Od własnego FUCKA też można zginąć. THE BOYS – podsumowanie 4. sezonu
Wyklarowała mi się ta myśl jasno dopiero po 4 sezonach – The Boys to serial w radykalny sposób występujący przeciw wszelkim antyludzkim ideologiom i odważnie je piętnujący. Bo nie można inaczej, nawet jeśli w perspektywie jest ostateczna konfrontacja, a nie zakłamany święty spokój. Dobitnie też pokazuje to, że każdy, kto sieje bezrozumną nienawiść, sam od niej również może zginąć. Zwykle jednak tego nie rozumie, dopóki czegoś nie straci, ale nie może to być tylko kawałek ucha. I chociaż twórcy, żeby nie wzbudzać histerii, musieli się ugiąć, zmieniając tytuł finałowego odcinka (Assassination Run), w sytuacji, gdy próbowano zabić Donalda Trumpa, to jednak nie ulega wątpliwości, że ów finał jest o nim. A właściwie o możliwych zabójczych konsekwencjach wszelkich totalnych ideologii, które swoją siłą uwodzą masy wyznawców – nie zwolenników. Warto pamiętać to subtelne rozróżnienie w określaniu obecnych na politycznych wiecach ludzi. Drzwi do ostatniego, 5., sezonu zostały po mistrzowsku otwarte. Ericowi Kripkemu i Evanowi Goldbergowi pozostało tylko nie zmarnować tego potencjału, a najlepiej przywalić widzom na odlew jeszcze mocniej.
Chociaż mój polski świat jest bardzo podzielony, to jednak, spoglądając na ten amerykański, nie chciałbym w nim żyć, kierując się tylko legendą, że USA to oaza wolności i możliwości. Zaglądając tak zza oceanu, niewiele z tej legendy zostało, a może nigdy nie była ona tak naprawdę realna? Patrzyliśmy tak tylko na USA zza „żelaznej kurtyny”, hiperbolizując tę upragnioną wolność. A kiedy już ją dostaliśmy, znamy jako obywatele jej cenę, więc już tak za amerykańskim drapieżnym kapitalizmem nie tęsknimy; ani za obywatelskością, bo mamy z nią istotny problem ze względu na zapomnianą, przerwaną zaborami jej tradycję. To jednak nie znaczy, że chciałbym wrócić do stania z mamą w kolejce z kartkami na mięso. Druga i tak radykalna strona tego medalu również mnie nie interesuje. Serial The Boys przypomniał mi, jak polityka może wpływać na życie przeciętnego człowieka i je definiować, a on z kolei legitymizować ten stan rzeczy, dopóki ktoś nim w sposób graniczny nie wstrząśnie. Naszą Polską coś w tamtym roku wstrząsnęło, a Stanami kilka lat temu, ale najwidoczniej szykują się kolejne drgawki, i u nich, i u nas. Wynika to nie tyle ze słabości elektrowstrząsów, co trzęsących się rąk ratowników, którzy może nie dorośli do funkcji ratowania czyjegoś życia. Jednym słowem klapa na całej linii i jak zwykle zawód. Twórcy The Boys próbują więc szukać i otuchy, i jakiegoś rozwiązania, diagnozy, czemu tak się stało i wciąż dzieje. Nikt przecież nie jest w polityce kryształowy. Zawsze się wybiera kompromisy, realizując różnego rodzaju powinności. Zawsze?
