ROZCZAROWUJĄCE występy świetnych AKTOREK
Grażyna Szapołowska, „Botoks” (2017), reż. Patryk Vega
Podczas gdy Katarzyna Figura była ikoną seksu bardziej w stylu zabawkowym i zdominowanym przez potrzeby mężczyzn, Grażyna Szapołowska zapracowała na to samo miano dużo poważniejszymi rolami, niejednokrotnie w kontrowersyjny sposób rozważającymi, gdzie leżą granice ludzkiej moralności. Co się jednak stało, że aktorka przyjęła angaż do Botoksu? Potrzeba zarobienia pieniędzy nie może być tu wytłumaczeniem, bo rola nie jest duża. Poza tym to „dzieło” Vegi jest filmem wysoce szkodliwym, powielającym nienaukowe kłamstwa i dającym im szansę rozplenienia się w tej mniej wyedukowanej części społeczeństwa. Posągowa Grażyna Szapołowska jako wyrachowana szefowa koncernu farmaceutycznego nie daje filmowi żadnej wartości. Od aktora, który jest osobą publiczną, powinniśmy oczekiwać, że bardziej zadba o swój wizerunek.
Sigourney Weaver, „Wampirzyce” (2012), reż. Amy Heckerling
Co ciekawe, Wampirzyce są całkiem dowcipnym filmem na niedzielny relaks, czyli świetnie realizują funkcję rozrywkową kina. Dwie główne postaci wampirzyc, które starają się żyć we współczesnym świecie i być cool, świetnie wyczuły klimat komedii wampirycznej, natomiast Sigourney Weaver jako wampir klasy wyższej z aspiracjami wykraczającymi znacznie dalej niż zaliczenie kolejnej imprezy i wysysanie krwi ze szczurów nie odnalazła się w historii. Jeśli ma się w pamięci jej rolę Ellen Ripley, z pewnością nie przypadnie do gustu wampirzyca po przejściach w stylu MILF-a, który za wszelką cenę chce być jeszcze przez chwilę młody.
Tilda Swinton, „Truposze nie umierają” (2019), reż. Jim Jarmusch
Czasem tak bywa, że jeśli jakiś reżyser nagle zachwyci się innym i po latach kariery zacznie kopiować swojego nowego mistrza, zaczynają wychodzi z tego rzeczy o wątpliwej jakości artyzmie. Mam tu na myśli Jima Jarmuscha i Quentina Tarantino. Ten pierwszy oczywiście zachwycił się tym drugim na tyle, że postanowił ubrać aktorskiego kameleona, czyli Tildę Swinton, w fatałaszki białego samuraja likwidującego kataną żywe trupy. Poziom abstrakcji jest tu ogromny, jednak co ciekawe, Swinton nie wyczuła konwencji. Wystarczy dobrze posłuchać, jak wypowiada swoje aktorskie kwestie. To nie teatr, droga mistrzyni przeobrażeń. Ogólnie zawód, ale taki jest cały film – powoduje zawód sztucznością i pretensjonalnością ujęcia tematu.
Emma Thompson, „Johnny English: Nokaut” (2018), reż. David Kerr
Podobnie jak Meryl Streep w roli prezydentki, Emma Thompson, odtwarzając premierkę, poddała swój talent charakterystyce roli – niewdzięcznej i pozbawionej wszystkiego, co interesujące. Politycy na co dzień muszą udawać, pozować do kamer dla innych polityków, a gdy gra ich aktor, pozowanie jest podniesione do kwadratu. I tak Emma Thompson pozowała na premierkę, i to niezbyt mądrą, co śmiesznie nie wyszło, zwłaszcza że w filmie kręcił się Rowan Atkinson. To intelektualne zawieszenie odegrane przez Thompson wyglądało tak, jakby zapomniała kupić chleba w spożywczym, a nie nie pamiętała o czymś naprawdę kluczowym dla bezpieczeństwa kraju. A może tej roli się po prostu nie dało inaczej zagrać, niemniej na tle innych dokonań artystki wypada słabo, wręcz B-klasowo.
Jodie Foster, „Elizjum” (2013), reż. Neill Blomkamp
Milczenie owiec, Hotel Artemis, Rzeź, Kontakt, Ministranci, Azyl, Nell – to nie tylko przeszłość, ale i współczesne czasy. Jodie Foster wcale nie złożyła aktorskiej broni. Musiała jednak mieć przekonanie, że tchnie w postać Delacourt jakiś moralny niepokój. Niestety nic takiego się nie wydarzyło. Postać grana przez Foster do śmierci, całkiem zresztą zaskakującej, gdy idzie o moment nastania, pozostała nieugięta i szablonowo zła. Żeby chociaż wzięła udział w jakiejś walce, nieco szybciej się poruszała, a nie ciągle paradowała w korporacyjnej garsonce. Jak na aktorkę Oscarową bardzo słabo. I to m.in. o Jodie Foster pisałem na samym wstępie, gdy wspominałem o artystach mających na koncie role legendarne dla kina.