Perły włoskiego kina dostępne na platformie NETFLIX
Romulus i Remus (Romolo e Remo, 1961), reż. Sergio Corbucci
Realizacja filmów peplum stanowi ciekawy wycinek historii włoskiego kina, a jednak publikacje filmoznawcze na ogół pomijają ten nurt, uważając go z reguły za mało istotny, niewarty nawet drobnej wzmianki. Jeśli więcej tego typu filmów będzie pojawiać się na Netflixie, to jest szansa, że gatunek zostanie odkryty na nowo. Choć pewnie znajdą się i tacy, których obecność filmów peplum na tej platformie tylko utwierdzi w przekonaniu, że Netflix jest skupiskiem produkcji najgorszego sortu. Ja kilka lat temu zacząłem coraz głębiej wnikać w historię gatunku, a moje wrażenia opisałem w artykule „Filmy miecza i sandałów. O niezwykłej magii włoskiego kina peplum”. Fabuły są na ogół szablonowe, celem szlachetnych bohaterów jest przeważnie obalenie uzurpatora, ale trafiają się widowiska, które pod względem operatorskim i reżyserskim biją na głowę współczesne akcyjniaki, np. filmy superbohaterskie, które notabene mają wiele cech wspólnych z włoskim kinem miecza i sandałów.
Romulus i Remus to historia inspirowana mitologią rzymską, według której Rzym, nazywany Wiecznym Miastem lub stolicą świata, założyli dwaj bracia bliźniacy w VIII wieku przed naszą erą. Punktem wyjścia, podobnie jak w wielu filmach nurtu, jest objęcie władzy przez uzurpatora i próba pozbycia się prawowitych następców tronu. Kosz z nowo narodzonymi bliźniakami został rzucony na wody Tybru. O ich losie mają zadecydować bogowie. Dzieci zostają wychowane przez pasterza Faustulusa, który znalazł je w norze wilczycy. Dopiero gdy są już dobrze zbudowanymi wojownikami, poznają prawdę o swoim pochodzeniu – o tym, że są prawowitymi władcami osady Alba Longa. Jednak, zgodnie z legendą, losy bohaterów zmieniają się w opowieść przygodową, w której cel wędrówki stanowi dolina siedmiu wzgórz, gdzie ma powstać wielkie, nieśmiertelne miasto.
Dla uatrakcyjnienia przygody bohaterowie są ścigani przez wrogą armię i aby ten wątek pościgu umotywować, skorzystano z legendy o porwaniu Sabinek. Romulus (Steve Reeves) porywa Julię (Virna Lisi), córkę króla Sabinów, Tacjusza (Massimo Girotti). Najciekawszy wątek dotyczy jednak braterskiego konfliktu. Bracia są jak lustrzane odbicia – równie atletyczni i odważni, ale będący jednak przeciwieństwami. Remus (Gordon Scott) okazuje się chorobliwie ambitny – żądza władzy i wyrachowanie sprawiają, że nie może się zadowolić dzieleniem tronu z bratem. Przez swoje pragnienie bycia lepszym od rówieśnika nie zauważa zakochanej w nim kobiety, Tarpei (w tej roli Ornella Vanoni, popularna piosenkarka i ceniona aktorka teatralna).
Co może być zaskakujące, nad scenariuszem pracowało aż siedmiu autorów i to są dość znane (dla miłośnika włoskiego kina gatunkowego) nazwiska. Pierwszą wersję scenariusza opracowali Luciano Martino, Sergio Leone i Sergio Corbucci, a w szczegółowym rozpisaniu scen pomagali im Ennio De Concini, Franco Rossetti i Duccio Tessari. Natomiast nad jakością dialogów czuwał Adriano Bolzoni. Film dostarcza emocji dzięki wartkiej akcji, charyzmie odtwórców głównych ról (Steve Reeves i Gordon Scott), dopracowanej stronie wizualnej (scenografia, kostiumy, zdjęcia i efekty, np. w scenie wybuchu wulkanu), rezygnacji z motywów kulturystycznych i fantastycznych na korzyść większego realizmu, starcia dwóch armii i braterskiej rywalizacji. Do najbardziej pamiętnych scen zaliczyłbym tę, w której Romulus przywiązany jest do obracającego się urządzenia i biczowany – 15 obrotów sfilmowanych na jednym ujęciu z pewnością musiało wywołać u aktora zawroty głowy.
Znałem ją dobrze (Io la conoscevo bene, 1965), reż. Antonio Pietrangeli
Przedwczesną śmierć Antonia Pietrangelego (przypadkowe utonięcie w Zatoce Gaetańskiej w 1968 roku) można uznać za wielką stratę dla kina włoskiego. Mając do dyspozycji tak doborową ekipę aktorską, jaką zebrał w filmie Znałem ją dobrze, mógłby jeszcze wiele zdziałać w kolejnej dekadzie. W obsadzie znalazły takie nazwiska jak Mario Adorf, Jean-Claude Brialy, Nino Manfredi, Enrico Maria Salerno i Ugo Tognazzi, a w mniej znaczących rolach pojawili się Franco Nero i Claudio Camaso (brat Giana Marii Volontè).
Krytycy we Włoszech określali ten film mianem „La dolce vita al femminile”, czyli kobiecą wersją Słodkiego życia (1960) Federica Felliniego, a to dlatego, że fabuła skoncentrowana jest wokół postaci młodej dziewczyny, Adriany Astarelli, odegranej z właściwym wyczuciem przez 19-letnią Stefanię Sandrelli. Pochodząca z prowincji fryzjerka wierzy, że ma wszystko, co potrzebne do zostania gwiazdą. Jest atrakcyjna, sympatyczna i zmysłowa, próbuje różnych sposobów, by wejść do showbiznesu. Bierze udział w konkursie piękności (Miss Castellammare), płaci „łowcy talentów”, by gdzieś ją wepchnął, i trafia m.in. na pokaz mody zorganizowany dla… miłośników boksu.
Nieskażona sławą marzycielka Adriana jest postacią niewinną, budzącą sympatię przez swoją naiwność i podejście do ludzi, w którym nie ma ani grama zazdrości i nienawiści. Z tej historii wyłania się obraz nieprzyjaznego świata, w którym dobrze sprzedaje się przemoc (tutaj reprezentowana przez brutalny sport – pięściarz Emilio Ricci dzięki przegranym walkom może zarobić na życie) i seks (pod postacią Adriany wykorzystywanej i porzucanej przez mężczyzn). Wśród wielu włoskich aktorek lat 60. są piękne kobiety, bo wiele z nich wygrało konkursy piękności i zostały zauważone. Ale na jedną taką gwiazdę przypada dziesięć innych, którym się nie poszczęściło, mimo iż niczego im nie brakowało. Czy znając jedną aspirującą modelkę i aktorkę, znamy tak naprawdę je wszystkie? Tytuł filmu jest dość przewrotny – nawet widz uważnie śledzący losy Adriany Astarelli nie może z przekonaniem powiedzieć, że poznał ją dobrze. Kapitalnym komentarzem do wydarzeń na ekranie i losów głównej bohaterki jest ścieżka dźwiękowa, zawierająca popularne włoskie utwory lat 60.