Cały 4. sezon The Boys upłynął pod znakiem walki Starlighterów z Homelanderem oraz jego wyznawcami. Było dużo krwi, drgających jelit, przekleństw, w których słowo „pizda” niepodzielnie królowało, niemal abstrakcyjnych skłonności superbohaterów do wlewek analnych i spółkowania z ośmiornicami, ale to tylko jedna płaszczyzna serialu. Twórcy uważali jednak na nagość, co mnie zdziwiło i zrobiło jakieś takie nieprzyjemne wrażenie, że nie są do końca uczciwi w kontrowersyjnym przekazie. Jak już tak dają po całości, gdy chodzi o przemoc, niech pójdą do końca; a jednak nie poszli. Z drugiej strony The Boys posiada niesamowicie bogatą warstwę symboliczną i filozoficzną. Wymaga humanistycznego obycia w odczytaniu alegorii, dobrze rozwiniętych zdolności poznawczych, gdy chodzi o odszyfrowywanie znaczenia map psychologicznych, jak funkcjonuje ludzki mózg i czym można go zwieść, jeśli sam w sobie nie ma oparcia ani w wiedzy, ani w sile niezależnej osobowości. Wszystko to ułożyło się w zgrabną, 8-odcinkową całość, a każdy epizod czymś zaskakiwał, aż w finale nastąpiła lawina niespodziewanych wydarzeń, pozostawiając trochę złości, niedosytu, może i zawodu, ale i nadziei, że ta Homelanderowska bańka wreszcie pęknie, a on nie tyle zginie, co przynajmniej utraci moc, żeby musiał konfrontować się ze swoimi zboczonymi demonami już jako zwykły człowiek. A to zmienia zupełnie perspektywę. Słoik z włosami będzie zapełniał się szybciej, a jego widok dla tak w gruncie rzeczy słabej osobowości może stać się nie do zniesienia i doprowadzić nawet do samobójstwa. A tak nawiasem mówiąc, scena, gdy Homelander wyjmuje te włosy ze słoika i je rozsypuje, oznacza jakieś przyspieszenie destrukcji jego osobowości. Jest już tylko wydmuszką z ogromną siłą, którą trzeba odpowiednio sterować. W tym rola Sister Sage, bo chyba nie przygłupiej Petardy z zaćmionym umysłem środkami powodującymi laktację. No i jaką w tej grupie rolę przyjmie Rzeźnik ze swoim alter ego, które tak diabolicznie zagrał Jeffrey Dean Morgan?
Skoro jest w planach sezon 5., można się było domyślić, że finał sezonu jeszcze niczego nie rozwiąże, a nawet bardziej skomplikuje. Kilka postaci zniknie z planszy, lecz te główne wciąż pozostaną razem z Rzeźnikiem, który odsłoni swoją prawdziwą twarz superbohatera albo superzłoczyńcy. Wybór należy do widzów, podobnie zresztą z Homelanderem. Dla niektórych to jest kusząca postać, a gdzieś skrycie chcą go naśladować. Nie brak nam takich postaci w historii, zwłaszcza tych, którzy uważali się za coś w rodzaju ręki Boga zdolnej wyplenić ze świata wszelkie niemoralne zachowanie, oczywiście krwią i żelazem i w ramach jakiejś przyjętej ideologii oraz z miłością Jezusa i Maryi na sztandarach, względnie Allaha, ale w sumie to jeden „diabeł”, idąc tropem poczucia humoru Kripkego i Goldberga. W The Boys Homelander właśnie do tego typu środowisk uderzył i wśród nich zyskał wyznawców, chociaż oni sami nawet nie zorientowali się, że serial ich tak jawnie WYŚMIEWA. Resztę lewaków zaś zgodnie z planem należało eksterminować, tylko nie został jeszcze wymyślony żaden pomysł w sensie techniki mordowania. Szukać daleko w historii pewnie nie musimy, a Homelander nie tyle symuluje Donalda Trumpa, co Adolfa Hitlera. Trump to raczej marionetka w o wiele potężniejszych politycznych rękach. Przypomnijcie sobie finałową rozmowę Homelandera i Sage. Showrunnerzy serialu wiedzą, co robią, gdy tworzą metafory relacji amerykańskiego społeczeństwa z Waszyngtońskim establishmentem.
Reasumując, śmierć od własnego fucka powinna być bolesna, żeby miała jakieś znaczenie. Bolesna nie tyle dla samych pokazującego środowy palec i na siłę wpychających go w oko ofiary, co dla tych wokół, którzy skandują, żeby wepchnąć ten palec głębiej i w inne otwory. Dosadne, jak całe The Boys, ale nie jest to dosadność bez uzasadnienia, tworzona na niby i dla zabawy, żeby się pośmiać ze słabszych, biedniejszych, tęczowych i z wszystkich tych, którzy według Rzeźnika są pizdami. Racja, że w życiu słabo, jeśli jest się pizdą, ale nie być nią to wielkie wyzwanie, którego uczymy się często całe życie, a udaje nam się dopiero tuż przed śmiercią, gdy zwykle jest już na wszystko zbyt późno. Ten aspekt, że tak to ujmę, wychowawczy The Boys, zapamiętam, bo coś wartościowego trzeba dzieci o życiu nauczyć. Przede wszystkim tego, z czym mierzą się bohaterowie serialu, że nie można pozostać wobec swoich marzeń biernym ani ulegać wszystkim tym, którzy ze swojego lęku i indolencji chcą w nas zniszczyć motywujące do działania poczucie wartości. U Homelandera zdegradowano je do poziomu eugleny i wyszedł z tego POTWÓR dysponujący wręcz nieograniczoną przestrzenią do nowotworowego rozrostu. Nie bądźmy więc pizdami. Oto najważniejszy przekaz 4. sezonu The Boys.