Perły włoskiego kina dostępne na platformie NETFLIX
Kiedy w 2009 roku zacząłem pisać o filmach, moim celem nie było (i nadal nie jest) polecanie nowości, ale wyszukiwanie mniej popularnych, nieodkrytych przed szeroką publicznością starych tytułów. Szczególnie zainteresowało mnie kino włoskie, bo w swoim najlepszym okresie (lata 60.–70.) miało dużo do zaoferowania, jeśli chodzi o gatunkowe zróżnicowanie. Było więc z czego wybierać. W ostatnich miesiącach na największej platformie streamingowej zaczęło się pojawiać sporo „włoszczyzny”, więc nie mogłem obok tego przejść obojętnie. Tym bardziej że pojawiły się tam również filmy, których nie znałem, a nawet gatunki, z którymi nie miałem wcześniej do czynienia (musicarello). Przyznaję, że nie wszystko z tej włoskiej kolekcji przypadło mi do gustu. Nie polubiłem duetu Franco Franchi i Ciccio Ingrassia, także Bombolo (z cyklu Nico Giraldi), a nawet mega popularny Totò nie byli mnie w stanie rozbawić ani w jakikolwiek sposób ułatwić seansu, wobec czego wielu ich filmów nie obejrzałem do końca.
Poniżej prezentuję 10 włoskich perełek spośród tych tytułów, w które ostatnio Netflix zainwestował. W momencie ukończenia niniejszego tekstu (19.05.2021) na tej najpopularniejszej platformie udostępniono kolejną porcję „włoszczyzny” do sprawdzenia (w tym kilka pewniaków, jak Ciemności, 1982, reż. Dario Argento). Ale nie wszystko na raz – mam w planach drugą część zestawienia… Kolejność chronologiczna.
Chleb, miłość i fantazja (Pane, amore e fantasia, 1953), reż. Luigi Comencini
Na przełomie lat 40. i 50. Vittorio De Sica zrealizował dzieła zaliczane do wybitnych osiągnięć neorealizmu i umocnił swoją pozycję jednego z mistrzów włoskiego kina. Nie należy jednak zapominać, że był on również świetnym aktorem. Za sprawą reżysera Luigiego Comenciniego i scenarzysty Ettore Marii Margadonny twórca Złodziei rowerów (1948) i Umberta D. (1952) stał się twarzą „różowego neorealizmu”, czyli kina nie unikającego problemów społecznych powojennych Włoch, lecz podkreślających też jasną stronę życia, wychodzących poza sztywne reguły. W filmie Chleb, miłość i fantazja sztywnymi regułami są mundury karabinierów. Jednostka, którą dowodzi maresciallo Antonio Carotenuto (Vittorio De Sica), przybywa do małego miasteczka Sagliena, by zaprowadzić porządek. Dla żyjących w nędzy mieszkańców, modlących się do świętego Antoniego o dobrobyt, przybycie karabinierów jest jasnym punktem w ich szarym życiu.
Sagliena to wioska z niskim wskaźnikiem przemocy, więc komisariat policji nie wypełni się różnej maści przestępcami. Do celi trafi za to impulsywna Maria De Ritis (Gina Lollobrigida), która wdała się w bójkę z równie charakterną Paolettą (Maria Pia Casilio). Karabinierzy starają się trzymać swoje namiętności w ryzach, bo regulamin jest w tych kwestiach bezlitosny. W tak małej osadzie wystarczy jedno wymowne spojrzenie, by pojawiły się plotki i w efekcie rozpętał się skandal. Jednak szef policji to też człowiek, w dodatku kawaler, więc nic go nie obroni przed strzałą Amora. Ale czy akuszerka Annarella (Marisa Merlini), która zwróciła jego uwagę, jest dla niego odpowiednią partnerką?
