JODIE FOSTER KONTRA SUPERBOHATEROWIE. Aktorka wsadza kij w mrowisko i mówi, jak jest
Dyskusja na temat kształtu obecnego kina i jego przyszłości nie ustaje od kilku lat, a jednym z głównych jej tematów jest rola i miejsce kina „superbohaterskiego”. Około dekadę temu tego typu filmy zaczęły napędzać produkcyjną machinę, która w chwili obecnej nie ma sobie równych. Filmowe adaptacje komiksów o przygodach bohaterów ratujących świat za pomocą magicznych mocy lub nowoczesnych technologii są jedną z najbardziej dochodowych gałęzi współczesnej rozrywki. Wyraźne niezadowolenie z tego faktu wyraziło już kilku filmowców, a kilka dni temu głos zabrała aktorka i reżyserka, Jodie Foster.
W wywiadzie udzielanym Radio Times, Foster, gwiazda filmów Milczenie owiec i Taksówkarz, a także niezależna reżyserka (m.in. odcinek czwartego sezonu Czarnego lustra: Arkangel), skrytykowała producentów – jak i widzów, czyli zarówno tych, którzy tworzą, jak i tych, którzy oglądają wielkie widowiska filmowe. Pytanie dotyczyło jej opinii na temat filmów o przygodach superbohaterów ze studiów Marvel i DC. Według Foster studia produkują „niskiej jakości content”, co wpływa na nawyki amerykańskiej publiczności, a co za tym idzie – reszty świata. Aktorka stwierdziła, że nie jest zainteresowana tworzeniem widowiska za 200 milionów i postrzega film jako bardziej osobiste doświadczenie, które może pozwolić jej się rozwinąć.
Rzecz jasna, sieć zawrzała. Trudno oszacować, jak rozkładały się głosy poparcia i sprzeciwu, ale były ich tysiące. Część osób przyznała rację Foster, kontynuując krytykę wielkich filmowych produkcji, ale liczne były również słowa sprzeciwu. Nadeszła też odpowiedź od Jamesa Gunna, reżysera serii Strażnicy Galaktyki (należącej do kinowego uniwersum Marvela), który w bardzo zachowawczych słowach przyznał, że rozumie rozgoryczenie Foster. W swojej wypowiedzi dodał, że medium filmowe należy postrzegać nie tylko przez pryzmat osobistych doświadczeń, ale przede wszystkim jako narzędzie komunikacji, oraz że nie należy jedną miarą mierzyć wszystkich wielkich, drogich produkcji od największych studiów filmowych.
Ale… czy nie można? James Gunn wydaje się być na wygranej pozycji. Akurat jego dwa filmy – pierwsza i druga część Strażników Galaktyki, stanowią bodaj najlepszy przykład autorskiego podejścia do tego typu produkcji. Pozostałe kilkanaście filmów z kinowego uniwersum Marvela – począwszy od Iron Mana, skończywszy na nadchodzącej wielkimi krokami trzeciej części Avengers, pozwala myśleć, że nawet producenci tych dzieł postrzegają je w jeden, określony sposób. Upodabniając do siebie poszczególne filmy, łącząc je ze sobą za pomocą scen i bohaterów-pomostów, mieszając i zazębiając wątki i utrzymując ściśle określony formalny styl sprawiają, że mamy do czynienia z jednym wielkim molochem, rozbitym na mniejsze części, serwowanym w kawałkach. Plany wydawnicze Marvela obejmują kilka następnych lat. Czy zatem możemy naprawdę mówić o jakiejkolwiek indywidualności i poza-pieniężnej wartości tych dzieł?
Podobne wpisy
Pojawiło się wiele głosów, że Foster sama od lat nie nakręciła nic dobrego, lub nie zagrała w żadnym wartym uwagi filmie, i w swojej krytyce próbuje znaleźć usprawiedliwienie tego stanu rzeczy. Kariera dwukrotnej laureatki Oscara faktycznie w ostatnich latach nieco podupadła, jednak jej głos można traktować jako manifest pewnego pokolenia twórców, którzy w swoich ambitnych planach muszą mierzyć się z rzeczywistością korporacyjnego, monopolistycznego podejścia do filmowego medium. I choć film niezależny ma się lepiej niż kiedykolwiek, nie zmienia to faktu, że marketing i reklama kina superbohaterskiego przeobraża świat rzeczywisty i wirtualny w jeden wielki billboard, oblepiony z każdej strony Iron Manem, Supermanem, Batmanem, Supermanem, Hulkiem, Thorem i całą resztą. Znów – nie ma obowiązku aktywnego uczestniczenia w tym procederze, zorientowanym na wyciśnięcie z kieszeni widza ostatnich złotówek, ale istotnie niepokojące jest, jak bardzo niezależne filmy i studyjne kina muszą walczyć o przetrwanie, kiedy ramówki wypełniają superbohaterowie.