Dlaczego GLADIATOR II może faktycznie ZADZIAŁAĆ
Kino sandałowe najwyraźniej nie przestaje nas fascynować. Zwłaszcza gdy staje się pretekstem do ponownego odtworzenia brutalnej strony Starożytnego Rzymu. Do telewizji i kina z przytupem wraca mit gladiatora. A wraz z nim – sequel hitu sprzed lat.
Amazon promuje właśnie każdym kanałem, jakim tylko się da, swoją najnowszą propozycję serialową, czyli Those About to Die z Anthonym Hopkinsem w jednej z głównych ról. Stery produkcji, która charakterem przypomina zakończonego przed laty Spartakusa, objął Roland Emmerich. Ewentualny sukces serialu z pewnością przysłuży się promocji innej produkcji opowiadającej o gladiatorach, która także będzie mieć premierę w tym roku, ale w kinach. Jest to film, który od samego początku, gdy został zapowiedziany, budzi ogromne zainteresowanie mediów i widzów. Jakie są więc szanse powodzenia Gladiatora II?
Choć mit gladiatora funkcjonuje w popkulturze już od dawna, do jego rozpowszechnienia najbardziej przyczynił się Ridley Scott u progu nowego milenium. Gladiator z 2000 roku był ogromnym hitem. Film odniósł sukces zarówno artystyczny, jak i frekwencyjny. Zdobył pięć Oscarów, w tym za najlepszy film i najlepszą rolę pierwszoplanową dla Russella Crowe’a, którego kariera od tamtego momentu eksplodowała. Film kosztujący około 100 milionów dolarów zdołał zarobić na całym świecie prawie pięciokrotność tego budżetu, co było jak na film historyczny nie lada wyczynem.
Gladiator miał jednak podstawowy problem. Kompletnie nie nadawał się do bezpośredniej kontynuacji i kucia tego rozgrzanego do czerwoności żelaza. Dlaczego? Scenarzyści w bardzo przekonujący sposób zdecydowali się na uśmiercenie głównego bohatera. Przez lata sequel nie był więc w ogóle brany pod uwagę, a sam film zajmował zasłużone miejsce na półce dzieł takich jak Titanic, do których ewentualny powrót jest niemożliwy. Co tylko czyniło go wyjątkowym.
Ten stan trwał kilkanaście lat. Aż do momentu, gdy Top Gun: Maverick, a wcześniej – jak mniemam – Blade Runner 2049 nie zmieniły nieco reguł gry w tworzeniu sequeli. W ostatnich latach w Hollywood wyodrębniło się zjawisko legacy sequel polegające na tworzeniu kontynuacji wielkich hitów sprzed lat, które wciąż pozostają samodzielnymi filmami, lub seria, której są częścią, zdołała się na tyle zestarzeć, że stworzyło to możliwość ponownego, nostalgicznego spotkania z dawnymi bohaterami. Na tej fali powstały takie filmy jak Ghostbusters, nowy Beetlejuice, nowy Gliniarz z Beverly Hills, odświeżono Gwiezdne wojny, Matrixa, Rocky’ego, Krzyk i wiele innych znanych franczyz, które zdołały już się nieco zakurzyć. Świat seriali także z mody czerpie, czego przykładem jest Cobra Kai, czyli legacy sequel Karate Kid.
Dla scenarzystów z Hollywood nie ma rzeczy niemożliwych, szczególnie gdy da się zarobić na wskrzeszeniu filmowego trupa. Współpracujący z Ridleyem Scottem David Scarpa znalazł więc sposób na to, by w ewentualnej kontynuacji Gladiatora umiejętnie obejść fakt, że główny bohater pierwowzoru, mówiąc wymownie, nie jest już dostępny. Przenieśli akcję kilkanaście lat w przyszłość i tym razem uczynili głównym bohaterem świadka śmierci Maximusa, czyli Lucjusza, siostrzeńca cesarza Commodusa. Nie wiem, w jaki sposób chłopak z arystokratycznej rodziny ostatecznie trafia na arenę walk niewolników, ale taki właśnie jest punkt wyjściowy dla fabuły Gladiatora II.
