search
REKLAMA
Zestawienie

WIELCY REŻYSERZY BEZ OSCARA. Mistrzowie kina pozbawieni nagrody Akademii

Radosław Dąbrowski

15 lutego 2018

REKLAMA

Ridley Scott

W ostatnich latach jego reżyserska forma słabnie i Brytyjczyk niepokojąco niszczy swój uznany dorobek artystyczny, lecz opinia o świetności jego dawnych dziełach przetrwa. Dlatego bez kontrowersji można przytoczyć nazwisko Scotta jako przykład oscarowego niespełnienia. Inną sprawą są filmy, za jakie otrzymywał nominacje. Obcy – 8. pasażer „Nostromo” (1979) oraz Łowca androidów (1982) to zapewne nie tylko dla mnie dwa największe osiągnięcia ich autora. Scott w oscarowych zmaganiach po raz pierwszy pojawił się jednak dopiero w 1992 roku dzięki dramatowi Thelma i Louise (1991). Następne nominacje otrzymał dzięki Gladiatorowi (2000), Helikopterowi w ogniu (2001) oraz Marsjaninowi (2015). Jego największy reżyserski popis to jednak wciąż te dwa wyszczególnione powyżej dzieła z gatunku sci-fi i pominięcia „takiego” Scotta zaakceptować trudniej.

David Lynch

Niedawno ponownie zaprosił widzów do Twin Peaks, ale to tylko jednorazowy zryw amerykańskiego reżysera i zasadnicza część jego kariery skończyła się na Inland Empire (2006). Z jednej strony w przekrojowym spojrzeniu Lynch ma w sobie wiele z awangardzisty oraz artysty niszowego, z drugiej cechuje go światowa, wręcz masowa popularność. To rozciągnięcie pomiędzy dwoma obliczami nigdy nie przełożyło się na statuetkę Oscara. Lynch został trzykrotnie nominowany w kategorii najlepszego reżysera za Człowieka słonia (1980), Blue Velvet (1986) oraz Mulholland Drive (2001). Być może w drodze po Oscara zabrakło tej czwartej… za jego najlepszy film… Zagubioną autostradę (1997).

Jim Jarmusch & John Cassavetes

Postanowiłem zespolić tych twórców, albowiem trochę ich łączy. Zarówno Jarmusch, jak i Cassavetes to przedstawiciele kina niezależnego i obydwaj są tak samo niedoceniani. Oczywiście ten pierwszy może się pochwalić zdecydowanie liczniejszą publiką niż niesłusznie zapomniany reżyser z Nowego Jorku, ale żaden z nich nie sięgnął po nagrodę Akademii. Cassavetes był tego trochę bliżej, albowiem jako reżyser doczekał się jednej nominacji za stworzenie znakomitej Kobiety pod presją (1975). Nie mam pretensji, że pominięto go na przykład za nawiązujące do nowofalowego kina we Francji debiutanckie Cienie (1959), ale takie dzieła, jak Minnie i Moskowitz (1971) czy Premiera (1977), powinny mu również pozwolić przynajmniej powalczyć o prestiżową statuetkę.

Jarmusch kręci Amerykę niestereotypową, nie maluje jej laurek, a w historiach swoich bohaterów często wprowadza motyw wyobcowania, wolnomyślicielstwa, nostalgii za tym, co minione i przyjęcia postawy opozycyjnej do zastanej rzeczywistości. Być może w tej złożonej filozofii znajduje się powód, dla którego reżyser nie znajduje wystarczającego uznania w oczach przydzielających nominacje. Z drugiej strony… Biorąc pod uwagę ogólną jakość jego mniej komercyjnej filmografii… Może to i dobrze?

Orson Welles

W 1971 roku otrzymał nagrodę honorową, ale jak na wkład w rozwój kina, jakiego dokonał Amerykanin, jego obecność w Oscarowych zawodach jest bardzo skromna (jeszcze bardziej niż u Chaplina) i zawdzięczana jest tylko dzięki Obywatelowi Kane’owi (1941). Welles otrzymał statuetkę za scenariusz oryginalny, zatem teoretycznie należałoby powiedzieć o artystycznym spełnieniu, ale to właśnie reżyseria wydaje się najmocniejszym punktem tego dzieła (abstrahując już od popisów operatorskich Gregga Tolanda). W owej kategorii Welles musiał jednak uznać wyższość Johna Forda, a do końca swojej kariery nie otrzymał już jakiejkolwiek nominacji pomimo nakręcenia m.in. Makbeta (1948) czy znakomitego Procesu (1962).

Ernst Lubitsch

Następny bardzo niedoceniany reżyser, który we współcześnie prowadzonym dyskursie właściwie nie istnieje. A przecież kręcił kino z dozą humoru, polotem, często naciskiem położonym na warstwę muzyczną i wokalną, znajdując w nim miejsce na chwilę poważniejszej refleksji, ludzkiego dramatu. Potrafił to wszystko umiejętnie połączyć. W 1947 roku zdobył od Akademii nagrodę specjalną, otrzymując w poprzednich latach trzy nominacje w kategorii najlepszego reżysera. Co ciekawe, o statuetkę walczył jako autor mniej znanych dokonań. Patriota (1928) czy Parada miłości (1929) cieszą się znacznie mniejszym uznaniem niż Ninoczka (1939), Sklep na rogu (1940) czy nawet dość słabo obejrzana w naszym kraju Wesoła wdówka (1934). Być może kiedyś jakiś twórca podejmie grę intertekstualną z Lubitschem i przyczyni się do renesansu w zainteresowaniu tym artystą.

REKLAMA