ZABIĆ, JAK TO ŁATWO POWIEDZIEĆ. Alegoria Ameryki w kostiumie kina sensacyjnego
Tekst z archiwum Film.org.pl (2012)
Na filmy takie jak Zabić, jak to łatwo powiedzieć czeka się zwykle długo i niecierpliwie. Współczesne Hollywood rzadko oferuje bowiem widzom kino sensacyjne w tym stylu – brutalne, z powoli rozwijającą się fabułą, skupione na dialogach między gangsterami, których grają w dodatku prawdziwi kultowcy: Ray Liotta, James Gandolfini i Brad Pitt (kiedyś bożyszcze nastolatek, dziś aktor w pełni dojrzały i świadomy swojej ekranowej siły). Zabić, jak to łatwo powiedzieć trudno jednak określić mianem idealnego przykładu współczesnego męskiego kina. To raczej prosta, bardzo nachalna alegoria dzisiejszej Ameryki, ubrana w kostium filmu sensacyjnego.
Punktem wyjścia dla fabuły jest tu przeprowadzony przez dwóch narkomanów-idiotów skok – napadają oni na pokerową melinę, bo wiedzą, że odpowiedzialność i tak spadnie na wyższego rangą gangstera, Marky’ego Trattmana (Liotta), który kiedyś podobną akcję zainicjował. „Szefostwo” mafii szybko orientuje się, że bohater Liotty nie był w sprawę zamieszany, ale wyznaczony do rozwiązania problemu płatny zabójca (Pitt) zdaje sobie sprawę, że aby przywrócić panujący w strukturach organizacji porządek, musi zastrzelić nie tylko niewydarzonych (i nieumiejących trzymać gęby na kłódkę) narkomanów, ale też niesłusznie podejrzanego Trattmana.
Nakreślona w Zabić, jak to łatwo powiedzieć intryga przypomina trochę filmy Tarantino albo braci Coen, ale reżysera Andrew Dominika – twórcę znakomitego Zabójstwa Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda – szybko przestają interesować meandry fabuły. O wiele ważniejsze wydaje się dla niego przeprowadzenie analogii między działaniami mafii, a postępowaniem rządu amerykańskiego, który w czasach kryzysu dofinansowywał największe banki. Rząd to mafia – sugeruje Dominik – a działania jednej i drugiej organizacji niczym się od siebie nie różnią.
Mogłaby to być – w jakimś sensie – ciekawa teza, gdyby nie fakt, że reżyser stara się ją widzowi na siłę wepchnąć do głowy. Już na samym początku filmu – scena spotkania dwóch gangsterów zostaje tu przepleciona urywkami wiadomości – Dominik oznajmia, że przedstawiony przez niego świat ma być metaforą współczesnej Ameryki, miejsca pełnego obłudy i pazerności. To mu jednak nie wystarcza. W każdej kolejnej scenie w tle pojawiają się elementy, które tę alegorię coraz silniej wspierają – wycinki z wiadomości radiowych, fragmenty programów telewizyjnych czy wizerunki Baracka Obamy. Jakby tego było mało, wspomniane fragmenty dopasowane zostały tak, by odzwierciedlały to, co dzieje się akurat na ekranie. Jeśli więc oglądamy właśnie scenę, z której dowiadujemy się, że dla filmowych gangsterów nastały ciężkie czasy, to w tle lecą strzępy informacji na temat globalnego kryzysu. I kiedy już myślimy, że nie dałoby się tej tezy przedstawić bardziej topornie, do gry wchodzi Brad Pitt, który wykłada ją w finałowym monologu niczym karty na stół.
Na głównego bohatera Zabić, jak to łatwo powiedzieć szybko wyrasta ego Andrew Dominika, przyjmującego pozę oświeconego nauczyciela, który wygłasza swoje przesłanie z zapałem godnym lepszej sprawy. Wszystkie elementy, które mogłyby świadczyć o klasie tego filmu – ironiczna rola Pitta, świetny (choć niezbyt przydatny pod względem fabularnym) epizod Gandolfiniego, depresyjne, nijakie plenery zniszczonego przez huragan miasta – wydają się być jedynie dodatkiem do głównej myśli reżysera. Dominik przesadnie wierzy zresztą nie tylko w swoje pedagogiczne umiejętności, ale też w swój zmysł stylistyczny. W Zabić, jak to łatwo powiedzieć pojawiają się sekwencje, które wyglądają tak, jakby pożyczono je z zupełnie innego filmu – wstawki narkotycznych wizji czy sceny zabójstw i bójek w zwolnionym tempie, upstrzone na dodatek koszmarnymi efektami komputerowymi.
Najgorsze w Zabić, jak to łatwo powiedzieć jest to, że gdyby usunąć z niego Obamę i fragmenty audycji radiowych, rozbudować nieco fabułę i – co może nawet ważniejsze – gdyby Dominik powstrzymał swoje stylistyczne zapędy, byłby to jeden z tych filmów, które amerykańscy krytycy lubią określać zwrotami typu instant classic albo gritty, slow-paced neo-noir. Nikt przy zdrowych zmysłach w ten sposób jednak Zabić, jak to łatwo powiedzieć nie opisze, a hasło, za pomocą którego film próbuje sprzedać polski dystrybutor – ironiczny jak “Pulp Fiction”, stylowy jak “Drive” – jest o tyle efektowne, co kompletnie nieprawdziwe.