Dopiero Ciekawy przypadek Benjamina Buttona (2008) pozwolił mu na otrzymanie pierwszej nominacji za reżyserię, pomimo że wcześniej Fincher nakręcił przynajmniej trzy doprawdy znakomite dzieła. Przegrał z Dannym Boylem, podobnie jak dwa lata później z Tomem Hooperem. Od tamtej pory Amerykanin dokonał dwóch adaptacji utworów literackich z gatunku kryminału/thrillera oraz oddał się telewizyjnym projektom. Najwyraźniej bardziej obyczajowe z „wielkim” tematem bądź atrakcyjniejsze w efekty specjalne utwory dają w kontekście Oscarów Fincherowi większe możliwości, lecz pytanie, czy do takiego kina postanowi wrócić. W bardziej mrocznych klimatach bowiem odnajduje się zdecydowanie lepiej.
Jeden z najbardziej wszechstronnych filmowców poprzedniego wieku. Noir, kino gangsterskie, wojenne, przygodowe, melodramat, western, komedia, musical… Chwytał się niemalże wszystkich gatunków. Nie wszystkie powszechnie cenione utwory mnie równie zachwyciły i nieco rozczarowały (np. tylko niezłe Rio Bravo – 1960), niemniej zaledwie jedna nominacja do Oscara w karierze Hawksa (w 1942 roku za Sierżanta Yorka – 1941) to zdecydowanie za mało. Dość wspomnieć o Wielkim śnie (1946) czy nakręconej dwa lata po nim Rzece czerwonej. Na pocieszenie pozostaje informacja o Oscarze Specjalnym, jakiego twórca z Indiany otrzymał w 1975 roku.
Nie będę ukrywać, że dla mnie reżyser z Tennessee nakręcił wybitny Pulp Fiction (1994), po którym każdy kolejny film to już tylko dobre (jak Bękarty wojny – 2009), przeciętne (niczym Django – 2012) bądź słabe (np. Jackie Brown – 1997) dzieła, szczególnie już mnie nie zachwycając. Mam jednak na uwadze, że za Tarantino stoi bardzo wielu sympatyków, jest twórcą powszechnie cenionym, wobec tego w niniejszym zestawieniu absolutnie nie mam zamiaru go pomijać. W 1995 roku musiał obejść się smakiem i oglądać triumfującego Roberta Zemeckisa. Z jednej strony werdykt zrozumiały, z drugiej potencjalna wygrana Tarantino nie byłaby czymś niesłusznym. Grunt, że statuetkę wręczono mu przynajmniej za scenariusz, co w 2013 roku uczyniono ponownie za skrypt do Django. Po wstępnej uwadze nie chcę nawet próbować oceniać, za reżyserię do jakiego filmu (abstrahując od Pulp Fiction) Tarantino powinien dostać nagrodę Akademii. Z dozą szacunku w tej sprawie oddaję głos fanom jego kina.
Gdy tylko odszedł od projektów telewizyjnych, od razu zasłynął dramatem sądowym Dwunastu gniewnych ludzi (1957). Później wielkie role grali pod jego okiem Marlon Brando, Al Pacino, Robert Duvall czy Paul Newman… Cztery nominacje w kategorii najlepszego reżysera, ale żadnej statuetki. Dopiero w 2005 roku otrzymał Oscara Specjalnego, lecz biorąc pod uwagę szereg jego znamienitych dokonań, nagrodę tę należy potraktować jako formę osłodzenia kilku porażek.
Gdy kręcił Piknik pod wiszącą skałą (1975) był jeszcze stricte australijskim twórcą, oderwanym od hollywoodzkiego świata. Dramat ten uchylił mu drzwi do wielkiej kariery w Ameryce, lecz nie były to wrota otwarte wystarczająco, aby sięgnął po Oscara. Na czterech nominacjach się skończyło. O ile podzielam werdykty dotyczące rozczarowującego Świadka (1985) czy tylko niezłego Pana i władcy: Na krańcu świata (2003), tak w 1990 roku Weir powinien cieszyć się wygraną. Filmem Stowarzyszenie Umarłych Poetów (1989) zrobił spory progres w swojej karierze, podczas gdy Oliver Stone z wnikliwej obserwacji kulisów wojennych, jakiej dokonał w genialnym Plutonie (1986), poszedł w stronę bardziej oczywistego w emocjach i mniej autorskiego Urodzonego 4 lipca (1989), co postrzegam jako krok w tył.