Perły włoskiego kina dostępne na platformie NETFLIX
Nieuchwytny morderca (Una farfalla con le ali insanguinate, 1971), reż. Duccio Tessari
Chociaż filmy z nurtu giallo powstawały już w latach 60., to dopiero sukces debiutu Daria Argenta Ptak o kryształowym upierzeniu (1970) pociągnął za sobą falę naśladownictw. Jednak wśród masy podobnych obrazów były też dzieła naznaczone autorskim piętnem, wyróżniające się na tle pozostałych. Film Duccia Tessariego korzysta z marketingowego pomysłu Argenta, tzn. reklamowany jest zoologicznym tytułem (dosł. Motyl o zakrwawionych skrzydłach), ale w warstwie formalnej znacząco się różni. Scenarzyści, Gianfranco Clerici i Duccio Tessari, uzupełnili klasyczną intrygę kryminalną elementami dramatu sądowego. W związku z tym istotny jest nie tylko klimat opowieści – budowany m.in. architekturą Lombardii i koncertem fortepianowym Czajkowskiego – ale także rozbudowany dialog. Co równie ważne, dialog nie tylko prowadzi do rozwiązania zagadki, ale też ujawnia wiele brudów, jakie mieli za uszami obywatele powszechnie szanowani.
W podmiejskim parku w Bergamo zadźgano nożem młodą Francuzkę, Françoise Pigaut (Carole André). Znaleziono przy niej książkę i płytę z muzyką Czajkowskiego, widziano także mężczyznę uciekającego z miejsca zbrodni. Zostaje uruchomiona procedura śledztwa pod kierunkiem inspektora Berardiego (Silvano Tranquilli). Dzięki zeznaniom świadków i zbadaniu śladów (co przez padający deszcz było utrudnione) okazuje się, że kluczowym podejrzanym jest osobowość telewizyjna, Sandro Marchi (Giancarlo Sbragia). Grozi mu dożywocie. W toku rozprawy wychodzą na jaw jego sekrety skrywane przed żoną, a sprawa jeszcze bardziej się komplikuje, gdy popełniane są kolejne morderstwa w podobnym stylu.
Wiosną 1975 roku film Tessariego można było oglądać w polskich kinach – pod tytułem Nieuchwytny morderca; autorem oryginalnego polskiego plakatu jest Franciszek Starowieyski. Banalny polski tytuł nie pasuje do zamysłu twórców, by stworzyć wielowarstwowy thriller psychologiczny z dużym naciskiem na galerię zróżnicowanych bohaterów (nieprzypadkowo cały prolog to wizualne zaprezentowanie kluczowych uczestników wydarzeń). Na poszczególne elementy układanki oprócz faktów składają się dwulicowe charaktery postaci i skomplikowane relacje między nimi. Z kolei przedstawiane przez śledczych i prawników fakty zbliżają film do realistycznego kryminału proceduralnego. Czuje się, że twórcy wykonali solidny research i skorzystali ze wsparcia zawodowych policjantów i adwokatów.
Rugantino (1973), reż. Pasquale Festa Campanile
Adriano Celentano to postać, której z pewnością nie trzeba nikomu przedstawiać. Jego popularność (np. hit Azzurro) dotarła także do Polski. Mniej znana w naszym kraju jest jego żona (od 1964 roku), Claudia Mori, również piosenkarka i aktorka. W 1970 roku oboje triumfowali na festiwalu w San Remo, po czym wystąpili w trzech filmach, które można określić jako „trylogia retro”. I właśnie te filmy są dostępne na polskim Netflixie. Pierwszy – Opowieść o miłości i nożach (1971, reż. Sergio Corbucci) – jest inspirowany życiem Romea Ottavianiego (1877–1910), bandyty z rzymskiej dzielnicy Borgo, działającego w Trastevere i uznawanego za przywódcę rzymskich rzezimieszków. Drugi – Peppino podbija Amerykę (1973, reż. Pasquale F. Campanile) – starsi widzowie mogą pamiętać z polskich kin, gdzie był emitowany w lecie 1975 roku i reklamowany plakatem autorstwa Jana Młodożeńca. Akcja filmu rozgrywa się w Nowym Jorku lat 20. XX wieku i zahacza o motywy gangsterskie związane z organizacją Czarna Ręka.
