OSTATNI POJEDYNEK. Prawda nie ma znaczenia
Jean de Carrouges (Matt Damon) dokładnie wie, czego chce. Zasłużyć się na polu bitwy na chwałę Francji i na chwałę króla, młodego Karola VI. Podobnie jak wcześniej dziadek i ojciec, mieczem wywalczyć sobie prestiżowy tytuł kapitana. Ożenić się z wybranką dysponującą nie byle jakim posagiem i powiększać swój majątek. Miłość powinna się z czasem pojawić. Spłodzić i wychować potomka, który po nim będzie rozsławiał nazwisko de Carrouges. Wszystko to oczywiście zgodnie ze słowem bożym jako jedynym właściwym etycznie i moralnie źródłem wiedzy. Carrouges to osobnik gruboskórny, uparty, a w słowie i w gestach niezwykle konkretny. Rycerz może aż nadto stereotypowy, ale też idealne dziecko swoich czasów. Ulepione z błota pól bitewnych, krwi wrogów ojczyzny, honoru i wiary.
Jego przyjacielowi i towarzyszowi broni, Jacques’owi Le Gris (Adam Driver), znacznie łatwiej przychodzi kłamać i chodzić na skróty. Wojskowe awanse skuteczniej zdobywać po znajomości z wpływowym, śliskim w charakterze hrabią Pierre’em d’Alençon (Ben Affleck). Le Gris, świadomy swojego osobistego uroku, potrafi umiejętnie uwodzić i zwodzić. Święcie przekonany jest o tym, że żaden ani żadna nie będą potrafili mu niczego odmówić. Bawidamek i hedonista, ale oczytany i znający algebrę. Idealnie sprawdza się jako windykator długów hrabiego.
Jean i Jacques to dwa średniowieczne rycerskie archetypy. Obaj pewnie poszliby swoją drogą, nie wadząc sobie nawzajem, gdyby nie Marguerite (Jodie Comer). Ta, oczywiście po decyzji ojca, przyjmuje nazwisko de Carrouges, ale później wpada w oko i staje się obsesją Jacques’a. Dojdzie do przestępstwa, będzie trzeba wyrównać rachunki. Litera prawa i kodeks honorowy nie pozostawiają wielu możliwości. Dwaj mężczyźni będą musieli stanąć naprzeciwko siebie i będzie musiała polać się krew. Witajcie w XIV-wiecznej Francji.
Otoczone mgłą zamki, krwawe egzekucje, błoto pod końskimi kopytami, średniowieczny mrok, chłodne komnaty, ludzka zgnilizna i łamane kości. Wszystkiego jest tu pod dostatkiem. To estetyka, w której Ridley Scott (Gladiator, Królestwo niebieskie, Robin Hood) czuje się komfortowo jak mało kto. W Ostatnim pojedynku Brytyjczyk wraca do lubianej przez siebie stylizacji, ale tym razem prymat ma wieść narracyjna gra w ukrywanie i odkrywanie prawdy. Scenariusz autorstwa Matta Damona, Bena Afflecka i Nicole Holofcener to podzielona na trzy rozdziały historia. Za każdym razem traktująca o tych samych wydarzeniach, ale przyjmująca perspektywę innej wiodącej dla fabuły postaci.
Nie oczekujcie gwałtownych fabularnych zmian w stylu kina Asghara Farhadiego. Ridley Scott nie jest aż tak wyrazisty i inaczej rozkłada dramaturgiczne akcenty. W Ostatnim pojedynku chodzi o interpretację pojedynczych spojrzeń, słów i gestów, uzupełnianie fabuły o rozmowy poprzedzające i następujące po już znanych scenach. Rozstrzygnięcie finałowego pojedynku oczywiście do samego końca pozostaje niewiadomą, ale ambicją twórców jest przede wszystkim wcześniejsze wyczerpujące, wieloperspektywiczne zarysowanie całego kontekstu. Wyrażenie lęków i motywacji, obnażenie kłamstw i niedopowiedzeń.
Ostatni pojedynek to opowieść o despotycznych mężczyznach i zniewolonych kobietach, o bezkarności tych pierwszych i nieuzasadnionym wstydzie tych drugich. O legitymizowanym bezprawiu i nieuleczalnych traumach. O nie mającej znaczenia prawdzie i tragicznym impasie, gdy konflikt „słowa przeciwko słowu” ma rozstrzygnąć boska wola. Arenę żywy opuści tylko jeden z mężczyzn. Ich pojedynek w wygodnym fotelu ogląda uśmiechnięty król. To zawsze jakieś urozmaicenie monotonnego rządzenia krajem. Na trybunach wiwatujący tłum uważnie śledzi każdy cios, nie umyka mu żadna kropla krwi. Odrobina rozrywki w pochmurne popołudnie. Jutro i tak przyjdzie umierać na rusztowaniach katedry Notre-Dame. Na chwałę Pana, króla i Francji.