Chleb, miłość i fantazja to jeden z największych hitów roku we Włoszech, doceniony też za granicą – wyróżniony Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie i nominacją do Oscara za materiały do scenariusza (motion picture story). Vittorio De Sica powtórzył rolę Carotenuto w trzech sequelach: Chleb, miłość i zazdrość (1954, reż. Luigi Comencini), Chleb, miłość i… (1955, reż. Dino Risi) z udziałem Sophii Loren oraz Chleb, miłość i… Andaluzja (1958, reż. Javier Setó). Rzecz jasna pierwsza część uznawana jest za najlepszą, głównie ze względu na kapitalny, nagrodzony Srebrną Taśmą (Nastro d’Argento) występ Giny Lollobrigidy. To prawdziwy wulkan energii, który kipi od wewnątrz, grożąc eksplozją – wydaje się przy tym zupełnie naturalna, wrażliwa i mimo fochów strzelanych spojrzeniami nic nie traci ze swojego uroku. Film stanowi ciekawy przykład niegłupiej rozrywki – scenariusz jest błyskotliwy, dobrze poprowadzony i oryginalny na tle ówczesnej kinematografii krajowej.
Na grzbiecie tygrysa (A cavallo della tigre, 1961), reż. Luigi Comencini
Przełom lat 50. i 60. to w kinie włoskim czas cudu gospodarczego (wł. il boom economico), który w kinie przyjął formę gorzko-ironicznych opowieści łączących lekką komediową witalność z realistycznym obrazem powojennych Włoch. Film Comenciniego Na grzbiecie tygrysa wpisuje się w ten trend, ale nie należy do kanonicznych dzieł włoskiego kina. Scenarzyści, na czele z płodnym duetem Age & Scarpelli, wniknęli w środowisko więzienne, ukazując czterech mężczyzn: Rossiego (Nino Manfredi), Tagliabue (Mario Adorf), Papaleo (Gian Maria Volontè) i „Szczura” (Raymond Bussières). Pierwszy z wymienionych nie pasuje do środowiska morderców – popełnił przestępstwo, by wyżywić rodzinę i zostało mu już niewiele do końca odsiadki. Dlatego nie chce uczestniczyć w ucieczce planowanej przez współwięźniów. Ale za dużo wie i trójka skazańców-uciekinierów zamierza go zabrać ze sobą.
Sytuacja, w której znalazł się Giacinto Rossi, została przyrównana do przejażdżki na grzbiecie tygrysa z chińskiego przysłowia. Utrzymując się na tym grzbiecie, istota (w domyśle słabsza) jest w stanie przeżyć, ale jeśli z niego spadnie, zostanie rozszarpana. Owego tygrysa przypominają Tagliabue i Papaleo. Jeden przez 30 kilometrów gonił zdradzieckiego wspólnika i zabił go za pomocą… 18 ciosów rowerem, za co dostał dożywocie. Drugi był szanowanym obywatelem do czasu, gdy przyłapał narzeczoną z kochankiem. Zastrzelił faceta, a w sądzie żałował, że nie miał dubeltówki, by zastrzelić też wiarołomną partnerkę. Odgrywany przez Nino Manfrediego główny bohater nie tylko nie pasuje do świata więziennego, ale i do domowego ogniska. Popełniając przestępstwo, stał się obcy dla swojej żony i dzieci, oddalił się od nich tak bardzo, że powrót do normalności wydaje się niemożliwy. Dramatem bohatera jest jego zawieszenie między jednym światem a drugim, między prawem i bezprawiem.
W przeciwieństwie do Dziury (1960) Jacques’a Beckera i wielu innych klasycznych dramatów więziennych akcja filmu Comenciniego nie ogranicza się do zamkniętej przestrzeni zakładu karnego. Obserwujemy też losy bohaterów po wykiwaniu strażników i zasmakowaniu wolności. Przez cały czas udało się zachować równowagę między tonacją dramatyczną i komediową. Dzięki temu akcenty społeczne wybrzmiały dość wyraźnie, ale nie na tyle głośno, by zdominował je patos. Natomiast humor – idąc tropem tytułu – solidnie trzyma się grzbietu tygrysa, w efekcie czego dramat i satyra społeczna współpracują ze sobą, nikt nikogo nie pożera. Widz jest usatysfakcjonowany, bo dostaje w w pakiecie przyzwoitą porcję rozrywki i materiał do przemyśleń. Bardzo dobre jest aktorstwo trójki głównych wykonawców: Manfrediego, Adorfa i Volontègo, których najlepsze lata kariery miały dopiero nadejść.