Trzecim z kolei, ale pierwszym obejrzanym przeze mnie, był Rugantino (1973, reż. Pasquale F. Campanile). Chociaż wydaje mi się, że te obrazy prezentują podobny, całkiem przyzwoity (ale nie rewelacyjny) poziom, to jednak Rugantino mnie najbardziej zaskoczył – zapewne dlatego, że oglądany był w pierwszej kolejności. I to on ostatecznie trafił do niniejszego zestawienia. Tytułową postać wymyślono na potrzeby sztuki teatralnej – komedii muzycznej, która miała premierę w rzymskim teatrze Sistina w grudniu 1962 roku. Nad całością spektaklu czuwał duet Garinei i Giovannini, którzy napisali też piosenki, a oprawą muzyczną zajął się Armando Trovaioli. W oryginalnej ekipie aktorskiej znaleźli się m.in. Nino Manfredi (Rugantino), Aldo Fabrizi (kat „Mastro Titta”) i Lea Massari (Rosetta), którą w następnym roku zastąpiła Ornella Vanoni. Natomiast scenariusz był dziełem cenionego duetu pisarskiego – Pasquale Festa Campanile i Massimo Franciosa – który stworzył również skrypt do adaptacji kinowej. Chociaż kompozytor oryginału także został ściągnięty do filmu, nie zdecydowano się na formę musicarello i wykorzystano bodajże tylko dwie piosenki z wersji scenicznej.
Intrygę osadzono w czasie pontyfikatu Leona XII (1823–29), a jedyną przedstawioną tu postacią historyczną jest kat papieski „Mastro Titta” (w tej roli Paolo Stoppa), mający za sobą już prawie 300 egzekucji i opinię jedynej osoby w Rzymie, która się nie obraża, gdy ktoś nazwie ją mordercą. Rugantino (Adriano Celentano) stanowi zaprzeczenie szlachetnego dżentelmena z konwencjonalnych romansów historycznych. To człowiek zuchwały i nikczemny, choć nie w najgorszym wydaniu, bo nie jest w stanie zabić człowieka. Zamiast uczciwie pracować, woli żyć na cudzy koszt, a czas wykorzystywać głównie na podboje miłosne. Jego kolejną zdobyczą ma być mężatka Rosetta (Claudia Mori) – chce w ten sposób zaimponować kamratom ze swojej klasy społecznej. Oprócz zazdrosnego męża Rosetty, okrutnego Gnecco (Guglielmo Spoletini), protagonista popada również w konflikt z arystokratą, księciem Capitellim (Toni Ucci).
Brak wygórowanych oczekiwań sprawił, że bawiłem się nieźle, chociaż seans trwał zdecydowanie zbyt długo (110 minut). W formie lekkiej farsy z podtekstami erotycznymi udało się przemycić błyskotliwą satyrę na relacje damsko-męskie i różnice klasowe, które w obliczu śmierci nie mają żadnego znaczenia. Docenić należy także warstwę wizualną. Oprawa scenograficzno-kostiumowa, największą spektakularność osiągająca w sekwencji karnawałowej, współtworzy urokliwy klimat retro. Podobnie jak oszczędna muzyka i pozbawione przepychu studyjne i zewnętrzne dekoracje imitujące XIX-wieczny Rzym. Nie mam też nic do zarzucenia obsadzie – aktorzy na pierwszym i drugim planie dają do zrozumienia, że czują ten klimat. Moim zdaniem to udana produkcja i to pomimo tego (a może właśnie dlatego), że nie wywołuje salw śmiechu. To słodko-gorzkie kino, które pozostawia widza w posępnym nastroju i myślę, że pozostanie na długo w pamięci tych widzów, którzy wytrwali do ostatniej minuty.