kołnierzyk bizneskoszuli gniecie go niemiłosiernie, a idealnie poukładana fryzura korpoludka ani drgnie. Oczy aktora jednak zdradzają, że umieszczono go w świecie, do którego pasuje jak sieciowa gra w Dooma do emeryta z zaawansowaną demencją. Co ciekawe, nieprzystawalność postaci Bena do świata internetowej sprzedaży damskich ciuchów idealnie pasuje do aktorskiego zagubienia De Niro. A poza tym firmowy świat wykreowany przez Nancy Meyers nie jest autentyczny. Motywy postępowania facetów też nie są aż tak jednowymiarowe, jak to reżyserka nam przedstawia. Generalnie w rzeczywistości więcej jest odcieni szarości, zarówno tych damskich, jak i męskich. Przestrzeganie zasad savoir-vivre’u również nie jest takie obciachowe.
4. Mitch Preston, Showtime (2002), Tom Dey
A jak wypada nasz specjalista od gangsterskich ról w policyjnej komedii w stylu 48 godzin? Partneruje mu specjalista od komediowych ról klasy B, Eddie Murphy. Zadziwiające wydaje się to, że w starciu z czarnoskórym komikiem De Niro wypada bladziej, niż można by się tego było spodziewać. Scenariusz filmu oczywiście narzucił mu taki wizerunek odpornego na popkulturę, aspołecznego gliny. To jednak nie zmienia faktu, że mimika De Niro pozostaje niewzruszenie posągowa jak kamienne oblicze Kolosa Nerona. Tylko gdzieś głęboko da się poczuć szaleństwo, którym napompowany był Taksówkarz. Oglądałem Showtime i czułem, że mentalność aktorska Roberta pozostaje na poziomie Łowcy jeleni czy też Chłopców z ferajny. Tamte filmy znam i uważam je za wielkie kino. Teraz chciałbym być więc przekonany przez De Niro, że potrafi sprostać wyzwaniu rzuconemu przez gumową twarz Eddiego Murphy’ego. A tu klops. Widzę jedynie posępnego kosiarza.
5. Ben, Co jest grane? (2008), Barry Levinson
Hollywoodzki grajdołek lubi od czasu do czasu rzucić w siebie gównem z własnego podwórka. Szkoda, że dzieje się to kosztem dobrych aktorów. Robert De Niro jest niestety pośród nich. Nie dość, że zagrał oraz współprodukował film mogący się równać poziomem nudy jedynie z Ave, Cezar! braci Coen, to jeszcze aktorsko nie mógł się na nic zdecydować. Nie wiadomo więc, czy gra postać agresywną, czy delikatną, czy odgrywa cierpiącego z powodów osobistych człowieka, czy może producenta-sukinsyna, który chce za wszelką cenę zgolić brodę Bruce’owi Willisowi. Nie wiem, kim jest De Niro ani nie mam pojęcia, gdzie zapodział się ten jego gangsterski pazur, który tak natrętnie ukazywał się nawet w sprośnych komediach. Film ma jednak swoją nieocenioną wartość, bo wyłuszcza ciekawy problem. Otóż widzowie za oceanem (oraz producenci) tak bardzo już stłukli sobie szare komórki o polityczną poprawność, że krzyczą i protestują, gdy na ekranie strzela się do psa. Ludzi natomiast można rżnąć masowo. Miłego seansu, weganie!