Być może brzmi to trochę karkołomnie, ale szybko się o tym zapomina, gdy weźmie się pod uwagę, że do głównej roli zaangażowano aktora, który autentycznie wzbudza ciekawość. Paul Mescal ma za sobą kilka sukcesów w dramatach. Moją (i pewnie innych także) uwagę zdobył jednak głównie za sprawą nominacji do Oscara za występ w filmie Aftersun. Sam film uważam za wybitny, podobnie zresztą jak rolę Mescala, który w tak oryginalny i poruszający sposób oddaje emocje człowieka samotnego i zagubionego, że trudno ukryć wzruszenie podczas seansu. Nominacja do Oscara rozreklamowała Mescala, zwróciła uwagę na jego nieprzeciętne umiejętności dramatyczne, czyniąc jego nazwisko gorącym. Czy to Gladiator wywinduje jego karierę? Raczej mam wrażenie, że na chwilę obecną to on pomaga w promocji tego filmu, czyniąc go bardziej interesującym.
Oczywiście można rozkładać ręce nad kondycją twórczą Ridleya Scotta, który wydaje się tworzyć tak, jakby najlepsze lata swej kariery zostawił daleko za sobą i teraz tylko odcina od niej kupony, tworząc filmy trochę na pół gwizdka. Osobiście jestem jednak zdania, że Scott twórczego instynktu nigdy nie zatracił, stał się po prostu nieco bardziej leniwy, nieco bardziej nonszalancki, ale wciąż nie schodzi jakością swych dzieł poniżej pewnego poziomu przeciętności. Jako przykład niech posłużą dwa ostatnie filmy reżysera, tak się składa, akurat historyczne, więc odpowiadające konwencją nowemu Gladiatorowi. Ostatni pojedynek był finansową klapą, ale głównie dlatego, że miał bardzo słabą dystrybucję i stał się ofiarą pandemii. W streamingu film poradził sobie jednak znakomicie, co cieszy, bo to, jak by nie patrzeć, bardzo oryginalne, pobudzające do myślenia dzieło. A Napoleon? Wielkie kontrowersje, spory rozgłos, głównie negatywny, widownia i krytycy film obśmiali za nie trzymanie się faktów, wytykano filmowi także ekstrawagancką, nieco groteskową tonację i przestrzeloną wizerunkowo rolę Phoenixa. Ale koniec końców, przynajmniej dla mnie, ten film… jest jakiś. On ma w sobie coś, co przyciąga i w sposób co najmniej ciekawy interpretuje postać wielkiego wodza. Bo umówmy się – jeśli po Brytyjczyku spodziewaliśmy się laurki wychwalającej legendarnego Francuza, to byliśmy naiwni.
Jeśli po tym, co zaprezentowano w Napoleonie, podejdziemy do Gladiatora II z odpowiednim dystansem, mam wrażenie, że ten seans może się udać. Jakkolwiek absurdalnie wciąż brzmi powracanie do tej historii, jakkolwiek cały projekt wciąż wygląda, jakby został wydrukowany przez algorytm lub w staroszkolny sposób, przez księgowych z Hollywood, lecąc na kontrowersji odgrzebywania niemożliwej do odgrzebania historii, paradoksalnie to faktycznie może się udać. Czekałem z tą opinią do samego końca, aż nie przyjrzę się pierwszym efektom pracy speców od kampanii promocyjnej i nie mam już wątpliwości. Zarówno plakat, jak i zwiastun oddają dokładnie to, czego spodziewam się po tym filmie. Dobrze zrealizowanej, brutalnej, nieco cringe’owej, acz dynamicznej historii o człowieku, który chcąc sięgnąć szczytu, spada najpierw na samo dno. Wspierać go będzie obsada bogata w znane i cenione nazwiska. A sądząc po pierwszych ujęciach, ci aktorzy naprawdę dobrze bawili się ze swoimi rolami.
Mam nadzieję, że sami twórcy także dobrze bawili się, mogąc wrócić do Starożytnego Rzymu. Jest to dla kina wyjątkowo wdzięczna przestrzeń. Raz, że daje sposobność do roztaczania spektakularnych wizji, bo dawne Imperium, jako kolebka cywilizacji wciąż pobudza wyobraźnię i stanowi źródło inspiracji (patrz – Megalopolis Francisa Forda Coppoli). Z kolei funkcjonujący w popkulturze mit gladiatora ma nie mniejszą siłę oddziaływania z jednego konkretnego powodu – bo skupia w sobie współczesny lęk przed zniewoleniem, którego ujściem jest możliwość zawalczenia o przetrwanie w świetle chwały.
To działa i działać będzie. Ave!